Warszawa – Czy Kościół polski znajduje się na rozdrożu? Czy grozi mu marginalizacja taka, jaka już miała miejsce w innych krajach? Nie negując wkładu w rozwój narodu ludzi innych wyznań – protestantów, żydów, arian, nawet muzułmanów, oraz osób bezwyznaniowych (zmarły niedawno „ojciec” polskiej transplantologii serca prof. Zbigniew Religa był ateistą), Polska była i pod wieloma względami pozostaje krajem wybitnie katolickim. Na pytanie o wyznawaną religię, grubo ponad 90 procent wskazuje na Kościół katolicki.
Czy jest to tylko pusta deklaracja bez pokrycia? Czy tak ludzie odpowiadają ankieterom z przyzwyczajenia, jeden przez drugiego? Czy Polacy żyją swoją wiarą i stosują jej zasady w codziennym życiu? Czy polski katolicyzm ma i coraz bardziej mieć będzie charakter głównie dekoracyjny, obyczajowo-ludowy, opłatkowo-święconkowy? Między innymi takie sprawy wzięli na warsztat w tym tygodniu biskupi polscy.
Mylili się ci, którzy zapowiadali rychły upadek Kościoła po wybiciu się Polski na niepodległość po raz drugi w XX stuleciu. Póki Polską rządził z kremlowskiego nadania reżim PRL-owski, Kościół pozostawał bastionem oporu i oazą wolności na komunistycznej pustyni. Wówczas katolicyzm odgrywał rolę podobną do tej, jaką pełnił w okresie rozbiorów i podczas okupacji hitlerowskiej. Gromadzili się wokół Kościoła także patrioci o słabej wierze religijnej, nie widząc w tamtych warunkach innej alternatywy. Gdy religia przestała pełnić funkcję opozycyjną wobec reżimu, bo ten przestał istnieć, słabo wierzący czy zgoła praktykujący, lecz niewierzący,, zaczęli odpadać.
Jednak nie było to zjawisko masowe, gdyż niekwestionowaną przez większość Polaków podporą Kościoła był Papież-Polak. Był tak wielkim autorytetem moralnym, że nawet ci, którzy z nie wszystkim w jego nauczaniu się zgadzali, zaledwie półgębkiem wyrażali swe zastrzeżenia albo całkiem je woleli przemilczeć. Bo nie wypadało, zwłaszcza gdy Jan Paweł II stawał się coraz słabszy i coraz bardziej podupadał na zdrowiu. Jedynie Jerzy Urban śmiał nabijać się z niedołęstwa schorowanego papieża na łamach swego porno-bluźnierczego szmatławca „Nie”, co wywołało niesmak i oburzenie także u wielu Polaków stojących daleko od Kościoła.
Ale papież rodem z Polski już nie żyje od czterech lat, a reżim komunistyczny upadł przed dwudziestu laty. W międzyczasie umocniła się nowa, konkurencyjna „religia”. Na imię jej popkulturowy konsumpcjonizm. Jej świątynią jest centrum handlowe, jej amboną Hollywood i MTV, liturgią – przemijające bziki mody, a kapłanami – różni sezonowi idole. Do głównych animatorów nowej „religii”, kierujących się jedynie chęcią zysku, podoczepiali się apostołowie różnych, radykalnych, lewicujących kampanii ideologicznych: proaborcjoniści, homoseksualiści, feminiści, zwolennicy eutanazji i inni stanowiący potężny antychrześcijański i antyrodzinny front, choć nieraz przywdziewa na pozór niewinne szaty „obrońca praw człowieka”.
Linia tego frontu przebiega zatem między tym, co liberalno-lewicowe kręgi polityczne i media nazywają „prawami człowieka” czy „społeczeństwem otwartym”, w którym wszystko wolno, a tym, co tradycjonaliści określają mianem „ładu moralnego” czy „prawem naturalnym”. Po jednej stronie mamy skrajny egoizm, materializm, maksymalną konsumpcję, przemijającą modę, hedonizm, czyli pogoń za przyjemnością, wygodnictwem i pełną swobodę obyczajową, innymi słowy to, co propaguje Hollywood, MTV, liberalno-lewicowe media i im podobne tuby propagandowe. Po drugiej stronie frontu znajdują się odwieczne wartości, niezmienne pojęcia dobra i zła, altruizm („kochaj bliźniego swego…”), rodzinę, obowiązkowość, poświęcenie i inne zasady, które propaguje Kościół.
Kto wie, czy nie są to większe wyzwania niż te, z którymi Kościół borykał się w okresie represji i zniewolenia. Wówczas były poważne problemy, nie tylko odmowa zezwoleń na budowę świątyń i inne szykany, bo reżim nie powstrzymywał się nawet przed mordowaniem co przekorniejszych kapłanów. Mimo to, było o wiele prościej: po jednej stronie stał katolicki naród, po przeciwnej zaś – proreżimowa mniejszość, różni partyjniacy, SB-owcy, ORMO-wcy i inni ZOMO-wcy.
Na odbytym w tym tygodniu dwudniowym zebraniu plenarnym Konferencji Episkopatu Polski biskupi mieli szeroką paletę spraw do rozważenia. W rzekomo katolickim kraju maleje liczba wiernych regularnie uczęszczających na mszę niedzielną. Wskaźnik ten wynosi zaledwie 38 procent, co stanowi 6-procentowy spadek w stosunku do roku poprzedniego, a w dużych miastach jest jeszcze niższy. Niepokoi biskupów także spadek powołań kapłańskich i zakonnych, za to wzrasta moda na konkubinaty oraz liczba rodzących się w nich nieślubnych dzieci.
Dyskutowano też o eutanazji i zapłodnieniu in vitro, stanowiące dziś gorące tematy w Polsce. Postanowiono, że nie będzie kadencyjności proboszczów, czyli służba w parafii przez ściśle określony czas. Lepiej kiedy parafianie znają swego pasterza, a on ich, kiedy łączą ich wzajemne cele i wzajemne zrozumienie. Teoretycznie więc można będzie zostać proboszczem dożywotnio.
W swoim komunikacie biskupi stwierdzili m.in.: „Bezrobocie staje się ponownie wyzwaniem dla tych, którzy sprawują władzę i całego społeczeństwa, dla samorządu i wspólnot parafialnych”. Zaapelowali więc do wspólnot parafialnych, ruchów i stowarzyszeń katolickich oraz parafialnych zespołów Caritas o konkretną pomoc dla wszystkich osób dotkniętych skutkami kryzysu.
Ważnym elementem konferencji biskupów było oficjalne zamknięcie akcji lustracyjnej w Kościele. Episkopat nie będzie już komentował pojawiających się w przyszłości rewelacji nt. rzekomej lub prawdziwej współpracy hierarchów ze służbami bezpieczeństwa PRL. Nie wiadomo jednak, jakie będą losy raportu Kościelnej Komisji Historycznej, która badała archiwa Instytutu Pamięci Narodowej. Dokument podsumowujący jej prace powstał w 2008 r. Wtedy hierarchowie zapowiedzieli, że zostanie podany do wiadomości publicznej.
Po zakończeniu obrad plenarnych arcybiskup Józef Michalik, ponownie wybrany przewodniczącym Konferencji Episkopatu, nie potrafił jednoznacznie odpowiedzieć reporterom, czy raport ten ujrzy światło dzienne. Niewykluczone, że dokument pozostanie tajemnicą Kościoła, ponieważ ciągłe roztrząsanie prawdziwych czy sfabrykowanych donosów z przeszłości czyni więcej zła niż dobra.
Takie stanowisko ma sama Stolica Apostolska, która w liście skierowanym na ręce arcybpa Michalika stwierdza, że nie ma podstaw do oskarżania polskich biskupów o „zawinioną i dobrowolną współpracę ze służbami bezpieczeństwa PRL-u”. „Postanowiono zamknąć sprawę, bo uważa się, że wywołano już dosyć szumu, który nic nie przynosi” – powiedział abp Michalik. Dodał jednak, że „opisy swoich przypadków mogą upubliczniać poszczególni biskupi. Ale nie można nikogo cisnąć na siłę”.
Arcybp Michalik, metropolita przemyski, który uważał, że pięć lat posługi wystarcza, zaapelował do braci-biskupów, aby na niego nie głosowali. Gdy stało się inaczej i mimo apelu otrzymał większość głosów, przyjął decyzję członków Episkopatu. Niechętne Kościołowi media natychmiast nazwali go „nowo-starym przewodniczącym”. Ludzie sympatyzujący z szeroko pojętym obozem laicko-lewicowym mają też hierarsze za złe jego przywiązanie do tradycyjnych zasad i wartości katolickich.
Trochę dziwnym jest chyba to, że ci, którzy do kościoła nie chodzą i z katolicyzmem się nie utożsamiają ciągle chcą go „naprawiać”, wciąż zachęca
ją Kościół do rzekomo „nowoczesnych” rozwiązań, rozluźniania norm moralnych i pozwalania na wszystko. Warto przypomnieć, że dokładnie tak samo postępowali PRL-owcy, wychwalając w swych cenzurowanych mediach tzw. „otwarty” i „postępowy” Kościół na Zachodzie. Czyżby podobnie jak onegdajsi reżimowcy dzisiejsi „michnikowcy” i postkomuniści mają na uwadze dobro Kościoła i jego wiernych? Czy może wręcz odwrotnie?
W pierwszym wywiadzie po ponownym wyborze arcybiskup Michalik powtórzył najskrytsze marzenie Jana Pawła II, aby Polska stała się przykładem dla innych krajów. „Nawet Benedykt XVI mówi to niekiedy do biskupów innych Konferencji, np. do Słowaków – powiedział przwodniczący Episkopatu. – Myślę, że to w nas powinno wyzwalać jakąś chęć zrozumienia tej wielkiej nadziei. Papież mówi to po to, żeby nas zmobilizować, żeby nam pomóc wytrwać na drodze dobra, zmagania się najpierw sami ze sobą, wewnętrznego opanowywania, a potem wyzwalania tego dobra, dynamizmu ewangelizacyjnego w kontaktach ze światem”.
Zdaniem arcybiskupa, „siła Kościoła polskiego ma kilka punktów oparcia. Jako jeden z ważniejszych wymieniłbym maryjność naszego ludu, wpatrywanie się i naśladowania Matki Bożej: Jej wiary, poświęcenia, miłości, i zainteresowania drugim człowiekiem. Drugim filarem mocy Kościoła polskiego są oblężone konfesjonały. Człowiek przed Bogiem żałujący za grzechy, wracający do wierności swemu sumieniu jest wielkim skarbem i nadzieją. Trzecia kolumna to jest prawda o sobie. Kościół polski nie boi się prawdy o sobie, odważnej analizy własnych słabości, wysiłku zmierzającego do poznania. Nie wolno też pominąć potrzeby jedności. Jeśli Kościół polski zachowa jedność: pasterze ze sobą i lud Boży z pasterzami, możemy być spokojni”.
Jak było do przewidzenia, dokładnie te same sprawy, które ludzi Kościoła niepokoją, niezmiernie cieszą ich przeciwników. „Z danych samego Kościoła wynika, że skatolicyzowany ponoć w 99 proc. naród nie chce chodzić na msze święte, uczestniczyć w różnych innych praktykach religijnych, uczyć się na księdza i zamykać w klasztorach. Hiszpania jest Polakom bliższa niż się to komukolwiek wydaje” – pisze jeden z klasycznych antyklerykałów. Z lubością dodaje: „Jednocześnie rośnie odsetek ludzi żyjących w wolnych związkach, a odsetek dzieci przychodzących na świat w konkubinatach wkrótce zrówna się z odsetkiem dzieci ze związków żyjących w małżeństwie”.
Robert Strybel
Polska – nadal wierna Kościołowi? (Korespondencja własna „Dziennika Związkowego”)
- 03/23/2009 12:27 PM
Reklama