Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama KD Market

Dwugłos o 20-leciu Polski Niepodległej III (Część I: Wersja optymistyczna)

(Korespondencja własna „Dziennika Związkowego”)
Warszawa – Rok bieżący jest rokiem jubileuszowym, w którym obchodzimy 20. rocznicę wybuchu drugiej w XX wieku polskiej niepodległości. Mniejsza o uroczystości z tym związane (to temat na osobną korespondencję), warto przy tej okazji dokonać przynajmniej pobieżnej oceny tego 20-lecia. Ocena ta jednak przyjmie formę dwugłosu, a zacznijmy od pozytywów, od dokonań i osiągnięć, których z pewnością nie brakowało.

Jeszcze na kilka lat przed powstaniem ruchu „Solidarność” zaczęła się rozwijać swoista, oddolna solidarność między represjonowanymi robotnikami a inteligenckimi dysydentami. W 1968 r. reżimowi udało się przekonać większość klasy robotniczej, że studencko-inteligenckie „rozróby” niszczą powojenny dorobek Polaków. W 1970 r., gdy z kolei wybuchły protesty robotnicze na Wybrzeżu, inteligencja albo się tylko przyglądała, albo odwróciła plecami od „niszczycieli”.

Jednakże po kolejnych protestach robotniczych w 1976 r. powstał dysydencki Komitet Obrony Robotników, który wspomagał represjonowanych i ich rodziny. Ten zrazu mało znany, marginalny zalążek przyszłego sojuszu robotniczo-inteligenckiego, przeistoczył się w potężną siłę w sierpniu 1980 r., gdy antyreżimowi intelektualiści pospieszyli do Gdańska, by służyć Lechowi Wałęsie swym doradztwem. Dzięki umiejętnościom negocjacyjnym, taktycznym i redakcyjnym doradców, stronie robotniczej udało się wytargować sporo ustępstw ze strony reżimu.

Wyglądało na to, że wreszcie Polacy wyciągnęli stosowne wnioski z niedawnego rozbicia, które jedynie służyło reżimowi. Oprócz zastraszenia, szantażu i brutalnej siły, główną taktyką reżimu było dzielenie społeczeństwa na partyjnych i bezpartyjnych, wierzących i niewierzących, miasto i wieś, fizycznych i umysłowych, nierzadko napuszczając jednych na drugich. W ten sposób tuby propagandowe mogły przedstawić aparat komunistyczny jako rozjemcę oraz gwaranta spokoju społecznego i harmonijnego rozwoju kraju.
Euforyczny, 16-miesięczny “solidarnościowy karnawał”, jak nieraz się mówi na okres “pierwszej Solidarności” (sierpień 1980 – grudzień 1981 r.), właśnie upłynął pod znakiem krzepnącego sojuszu robotniczo-chłopsko-inteligenckiego, cieszącego się moralnym poparciem Kościoła. Tak na pozór odmienne grupy jak robotnicy fabryczni, profesorowie, księża, studenci, rolnicy, taksówkarze, rybacy, aktorzy, górnicy, nauczyciele, lekarze, leśnicy, emeryci, strażacy i nawet niektórzy milicjanci byli za „Solidarnością”. To takie właśnie poczucie wspólnoty pozwoliło Polakom wydzierać reżimowi jeden obszar życia publicznego za drugim.

Wobec malejących wpływów rządzących na bieg wydarzeń i ich nieumiejętność uporania się z coraz to nowymi wyzwaniami, reżim poczuł się zagrożony. Gdy już nie pomagały dawniej skuteczne zastraszanie i szantaż, rządząca z kremlowskiego nadania klika Jaruzelski-Kiszczak uciekła się do niezawodnej broni: przemocy, pogrążając kraj w stanie wojennym i przelewając polską krew. Rozpoczęła się wojna polsko-jaruzelska. Nastąpiła militaryzacja kraju, internowano ponad 10 tys. działaczy antykomunistycznych, zapadały wyroki i banicje, w ruch poszły pałki i gazy łzawiące ZOMO-wców, a setka Polaków straciła życie.

Po latach takiej szarpaniny i prób zniszczenia przez reżim anty-PRL-owskiego podziemia, w 1988 r. wymuszoną „normalizację” zmąciły kolejne fale strajków. Zaczęły się pierwsze, zrazu nieśmiałe, półprywatne, zakulisowe konsultacje między zwaśnionymi stronami. Z czasem nabrały rozpędu i doprowadziły do wstępnych uzgodnień: obie strony rozpoczną dialog przy Okrągłym Stole.
Wiosną 1989 r. przy Okrągłym Stole zasiedli do wspólnych rozmów przedstawiciele „Solidarności”, wsparci przez dysydenckich doradców, ludzie PRL-owskiego reżimu i wysłannicy Kościoła. W wyniku zawartych porozumień strona reżimowa zagwarantowała ponowną legalizację „Solidarności”, a opozycja zgodziła się na udział w „niekonfrontacyjnych wyborach”.

Ale w częściowo wolnych wyborach, w których reżim zagwarantował sobie 65 procent miejsc w Sejmie, „Solidarność” wygrała prawie wszystko, co było do wygrania. Wyjątek stanowił jeden mandat w 100-osobowym Senacie. Rozpoczął się stopniowy demontaż PRL-u. W wyniku tych wyborów katolicki dziennikarz Tadeusz Mazowiecki mógł zostać pierwszym niekomunistycznym premierem w istniejącym jeszcze wtedy bloku sowieckim. Choć Niemcy usiłują stawiać znak równania między upadkiem Muru Berlińskiego a końcem bloku sowieckiego, to wydarzenia w Polsce rozpoczęły w Europie Środkowo-Wschodniej demokratyczne przemiany, które zmieniły oblicze całego kontynentu. Oznaczały także zakończenie zimnej wojny i koniec porządku jałtańskiego.

W 1989 r. Polska odzyskała wolność bez uciekania się do przemocy i bez ofiar. Jak nieraz mówił Lech Wałęsa, podczas pokojowej rewolucji spod znaku „Solidarności”, nie stłuczono ani jednej szyby. Dialog i gotowość do zawarcia kompromisu pozwoliły sprostać wyzwaniu historycznej chwili. Sprzyjali temu Jan Paweł II, amerykańscy prezydenci Reagan i Bush, rosyjski prezydent Gorbaczow oraz sympatia i poparcie wielu światowych elit i społeczeństw.
Niemal z dnia na dzień upadły rządy niegdyś wszechmogącej Partii. W niebyt odeszły SB, MO, ORMO, ZOMO. Rozwiązano urzędy cenzorskie i zamilkły reżimowe tuby propagandowe. Ludzie, którzy służyli u gen. Andersa czy w AK, wreszcie zostali uhonorowani. Otwarte zostały granice kraju. Już nie wysoka władza decydowała, komu wolno wyjechać za granicę, kiedy i w jakim celu, a obywatel nie musiał prosić o wydanie mu paszportu. Po upadku PRL-u paszport przysługiwał każdemu obywatelowi, który przechowywał go u siebie.

W stosunkowo krótkim czasie Polska przeszła od monopolu partii komunistycznej w stylu sowieckim do pluralistycznej demokracji parlamentarnej, w której każdy może znaleźć niszę dla siebie, zapisać się to tej partii czy tamtego ugrupowania, a nawet założyć własne. W sferze gospodarczej szybko zarzucono zasady marksistowskiego centralnego planowania na rzecz gospodarki rynkowej. Rozpoczęto prywatyzację przeważnie źle zarządzanych przedsiębiorstw państwowych, a zamiast tępić sektor prywatny, władze zachęcały do wzięcia sprawy we własne ręce, do zakładania własnych biznesów.

W przeciwieństwie do potulnego potakiwacza, który był ideałem pracownika za komuny, teraz premiowano ludzi pomysłowych, energicznych i odważnych. Zaczęły powstawać prywatne firmy – różne spółki produkcyjne i usługowe, wydawnictwa, szkoły, w tym i wyższe uczelnie, sklepy, restauracje, stacje radiowe i telewizyjne, biura podróży itp. W obiegu jest aż 42 miliony telefonów komórkowych i 14 milionów samochodów osobowych, co oznacza, że większość polskich rodzin jest zmotoryzowana. Rośnie też liczba rodzin mająca więcej niż jedno auto. Najbardziej to wszystko rzuca się w oczy Polonusom, którzy nie byli w kraju od kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu lat.

Polonusi nie mogą nie zauważyć wyposażenia mieszkań swoich bliskich: eleganckie meble, telewizory płaskoekranowe, komputery, duże lodówki, kuchenki z płytą ceramiczną i mikrofalowe, sprzęt grający jak w Ameryce. Tudzież łazienki z nowoczesną ceramiką, bateriami i kafelkami. A niegdyś cuchnące toalety publiczne ze straszącą babcią klozetową gdzieś przez te lata upodobniły się do spotykanych w USA.

Ulice dużych polskich miast już niewiele różnią się od miejskich arterii Europy Zachodniej. Wszędzie nowoczesne napisy i neony: Sony, McDonald’s, Ford, Nokia, Sheraton, BMW, Coca-Cola, Holiday Inn, KFC, Samsung, IBM, Pizza Hut, Hond
a, Marriot… A nowoczesne centra handlowe tam, gdzie jeszcze niedawno było szczere pole, supermarkety i hipermarkety, w których półki uginają się od towarów, ekskluzywne butiki z najnowszą modą, nastrojowe kawiarenki, bary, puby, kluby, dyskoteki, kręgielnie w amerykańskim stylu.

Najważniejsze, że coraz więcej rodaków na to wszystko stać. Już w roku ubiegłym średnia miesięczna pensja wzrosła do 3800 złotych brutto (ponad $1200), czyli 600 złotych ($171) więcej niż w roku 2007. Przybyło także osób lepiej zarabiających, szczególnie w branżach informatyki (komputery), telekomunikacji i bankowości. Dane te wynikają z badania przeprowadzonego przez 58 tysięcy internautów. Ponad 10 tysięcy złotych ($2850) zadeklarowało 11 procent badanych, a odsetek zarabiających mniej niż 2500 złotych miesięcznie zmalał z 40 do 27 procent.

Należy dodać, że obecnie więcej Polaków ma wyższe wykształcenie niż kiedykolwiek, a studia jak nigdy popłacają. Średnie zarobki osób z wyższym wykształceniem to 4400 złotych (ponad $1250). Zaś zarobki tych, którzy skończyli tylko podstawówkę czy szkołę zawodową, nie przekraczają 2200 złotych ($628) miesięcznie. Nic więc dziwnego, że po dwudziestu latach przemian Polacy są bardziej niż kiedykolwiek wcześniej zadowoleni z ich efektów. Może dzięki temu mniej boleśnie znoszą dolegliwości globalnego kryzysu gospodarczego, który przetacza się obecnie przez świat.
Robert Strybel
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama