Każdego 20 października od 1959 roku, jeśli wierzyć jeszcze polonijnym kalendarzom rocznic, jubileuszy i obchodów, wypada Dzień Teatru Polskiego w Ameryce. Ustanowiony on został wówczas z okazji Jubileuszu 50-lecia ogromnej, wręcz misyjnej pracy na rzecz dziedzictwa – tak jest, dziedzictwa! – narodowego, społecznego i kulturalnego Polonii amerykańskiej, której to z pasją i miłością poświęcała się przez całe swoje życie “Słoneczna Pani”, Pierwsza Dama Teatru Polskiego – Lidia Pucińska, matka kongresmana, Romana Pucińskiego.
Partnerowali jej w tym dziele i misji polscy aktorzy, dziennikarze oraz społecznicy. Przybywali oni z falą XIX-wiecznej jeszcze, a następnie z falami przed i powojennych emigracji, aż po ostatnie lata XX wieku. I włączali się w tę szczególną sztafetę polonijnych pokoleń i ich dokonań. Z tym, zarówno niewygasłym jeszcze, entuzjazmem pozytywistycznej pracy organicznej i pracy u podstaw, jak i potrzebą działania na rzecz wspólnoty polonijnej i chęcią realizacji własnych pasji i zainteresowań.
“Aktor i dziennikarz” – jak niejednokrotnie “grawerowała” to zdanie w swych wypowiedziach pani Lidia Pucińska – “țo ważny fundament w potrzymaniu słowa polskiego, kultywowaniu tradycji patriotyzmu na wychodźstwie”. Na ile mocny dzisiaj, pozostawmy to innym ocenom i w innym czasie. Ważne jest, iż po wcale niełatwych dla kultury, w tym także, a może przede wszystkim dla teatru – drogach polonijnej rzeczywistości, turkocze jeszcze “wóz Tespisa”, ów odwieczny symbol aktora – wędrowcy i tułacza. Dosłownie i w przenośni.
Pierwszy teatralny dzwonek
Początek polskiej sceny w Chicago dał dzielny zespół arystyczny “Gminy Polskiej”, który w 1873 roku wystawił pierwszą polską sztukę. W 1876 roku do Ameryki przybyła Helena Modrzejewska, by wkrótce potem dać występ w Chicago. Rozpoczął on trudne, acz opromienione sławą, tournee artystki po tym kontynencie. Na przełomie XIX i XX wieku dużą aktywność wykazywać zaczęły teatry i kółka amatorskie, działające przy parafiach. Słowo Boże bogaciła tu myśl i słowo patriotyczne.
Na entuzjastów sztuki teatralnej nie trzeba było długo czekać. Wyjątkowe okazje podsuwał kalendarz rocznic narodowych. W 1893 roku – na 30-lecie Powstania Styczniowego – chicagowski zespół Związku Młodzieży Polskiej wystawił w sali im. Pułaskiego dwie sztuki patriotyczne: “Dzwon św. Jadwigi” i “Kościuszko pod Racławicami”. Ciekawa była tu obsada tych sztuk, bo oto rolę Naczelnika grał Kazimierz Żychliński, późniejszy prezes Związku Narodowego Polskiego, a w innych rolach występowały panie – Stefania Chmielińska, założycielka Związku Polek oraz Honorata Wołowska, późniejsza honorowa prezeska tego Związku. Ciekawe, czy mająca rodzinne koligacje z błogosławioną Kazimierą Wołowską, s. Martą od Jezusa, niepokalanką urodzoną w Lublinie?
Przybyli na Ziemię Lincolna emigranci, ciężko pracujący na swoją egzystencję, w słowie padającym więc z ambony i ze sceny, znajdowali ten kawałek Ojczyzny, za którą tęsknili, o której myśleli i którą wspominali. W 1908 roku powstał w Chicago Teatr Polski, założony przez Szczęsnego Zahajkiewicza i Karola Wachtla, którzy opracowując statut teatru oparli go na pewnych przepisach prawa, co umocniło stałość zespołu. Przy swojej nowej scenie otworzyli oni też pierwszą szkołę dramatyczną. Niestety, pomimo tak nowatorskich podstaw organizacyjno-prawnych, inicjatywa ta po trzech latach upadła.
Wkrótce środowisko teatralne zasilił swym talentem i doświadczeniem, przybyły z Polski, Tadeusz Dołęga-Eminowicz, krakowski aktor zawodowy wraz ze swoją małżonką Stefanią, także aktorką. Para ta szybko stała się ulubieńcami publiczności. Tadeusz Eminowicz w zakładanych przez siebie stałych teatrach w Detroit – m.in. “Kościuszko” i “Fredro”, jak również scenach w innych miastach, wprowadził nowoczesny repertuar, podnosząc wydatnie poziom przedstawień.
W 1909 roku pojawia się w Chicago nowa scena, zwana Nowym Życiem. Przez dobre dwadzieścia lat z afiszy nie schodził “pomnikowy” repertuar – “Kordiana” i “Fantazego” Słowackiego, “Dziady” Mickiewicza, “Zaczarowane koło” Rydla, grywano sztuki Szekspira, Schillera, Zapolskiej, Bałuckiego, Perzyńskiego, Korzeniowskiego i wielu innych autorów. Zdarzały się też swego rodzaju rekordy – oto poczciwa “Zemsta” Fredry grana była swego czasu przez 23 wieczory z rzędu przy pełnej widowni! Przy wspomnianym teatrze działała także szkółka prowadzona przez Jana Kochanowicza. Jakież to wszystko z perspektywy XXI wieku wydaje się już odległe i archaiczne. Czyżby?
Aktorowie narodowi
Przywołując czasy tworzenia się polskiej sceny w Ameryce, nie od rzeczy będzie poświęcić słowa pracy aktorów. Teatry chcące się utrzymać o własnych siłach, bo na inne nie miały co liczyć, wymagały od swych aktorów pełnej dyspozycji i poświęcenia, jeśli i ci, także z teatru żyć chcieli. Pracowali więc owi “aktorowie narodowi”, jak ich za czasów Wojciecha Bogusławskiego nazywano, nie licząc godzin. Ponadto, sami o wszystko musieli zadbać własnym sumptem, pomysłem i pracą, a więc – przygotować dekoracje, poszyć stroje, zgromadzić rekwizyty, zaopatrzyć się we własne peruki, pudry, pomady, szminki, zajęcze łapki itp. warsztat do charakteryzacji, no i samemu się ubrać i ucharakteryzować.
Z wyborem sztuk też bywały problemy, bo kiedy wyczerpywał się narodowy repertuar, a biblioteki na wychodźstwie nie były przecież ani bogato, ani na bieżąco zaopatrywane, trzeba było tworzyć teksty własne, inspirowane poczytną literaturą, malarstwem itp. Własnym też pomysłem reżyserowano sztuki. Amatorzy szybko musieli dorównać zawodowcom w ich umiejętnościach. Kurtyna szła w górę, niekiedy rolowana na drewnianym wałku, zaczynała się magia teatru. I wyczerpująca – “na własne życzenie” – praca aktorów.
Co wieczór grane były dwa przedstawienia, a w niedzielę i w święta – a nawet, jak czytałam we wspomnieniach Lidii Pucińskiej – w Boże Narodzenie czy na Wielkanoc grywano nawet 7 – 8, a nawet i 10 razy, od południa do późnej nocy. A jednocześnie szły próby ciągle nowego repertuaru. Jako żywo, przypominały się tu czasy wędrownych zespołów teatralnych w kraju, które na swym legendarnym “wozie Tespisa” docierały do wcale niestałych siedzib Melpomeny, występując po różnych salach, salkach, remizach i świetlicach... Niewiele się to zmieniło i później. Występowały więc dalej te ansamble – zarówno w kraju, jak i w Ameryce – przy podobnej częstotliwości zmiany repertuaru, która następowała 2-3, a niekiedy i 4 razy na tydzień! Czy możliwe było zapamiętanie tekstów wszystkich ról? No, nie. W sukurs tu jednak przychodził nieodzowny sufler i nabywana w takich warunkach pracy rutyna.
Z latami aktorzy odchodzić zaczęli – co zrozumiałe – do innych prac i zawodów, pozostawając w większości wierni swej pasji, ale już i niekoniecznie swej misji. Za ich bezsprzecznie fundamentalną pracą na rzecz podtrzymania słowa polskiego, tradycji narodowych i patriotyzmu poza wdzięcznością publiczności ze strony Polonii i jej kongresowego przedstawicielstwa nie poszły – i nie idą jak dotąd – z żadnym skutkiem starania o zinstytucjonowanie polskiej sceny – nie tylko w Chicago – i dania jej stałej i godnej siedziby. Aktorom polskim – wówczas, jak i żyjącym i pracującym w Ameryce dzisiaj – nadal pozostało, wzorem kompanii teatralnych Bogusławskiego, przemieszczanie się, szukanie nowych, dost
ępnych w cenie sal i salek na swoje występy, pozyskiwanie dobrodziejów, czyli sponsorów, dokonywania wszelkich zabiegów wokół trwania sztuki... Powie ktoś, by napić się szklankę piwa, nie trzeba od razu budować browaru... Zaiste, duża to sztuka, by nie rozumieć misji teatru polskiego i potrzebę jej pełnienia...
Tymczasem – sięgając przeszłości – w 1912 roku na deskach teatru “Iola” zaczęła swą sceniczną przygodę Lidia Pucińska, ziszczając marzenie swego życia.
Słoneczna Dama
polskiej sceny w Chicago
Pucińska swą przygodę ze sceną zaczęła jak Ordonka, także w wieku 16 lat, pierwsze kroki stawiając w krakowskim Kółku Dramatycznym Gwiazda, gdzie jej przyszły małżonek – Michał Puciński – był nauczycielem tańca. W obawie przed poborem do wojska Puciński wyemigrował do Ameryki, osiadając w Chicago. Tu zawarł znajomość z Gustawem Żukowskim, aktorem, który prowadził teatr “Kościuszko”. Rada w radę, panowie postanowili sprowadzić Aśkę, czyli “sceniczną” Lidię, do Chicago. Jej prawdziwe imię bowiem brzmiało Stanisława.
Lidia zadebiutowała w teatrze “Iola”, pierwszej zawodowej scenie w tym mieście, zaangażowana przez Norberta Wickiego, znanego wówczas już i uznanego aktora i reżysera. Niebawem Pucińscy przenieśli się do Detroit, by przez dobre 20 lat brać żywy udział w tamtejszym życiu teatralnym. Michał Puciński zakładał nowe sceny polskie w Detroit, Cicero, Chicago, Buffalo i okolicach, a Lidia grała, nie żałując swych sił w prawie wszystkich miastach, gdzie tylko osiedlali się Polacy – w Chicago, Detroit, Toledo, Cleveland, Erie, Buffalo, New Jork.
Lata przed wybuchem I wojny światowej były złotą epoką teatru polskiego w Ameryce, nasiliła się wówczas emigracja za chlebem. W bagażu kulturowym naszych wychodźców – prócz książeczki do modlenia – nie zawsze znajdowała się inna polska lektura. Tęsknota za krajem ojczystym, własną ziemią, językiem, potrzeba spotkania się z rodakami, sprzyjały zainteresowaniu się teatrem, a teatry na ogół spełniały swoim repertuarem gusta polskiej publiczności, dając pełną gamę wzruszeń. piękne polskie słowo z jakże istotnym, patriotycznym przesłaniem. Powstawały więc liczne teatry, które własnymi siłami, nie korzystając, ani z pańswowych przecież, ani organizacyjnych dotacji, pełniły – bez narodowego “zadęcia” – swoją misję w imię Melpomeny.
Dość tu przypomnieć, iż w samym tylko Chicago, w latach 1916 – 1918, istniało 14 stałych teatrów polskich. Tu, dodajmy, iż w metropolii nad jeziorem Michigan zamieszkiwało wtedy – niespełna – pół miliona Polaków, żyjących w nieporównywalnych do dzisiejszych warunkach i standardach, także i kulturowych. W Detroit działało wówczas 8 polskich scen, a ogółem w Ameryce było 50 tych placówek teatralnych. Późniejszy kryzys ekonomiczny, który silnie uderzył w amerykańską gospodarkę, zamknął polonijne sceny w Chicago i innych miastach, ale to nie zniechęciło Lidii Pucińskiej. W 1933 roku osiadła na stałe w Chicago i – jakby na przekór czasom i trudnościom – w następnych dziesięciu latach, w sali Audytorium św. Trójcy, w najbardziej polskiej dzielnicy tego miasta, wystawiła 94 polskie sztuki, nie licząc oper i operetek. Sama zaś wystąpiła w 13 tysiącach przedstawień!
W kręgu opery
i operetki
W tej krótkiej prezentacji teatralnych dokonań Lidii Pucińskiej nie sposób pominąć jej zainteresowań operą i operetką. Wespół z wieloletnim dyrygentem, scenografem i reżyserem polskich teatrów w Chicago, Bolesławem Wolskim, wystawiła bez mała 50 oper i operetek w języku polskim. Od “Carmen” i “Traviaty”, “Fausta” i “Madame Butterfly” poprzez “Wesołą wdówkę”, “Barona cygańskiego” po “Zemstę nietoperza” i inny europejski repertuar operetkowy, po słynne, amerykańskie musicale – “My Fair Lady”, “Sound of Music”, “Fidler on the Roof”. Występowali w nich śpiewacy co się zowie: Jan i Ladisław Kiepurowie, Marta Eggert, Irena Bator, Pola Bukietyńska, Zygmunt Kossakowski, Stefan Wicik, Antonina Kawecka i inni.
I to jeszcze nie było wszystko, czego animatorką i znakomitą wykonawczynią była Lidia Pucińska i skupiony przy niej krąg artystów i pasjonatów. Przez ponad 50 lat bez przerwy prowadziła Ona – jakże popularny wówczas w “polskim Chicago” – własny, autorski program radiowy pt. “Godzina Słoneczna”. Tu, pozwolę sobie na małą dygresję: kiedy po raz pierwszy usłyszałam Lidię Pucińską “na radio”, zdumiała mnie jej polszczyzna! Czy to możliwe, głowiłam się, by ktoś, tu, za Oceanem, jeszcze tak barwnie i archaicznie mówił po polsku? W dodatku na “krakowską nutę” z cesarsko -królewską dystynkcją? Już tylko w gwarach najstarszych krakowiaków i górali spotyka się takie archaizmy językowe...
W swoich programach radiowych Lidia Pucińska z pasją łączyła “eter” ze sceną, radiofonizując w udanych słuchowiskach całą listę polskich powieści, dramatów, komedii... Wszystkie jej audycje, czy to teatry radiowe, czy felietony, czy okolicznościowa publicystyka z życia organizacji polonijnych. Mobilizowała społeczność polonijną do zbiórek na cele charytatywne, na Amerykański Czerwony Krzyż, na pomoc szpitalom, inwalidom, jeńcom wojennym, weteranom obu wojen światowych, do zbiórek na rzecz Polski i Polonii. Tu ciekawostka – jednym z celów społecznej kwesty było zasilenie funduszu na budowę pierwszych amerykańskich super-bombowców...
Wszystkie te akcje, inicjatywy i działania pani Lidii Pucińskiej silnie nacechowane były patriotyzmem, jej wrażliwością na sprawy narodowe i społeczne, wobec których nie sposób było być obojętnym, no i nieprzemijającą miłością do teatru i sceny narodowej. Lidia Pucińska zmarła w 1984 roku. Za swoją działalność była odznaczona m.in. Orderem RP Polonia Restituta i Krzyżem Kombatanckim.
Marta Denys
CDN
Z dziejów teatralnej sceny polskiej w Chicago
- 08/10/2009 05:17 AM
Reklama








