Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
poniedziałek, 8 grudnia 2025 06:54
Reklama KD Market

Minął tydzień 10/22

O czym mówi Ameryka






W dzisiejszej rubryce odejdę od przyjętego schematu. A to dlatego, że brutalny list anonima uzmysłowił mi, że próba szerszego nakreślenia sylwetek ustawodawców i ludzi ubiegających się o wybieralne stanowiska została przyjęta jako umyślna, bezkompromisowa napaść na republikanów, obliczona na przekręcanie politycznych przekonań czytelników. I jest to przykład, jak dalece można się zacietrzewić w dyskusji o polityce, nawet jeśli nikt dyskusji nie proponuje ani nie podejmuje.


 


Celem rubryki "Minął tydzień" jest przekazanie informacji rzetelnych, sprawdzonych i łatwych do sprawdzenia. O tyle ważnych, że dotyczą ludzi, którzy już kształtują naszą przyszłość albo ubiegają się o taki przywilej. Pomijam w rubryce informacje, które Dziennik Związkowy drukował w tygodniu, a skupiam na tych, które nie ukazały się w gazecie, by dać czytelnikom szerszy obraz nastrojów w kraju i sylwetek polityków, znanych w okresie przedwyborczym głównie z reklam, nie mających z rzeczywistością wiele wspólnego.


 


Za przykład niech posłużą dwie ulotki dotyczące komisarza Rady Powiatu Cook, Petera Silvestri. Jedna oskarża go o popieranie polityki skompromitowanego przewodniczącego tej rady, Todda Strogera. Druga wychwala jako największego wroga przewodniczącego.


 


Wyborca siłą rzeczy jest skazany na medialną demagogię. Za własną opinię często przyjmuje to, co wmówi mu np. Glenn Beck (lub jego polonijny odpowiednik), snujący niebezpieczne teorie bez pokrycia i zastanowienia. A robi to tak umiejętnie, że część słuchaczy odbiera jego słowa niczym wezwanie do broni przeciw zasiadającym w rządzie "wrogom" Stanów Zjednoczonych.


 


Zatrzymany przez patrol drogowy w Kalifornii 45-letni Byron Williams został aresztowany po 12 minutach wymiany ognia z policją. W samochodzie miał kilka sztuk broni i pudła z amunicją. Jechał do San Francisco z zamiarem zabicia kilku osób z wielokrotnie krytykowanego przez Becka ACLU i z organizacji charytatywnej Tides Foundation. W ten sposób chciał wywołać ogólnokrajową rewolucję.


 


Tides Foundation domaga się usunięcia Becka z Fox News za rozbudzanie uczuć nienawiści tak silnych, że ludzie bezmyślnie sięgają po broń.


 


Byron Williams uważa Becka za swego mistrza, który ujawnia to, czego inni nie mają odwagi powiedzieć. A że w konspiracyjnych teoriach Becka nie ma żadnej logiki, to nie szkodzi. Im bardziej pokrętne myślenie, tym lepiej trafia do jego uczniów. Beck wpaja w ludzi nienawiść, tak samo jak Sean Hannity, czy Rush Limbaugh, który nigdy nie narzeka na brak tematu do obsmarowania ideologicznych przeciwników. Zasianie niepokoju w duszach chrześcijańskiej prawicy nie wymaga wielkiego wysiłku. Wystarczy powiedzieć, że Obama wygląda na zdjęciach jak demon (co właśnie Limbaugh uczynił). Dodać, że jest to rzecz nadzwyczaj dziwna, gdyż żaden inny prezydent nie miał takiego wyrazu twarzy i zakończyć stwierdzeniem: "Nie żartuję. Czuję się, jakbym oglądał The Omen 666 i całą resztę". Ludzie, którzy od zwycięstwa Obamy maszerują z plakatami pokazującymi prezydenta na przemian jako diabła albo Hitlera nabrali pewności, że nadchodzi Apokalipsa (40% ewangelikanów wierzy, że koniec świata nastąpi za ich życia).


 


W "Minął tydzień" zamieszczam jedynie to, co sami kandydaci i opiniotwórcy mówią przed kamerami, zatem swych słów nie mogą się wyprzeć. Chodzi wyłącznie o to, byśmy lepiej orientowali się, z kim mamy do czynienia i kto będzie podejmował decyzje, konsekwencje których odczujemy na własnej skórze. Ponieważ ambitnych cyników, wykorzystujących uzasadniony gniew i obawy wyborców jest więcej wśród republikanów niż demokratów, to siłą rzeczy częściej występują w tej rubryce.


 


Zaznaczyć muszę, że postacie budzące najwięcej kontrowersji to osoby ubiegające się o stanowiska z ramienia Partii Republikańskiej, lecz popierane przez ruch Tea Party. Ruch ten sam siebie nie potrafił jeszcze do końca określić. Wiadomo, że występuje przeciw wszystkim inicjatywom Obamy, a także programowi ratowania banków, zatwierdzonemu za G.W. Busha.


 


Wśród demokratów nie ma tak barwnych postaci, jak były marszałek Izby Reprezentantów, Newt Gingrich, obecnie człowiek wielu zawodów. Pisze, odpłatnie wygłasza przemówienia i komentarze, po 99 dolarów sprzedaje kopie marszałkowskiego młotka, a za 150 dol. mapy wskazujące rozbudowę biurokracji w związku z reformą opieki medycznej. Ostatnio wpadł na pomysł odznaczania "zasłużonych" lekarzy w zamian za wpłatę 5 tys. dolarów na konto jego komitetu akcji politycznej.


 


Nie ma wśród demokratów multimilionerek, jak kandydatka na senatora Carly Fiorina, która dziś podaje się za kreatora miejsc pracy, choć na stanowisku CEO IBM zlikwidowała 20 tys. pozycji w Ameryce, przenosząc firmę do Chin. Bezrobotnych Amerykanów nie cieszy to, że Chińczycy zwiększyli zatrudnienie. Nie ma też Meg Whitman, znudzonej szefowaniem e-Bay i z nudów sięgającej po stanowisko gubernatora Kalifornii za rekordowo wysoką cenę. Na swoją kampanię Whitman już wydała blisko $140 miliony.


 


Nie ma obrońców Konstytucji, którzy nie znają tego dokumentu lub interpretują poszczególne zapisy według własnych potrzeb, jak kandydatka na senatora z Delaware Christine O´Donnell, ani takich, którzy mówiąc o Konstytucji jak o świętości chcą z niej usunąć klauzulę o obywatelstwie dla wszystkich urodzonych tu osób, jak kandydat na senatora z Kolorado, Ken Buck.


 


O "niekonstytucyjności" ustalania minimalnych stawek płacy i konieczności rozpatrzenia, czy minimalne nie są zbyt wysokie, mówi wielu republikańskich kandydatów, w tym Joe Miller z Alaski, Sharron Angle z Newady, Michele Bachman z Minnesoty, John Raese z Wirginii i inni.


 


Za podniesieniem mini-malnych stawek przynajmniej do 10 dol. na godzinę opowiada się 67% wszystkich Amerykanów, 51% republikanów i tylko 47% ludzi identyfikujących się z Tea Party.


 


Za tworzeniem miejsc pracy głosują wszyscy. Każdy ma na to jednak inny pomysł. Republikanie widzą ratunek w utrzymaniu ulg podatkowych dla najbogatszych Amerykanów, choć ostatnie 10 lat świadczą, że wyższe dochody milionerów i miliarderów nie przyczyniają się do zwiększenia zatrudnienia na amerykańskim rynku.


 


Jak jeden mąż, wspólnie z kilkoma demokratami, w tym przewodniczącym senackiego Komitetu Finansów, sen. Maxem Baucusem, republikanie odrzucili propozycję prezydenta Obamy o zniesieniu ulg podatkowych dla kompanii przenoszących biznes za granicę i wprowadzeniu ulg dla tych, które tworzą nowe miejsca pracy w Ameryce.


 


O tym, że występujący w tej rubryce i popierani przez Tea Party kandydaci budzą zastrzeżenia nawet Partii Republikańskiej, świadczy fakt, że nie wszyscy z nich mogą liczyć na jej finansowe wsparcie. Christine O´Donnell nie dostała pieniędzy z senackiego funduszu kampanijnego. Na partyjną hojność nie może liczyć Carl Palladino, chętny do objęcia stanowiska gubernatora Nowego Jorku, ani Sharron Angle (rywalka obecnego lidera Senatu, Harry´ego Reida).


 


Przeciw Angle wystąpił wpływowy republikanin, senator stanowy z Newady, Bill Raggio, który z bólem serca poparł Reida, gdyż nie mógł zaakceptować ekstremalnego stanowiska partyjnej koleżanki w sprawie Medicare, Social Security, edukacji, weteranów i innych.


 


Mimo to ani Bachman, ani Angle, ulubienice Tea Party, nie narzekają na brak pieniędzy. Bachman zebrała w ostatnim kwartale ponad $5 mln., Angle ponad $14 mln. O´Donnell zagroziła, że z pomocą telewizyjnego i radiowego programu Seana Hannity zmusi partię do otwarcia kasy.


 


Wszyscy republikanie obiecują zniesienie lub "modernizację" świadczeń z tytułu Social Security i Medicare oraz odwołanie reformy opieki medycznej i finansowej. Czy propozycje te leżą w interesie większości Amerykanów, gdy dochody na 4-osobową rodzinę nie przekraczają $50 tys. na rok? Śmiem wątpić.


 


Tea Party jest tak samo skonfundowana, jak anonim z Fox Valley. Ludzie boją się o przyszłość. Chcą w kogoś uderzyć, lecz często trafiają kulą w płot. Jak można poważnie potraktować starszych wiekiem działaczy, którzy protestują przeciw administracji Obamy za odbieranie Medicare i emerytur Social Security, gdy właśnie ta administracja stoi na straży obu programów?


 


Senator Leahy swego czasu powiedział: "Każdy ma prawo do własnej opinii, lecz nie do własnych faktów". "Minął tydzień" prezentuje fakty.


 


Anonim zapomniał, że nie żyjemy w socjalistycznej Polsce, gdzie "fakty" ustalano w komitetach partyjnych. Minęły też czasy początków wojny irackiej, kiedy doradcy prez. Busha powiadomili naród, że od tej pory rzeczywistość będzie taka, jaką nam sami przedstawią.


 


Elżbieta Glinka

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama