Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama KD Market

Polityka w popkulturowym zwierciadle (Korespondencja własna „Dziennika Związkowego”)

Warszawa – Żyjemy w epoce popkultury, która coraz bardziej wdziera się do każdej dziedziny życia, także do polityki. Kultura masowa, zwana też kulturą popularną, czy skrótowo popkulturą, to prosty, łatwy, przyjemny i niewymagający myślenia sposób życia. To niewybredna rozrywka, moda i gadżety adresowane do szerokiej widowni.

To McDonald’s i lalki Barbie, programy typu „Reality Show” i skandalizujący artyści. To wreszcie barwne widowiska, jak proces oskarżonego o podwójne morderstwo futbolisty amerykańskiego O.J. Simpsona, publiczna spowiedź z nieobyczajnych zachowań prezydenta Clintona, pogrzeb księżniczki Diany, czy w pewnej mierze także zorganizowane z przesadnym przepychem uroczystości inauguracyjne prezydenta Obamy.

Czy to w postaci reklamy, filmu akcji, programu telewizyjnego, czy występu rockowego, popkultura żywi się rozgłosem i musi ciągle przykuwać uwagę odbiorcy. Jak mu coś spowszednieje, należy o jeden szczebel podnieść poziom drastyczności. Choć to dopiero w drugiej połowie XX wieku przy pomocy kina, radia, telewizji a ostatnio Internetu popkultura zdominowała świat, już w latach 20. i 30. ub. stulecia w kręgach hollywoodzkich aktorów panowało przekonanie, że „nieważne, czy o mnie piszą dobrze czy źle, ważne, żeby w ogóle pisali!”
Także i dziś starzejąca się Madonna (która notabene ma wystąpić w Warszawie 15 sierpnia br.!) powie coś szokującego, to jakiś aktor wywoła karczemną burdę w lokalu nocnym, a znana aktorka da się złapać na kradzieży w sklepie. Nie inaczej jest w kraju. Gdy zainteresowanie jego osobą zaczyna słabnąć, wiadomo, że piosenkarz Michał „Redhead” Wiśniewski wyskoczy z czymś, żeby ponownie trafić na czołówki bulwarówek. To znów piosenkarka Doda pojawi się na scenie bez majtek pod kusą minispódniczką, dokładając starań, by paparazzi utrwalili to na kliszy.

Z tego powstaje wielki biznes, w którym wzajemnie się wspierają żądni rozgłosu celebryci, fotoreporterzy tropiący osoby publiczne, marketingowcy, menedżerowie i inwestorzy, którzy czerpią z tego korzyść. Ten łańcuch wyzyskiwaczy jednak niewiele by wskórał, gdyby nie ofiara tych zabiegów – szeroka widownia, która dała sobie wmówić, że to fajne, ciekawe i godne jej uwagi. Od tego są agencje reklamowe, żeby odbiorców o tym przekonać.

Socjologowie, eksperci od kultury i wychowawcy zarzucają popkulturze obniżanie gustów estetycznych i karmienie ludzi pustą, płytką papką rozrywkową kosztem wartościowych treści. Duchowni różnych wyznań, jak i zatroskani rodzice, przestrzegają przed ośmieszaniem wartości moralnych, przed życiem bezmyślnym, beztroskim i nieodpowiedzialnym. M.in. proponowaną przez popkulturę rozpasaną konsumpcję, bezbożny materializm i dążenie do spełniania każdej zachcianki niezależnie od konsekwencji śp. Jan Paweł II nazwał „cywilizacją śmierci”.

A jak to się ma do polityki i polityków? W dzisiejszym świecie każdy polityk wie, że bez środków masowego przekazu nie mógłby się porozumiewać ze swoim elektoratem i społeczeństwem w ogóle. Ludzi interesuje, co władze mają do powiedzenia na temat ważnych spraw publicznych i jak sobie z problemami radzą, ale nie jest im obojętne życie prywatne polityków, ich rodziny i sposób spędzania wolnego czasu.

Obraz prezydenta Wałęsy łowiącego ryby podczas urlopu, czy prezydenta Busha grillującego befsztyki na swoim ranczo, czy premiera Tuska opowiadającego w wywiadzie o pierwszym wnuku to sposób na ocieplenie wizerunku, pokazuje, że polityk jest równym gościem, jednym z nas. Ale mądry polityk musi też wiedzieć, gdzie postawić kropkę, kiedy odpowiedzieć milczeniem i odeprzeć najazd kamer i mikrofonów.

Istnieje dość cienka linia między owym ocieplaniem wizerunku a błazenadą. Zdania są podzielone co do tego, po której stronie znalazł się prezydent Francji Nicolas Sarkozy, kiedy – zwłaszcza na początku swej kadencji – nadmiernie afiszował się publicznie kolejną żoną, piękną modelką i piosenkarką Carlą Bruni. Ale nie ulega wątpliwości, że linię tę przekroczył były premier Kazimierz Marcinkiewicz, który po 28 latach małżeństwa rzucił żonę i dzieci i związał się w Londynie z młodą Polką. Każdy może się rozwieść, ale w tym wypadku raczej chodziło o medialny sposób rozgrywania całej sprawy.

Od samego początku premierostwa Marcinkiewicz był najbardziej popkulturowym z dotychczasowych szefów rządu III RP. Wszyscy pamiętają jego pełen entuzjazmu amerykański młodzieżowy gest „Yes, yes, yes”. Zasłynął też z prowadzenia poloneza na jednej ze studniówek w swoim rodzinnym Gorzowie Wielkopolskim, czy z lepienia bałwana z synem w Zakopanem. Były to na razie raczej niewinne przejawy popkulturowych zachowań.

Korzenie polityczne Marcinkiewicza to arcykatolickie Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe. W latach 1994-1998 zasiadał w zarządzie głównym tej partii i zawsze opowiadał się za ochroną wartości chrześcijańskich w życiu politycznym i społecznym. Jako wiceminister edukacji w rządzie Hanny Suchockiej sprzeciwiał się wprowadzeniu wychowania seksualnego do programów nauczania. Jedni w tym wiarołomstwie widzą przejaw skrajnej hipokryzji, mniej surowi zaś skłonni są przypisać tę woltę tzw. kryzysowi wieku średniego. Według tego pojęcia, w wieku od 40 do 60 lat wielu ludzi, zwłaszcza mężczyzn, przeżywa kryzys osobowości i wartości, który często się leczy zmianą pracy, miejsca zamieszkania, a nawet żony.

Dokładnie tak postąpił Marcinkiewicz, bo przeniósł się do Londynu do nowej pracy, a do łóżka wskoczyła mu młódka z podwarszawskiego Brwinowa, co 50-letniemu panu pochlebia. Czy nie zastanowił się, czy to naprawdę z wielkiej miłości, czy raczej dla prestiżu i przywilejów. Status b. premiera robi swoje, bo także otworzyło mu drzwi do kariery w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju, a następnie w Banku Goldman Sachs. Jeśli ktoś był szefem rządu z przynależną temu stanowisku obszerną wiedzą o tajnikach finansów państwowych, to nawet nie będąc wybitnym ekonomistą staje się cennym nabytkiem dla światowej finansjery.

Nie tak dawno jedna z polskich telewizji pokazała, jak Marcinkiewicz kupuje piwo w jednym z londyńskich sklepów, a narrator podkreślił, że to polskie piwo, że b. premier popiera swoich. Wkrótce potem widziano jak Marcinkiewicz opuszcza londyński sklep jubilerski. Już wtedy huczało o zdradzie Marcinkiewicza, a prasa bulwarowa prześcigała się w spekulacjach, czy i jaki pierścionek zaręczynowy b. szef rządu kupił swojej nowej wybrance.
Szczególnie na Marcinkiewiczu wyżywa się bulwarówka „Super Express”, która po zasięgnięcia konsultacji u pewnego księdza, oznajmiła, że z powodu rozwodu „były premier nie może przyjmować komunii świętej i może też nie zostać pochowany w święconej ziemi”. Jakiś reporter wytropił, że Isabel była u ginekologa, stąd spekulacja, że jakieś dzieciątko jest w drodze. Gazeta nawet zachęciła czytelników do wybrania dla maleństwa imienia.

W wywiadach Marcinkiewicz twierdził, że byłby hipokrytą, gdyby trwał w starym małżeństwie i że ma prawo ułożyć sobie życie na nowo, a szkalujące go media zamierza podać do sądu. Jednak szczególny niesmak ogarnął wielu widzów TVN24, kiedy Marcinkiewicz przygotowywał się do wywiadu. Sądząc, że nie jest jeszcze na wizji, przed wywiadem Isabel poprawiała Kaziowi kołnierz, kochankowie się tulili i szczebiotali: „Czy ty mnie kochasz, Kaziu?” – „Bardzo!” Cała Polska to widziała i się śmiała.

Choć Marcinkiewicz i jego Isabel dostarczają tematów, na które łapczywie rzucają się media, rozgłos ten zaczyna b. premierowi doskwierać. W liście do publicystki Moniki Olejnik, Marcinkiewicz napisał:
„Dlaczego wypowiada się Pani na temat mojego życia prywatnego? Jeśli pytacie o moje życie prywatne ot, dlaczego nie pytacie o życie prywatne innych polityków mających podobną sytuację życiową?”

Isabel z kolei na blogu Marcinkiewicza dorzuciła swoje trzy grosze w postaci wierszowanej, pisząc m.in.:
„Czymś zwyczajnym się zachłysnęli
I do dziś nie ochłonęli
Nowe sytuacje, przypadki i dziwne zdarzeń sploty
Dały im temat na pierwsze strony
Piszą o czymś szalenie normalnym
Ale wymyślają jak uczynić to antyintelektualnym
Czymś uchwytnym i poczytnym
Dziennikarze się rozpisali
Swoje komentarze na portalach dali
Sensacja sensację goni
I nikt się przed tym nie obroni
Dziennikarze coś pisać jednak muszą
Bo inaczej ich z pracy wyrzucą
Więcej o mediach pisać nie będę i nie muszę na inny temat skieruje mą poetycką duszę …zmykam.”
Z tytułu należnej Czytelnikom „Dziennika Związkowego” recenzji, powiem tylko: „No comment!”
Robert Strybel
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama