Trwające właśnie dochodzenie w sprawie śmierci Roberta Dziekańskiego na lotnisku w Vancouver w październiku 2007 roku jest przede wszystkim lekcją na temat „co by było, gdyby” - zauważa Lyn Cockburn na łamach kanadyjskiego dziennika „Edmonton Sun”. Co by było, gdyby na przykład polski imigrant nie błąkał się po lotnisku ignorowany przez 10 godzin? - pyta we wstępie tekstu pt. „Would civility have saved Polish man?” Być może przebywałby teraz w domu w Kamloops w Brytyjskiej Kolumbii, ze swoją matką, ucząc się angielskiego, wykonując nową pracę, ciesząc się nowym krajem - odpowiada na pierwsze z szeregu takich pytań.
Co by było, gdyby czterech funkcjonariuszy Royal Canadiam Mounted Police (RCMP) wezwanych do porazdzenia sobie ze skonfudowanym, rozdrażnionym Dziekańskim po prostu go obezwładniło, zamiast uderzać weń pięć razy paralizatorem Taser? Być może Dziekański nie upadłby wijąc się z bólu na ziemię, gdzie zmarł w kilka sekund później.
Co by było, gdyby stojący przypadkiem obok Paul Pritchard nie nakręcił na wideo tego incydentu? Być może ta tragedia nie znalazłaby się na pierwszych stronach gazet na całym świecie. W takim przypypadku być może mogliśmy byli uwierzyć początkowym raportom, że Dziekański został porażony tylko raz. Mogliśmy byli uwierzyć, że ów zdezorientowany mężczyzna stanowił wielkie zagrożenie dla wszystkich na lotnisku oraz dla czterech krępujących go policjantów. Być może nie bylibyśmy świadkami natychmiastowego wyrazu ulgi na twarzy Dziekiańskiego, gdy ujrzał on nadchodzących czterech funkcjonariuszy, co przemieniło się w horror, kiedy został porażony. Zaś tłumacz mógł był nie powiedzieć nam później, że Dziekański krzyczał „Czyście powariowali?” po polsku.
Co by było, gdyby nie przemówili świadkowie? Jeden opowiedział komisji dochodzeniowej, jak po tym, gdy Dziekański został porażony, jeden funkcjonariusz przygwoździł go do podłogi kolanem przyłożonym do jego pleców. Komisja usłyszała również, że kiedy na miejsce przybyli sanitariusze, policja najpierw odmówiła zdjęcia kajdanków, mówiąc, iż polski imigrant, prawdopodobnie wówczas już martwy, stanowi ciągle zagrożenie.
Lista pozycji „co by było, gdyby”, co potwierdzają nagrania wideo, zdjęcia z telefonów komórkowych i świadkowie w tym dochodzeniu, ciągnie się długo dalej. Niektóre z tych rzeczy wydają się drobne. Co by było, gdyby Zofia Cisowski, matka Dziekańskiego, sprzątaczka z Kamloops, nie została odesłana z kwitkiem, kiedy dowiadywała się o miejsce pobytu syna na lotnisku? Co by było, gdyby nie powiedziano jej, że nie było go po prostu wśród pasażerów lecących owym lotem, że nigdy nie dotarł do Vancouver? Wówczas nie ruszyłaby z powrotem do Kamloops w przekonaniu, że jej syn jakimś sposobem nie zdążył na samolot. A potem nie dzwonionoby do niej z wezwaniem powrotu do Vancouver, dokąd jednak przybył, a teraz był martwy.
Część z owych „co by było, gdyby” wykracza swoją śmiesznością poza granice wiarygodności. Co by było, gdyby Dziekański nie wziął do ręki zszywacza? I, według twierdzeń adwokatów uczestniczących w przesłuchaniu, nie wykonywał nim groźnych ruchów? Ach tak, zszywacz był mocno nabity i Dziekański podobno „strzelał” zszywkami w kierunku funkcjonariuszy policji - stwierdza z ironią red. Cockburn. Nastąpiło to po tym, jak podniósł mały stolik w sposób jakoby zagrażający bezpieczeństwu - dodaje autorka tekstu.
A niektóre z tych „co by było, gdyby” są smutne i ocierają się o granice surrealizmu - czytamy dalej. Co by było, gdyby władze lotniskowe posłuchały Karela Vrby, pracownika służb porządkowych, który mówi pięcioma językami, w tym trochę po polsku? Komisja dowiedziała się, że na kilka minut przed tragedią proponował, iż pójdzie do Dziekańskiego do terminalu i będzie mu tłumaczem. Powiedziano mu, żeby o tym zapomniał i zabrał się do swojej pracy.
Odpowiedzią na każde z tych „co by było, gdyby” jest to, że gdyby RCMP lub personel lotniskowy mieli chociaż trochę zdrowego rozsądku, Robert Dziekański by dzisiaj żył - konkluduje autorka.
Natomiast spór o to, czy lepiej jest porazić kogoś pistoletem paraliżującym, czy strzelić do niego z normalnego pistoletu, przejawia, w najlepszym przypadku, zaledwie pozory słuszności. W Kanadzie dałoby się znaleźć 25 ludzi, którzy by nie przyznali temu żadnej racji, gdyby nadal żyli. Owych 25 ludzi, jacy zmarli od paralizatora, w tej liczbie Robert Dziekański, na pewno wystąpiłoby o moratorium, a jeszcze lepiej o zakaz użycia tej broni - gdyby tylko oni mogli to zrobić.
Przesłuchanie trwa nadal. Zofia Cisowski, matka Dziekańskiego, nadal opłakuje jego śmierć. A Tasery są nadal w użyciu w całej Kanadzie - kończy się mocny tekst red. Cockburn, zaś jego lekturę pragnę polecić szczególnie tym z polonijnych kolegów-dziennikarzy, którzy po dramacie na lotnisku w Vancouver blisko półtora roku temu tak ochoczo powtarzali początkowo wersję okoliczności śmierci naszego rodaka, podawaną przez Kanadyjską Królewską Policję Konną.
Darek Jakubowski
Co by było, gdyby nie zabrakło rozsądku? - Polonica w mediach USA i świata
- 03/16/2009 03:28 PM
Reklama








