Mark Clemens wyjdzie na wolność po blisko 30 latach pobytu w więzieniu za zbrodnię, do której nigdy się nie przyznał. Uważa się za ofiarę, a uczucie to pogłębiło się z chwilą, gdy zaproponowano mu wolność, w zamian za przyznanie się do jednego morderstwa.
"Nie miałem wyboru, musiałem się przyznać, by nie pozostać w więzieniu do końca życia. Mam 28-letnią córkę. Gdy mnie aresztowano miała zaledwie 45 dni. Chcę dobrze ją poznać i nareszcie odetchnąć świeżym powietrzem", powiedział 45-letni Clemens po wyjściu z zakładu karnego w Pontiac.
Jego adwokaci zabiegali o nowy proces dla swego klienta skazanego na dożywocie za udział w podpaleniu budynku. W pożarze zginęły cztery osoby. Clemens przyjął jednak ofertę prokuratora. Przyznał się do zabicia jednej z ofiar pożaru, Roberta T. Watsona. W ten sposób uzyskał zwolnienie z więzienia. Wszystkie inne zarzuty związane ze zbrodnią popełnioną w 1981 roku zostały odwołane.
"Nie była to idealna propozycja i rezultat nie jest taki, jakiego chciał, a życzył sobie całkowitego zwolnienia z winy. Jest jednak realistą", mówi adwokat, Timothy Nelson.
Clemens, z ilorazem inteligencji 59, pomagał innym w zbieraniu butelek i wypełnianiu ich benzyną. Następnie zaniósł je na piętro budynku przy 66. i Wentworth.
Z dokumentów sądowych wynika, że wówczas 16-letni Clemens, pilnował, czy nikt nie obserwuje budynku w czasie, gdy inni podkładali ogień. Przez cały pobyt w więzieniu utrzymywał, że policjanci zmusili go do przyznania się do udziału w zbrodni.
Chce współpracować z ośrodkiem przy Northwestern University, który zajmuje się sprawami niewinnie skazanych osób. Zwrócił się do pastora Jesse Jacksona z prośbą o znalezienie pracy. "Przez rok dostarczałem mu gazety, teraz potrzebuję jego pomocy", mówi Mark Clemens. (eg)
Wolność za przyznanie się do winy
- 08/26/2009 04:20 PM
Reklama








