Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
poniedziałek, 8 grudnia 2025 05:22
Reklama KD Market

Prawo Arizony. Walka z latami narastającego gniewu

Podczas gdy zegar wybija godziny do momentu, kiedy arizońskie prawo imigracyjne wejdzie w życie, ten amerykański stan pozostaje pomnikiem gniewu wobec nielegalnej imigracji obecnej w wielu miejscach. Gniew wzniecany był przez lata i przeistoczył się w buchającą zewsząd furię w związku z popełnionym na początku roku na terenach przygranicznych morderstwem znanego ranczera. Ta zbrodnia sprowokowała wezwanie do reformy imigracyjnej, a szeroko zakrojone nowe prawo miało zacząć obowiązywać w czwartek. To jednak nie cała historia prawa z Arizony...
Podczas gdy zegar wybija godziny do momentu, kiedy arizońskie prawo imigracyjne wejdzie w życie, ten amerykański stan pozostaje pomnikiem gniewu wobec nielegalnej imigracji obecnej w wielu miejscach. Gniew wzniecany był przez lata i przeistoczył się w buchającą zewsząd furię w związku z popełnionym na początku roku na terenach przygranicznych morderstwem znanego ranczera. Ta zbrodnia sprowokowała wezwanie do reformy imigracyjnej, a szeroko zakrojone nowe prawo miało zacząć obowiązywać w czwartek. To jednak nie cała historia o tym, jak w Arizonie doszło do takiej sytuacji.
Wystarczy włączyć wieczorny serwis informacyjny, a na ekranie najprawdopodobniej pojawi się raport odzwierciedlający walkę Arizony z nielegalną imigracją. Wciśnięty w podmiejską okolicę barak, w którym tłoczą się nielegalni przybysze. Patrole drogowe i kontrole miejsc pracy wyłapują i aresztują wielu imigrantów, często w miejscach z gęstą latynoską populacją. Politycy jadowicie wypowiadają się o kontroli granic i odzieraniu skarbu państwa z pieniędzy. Mieszkańcy Arizony widują „dniówkowych robotników” czekających na pracę na każdej ulicy, na parkingach przy supermarketach tj. Wal-Mart czy Home Depot. W niektórych miejscach niedaleko Phoenix tak bardzo dominuje język hiszpański, zarówno w mowie jak i w piśmie, że mieszkańcy narzekają na to, że czują się jak za granicą. Ranczer Robert Krenz został zastrzelony w marcu podczas sprawdzania stanu kanalizacji na swojej posiadłości niedaleko granicy. Chociaż nie znaleziono konkretnych dowodów, władze uważają, że winny tej zbrodni jest nielegalny imigrant, najprawdopodobniej zwiadowca przemytników narkotykowych. Krenz od razu stał się symbolem tego, co jest na szali w walce z nielegalną imigracją. Politycy szybko to wykorzystali, ale także sami obywatele mówili o śmierci ranczera z gniewem i strachem. „Nie można ignorować wyrządzonej krzywdy i kosztów ponoszonych przez podatników, braku szacunku oraz tych, którzy uważają, że wolno im łamać nasze prawa” – mówi Russell Pearce, porywczy senator, który jest autorem arizońskiego prawa imigracyjnego. Pearce jest właściwie ojcem chrzestnym anty-imigracyjnego nastroju w Arizonie i autorem wielu ostrych praw.
Regularnie przedstawia nielegalną imigrację jako „inwazję”. Potrafi wyliczyć nazwiska policjantów zabitych lub ranionych przez nielegalnie przebywających w kraju kryminalistów. Jednym z takich funkcjonariuszy jest zastępca szeryfa hrabstwa Mericopa, Sean Pearce, który wyszedł cało po postrzeleniu w przeponę przez nielegalnego imigranta w 2004 roku, egzekwując nakaz przeszukania w sprawie o zabójstwo. Ten incydent najpewniej wyjaśnia niezmordowany trud, z jakim Pearce walczy przeciwko tym, którzy przekraczają granicę nielegalnie. Jednak, jak sam mówi, tak surowe poglądy miał zanim postrzelono jego syna. Podkreśla, że jego frustracja skupia się zasadniczo na działalności przestępczej sprowadzanej do kraju przez przemytników na emigracji oraz na obciążeniu finansowym nakładanym na lokalne społeczności przez ludzi przebywających w kraju nielegalnie. Według danych amerykańskiej służby celnej, od 40 do 50 procent wszystkich aresztowań imigrantów na granicy amerykańsko-meksykańskiej dokonywanych jest w Arizonie. A roczne koszty? Według danych Toma Horne’a, kuratora szkolnictwa publicznego, biura gubernator Jan Brewer oraz opieki medycznej Arizona Hospital and Healthcare Assoiciation, około 600 milionów dolarów wydawane jest na edukację nielegalnych imigrantów w szkołach do klasy 12, ponad 120 milionów dolarów na trzymanie w więzieniu imigrantów skazanych za łamanie prawa stanowego, a aż 50 milionów dolarów pochłaniają szpitale na leczenie nielegalnych przybyszów. W szpitalu Cooper Queen Community Hospital, sześć i pół kilometra na północ od przejścia granicznego w Bisbee, na oddziale ratowniczym pojawia się do dwóch nielegalnych imigrantów na każdej zmianie. Dr Daniel Roe, dyrektor medyczny oddziału ratowniczego, informuje, że wielu z nich ma złamane kości po przeskakiwaniu przez pięciometrowe płoty graniczne, inni chorują z powodu wędrowania po pustyni nierzadko bez wody, a jeszcze inni to ofiary wypadków drogowych. „To część naszego codziennego rytmu” – mówi. „Jednak, aby temu sprostać potrzebne są środki, dlatego ma to wpływ na budżet operacyjny”. Jak oznajmia główny kierownik szpitala, koszty medyczne przeznaczane na imigrantów doprowadziły szpital do tego, że musiano zlikwidować sprawnie działające centrum pielęgniarskie i jego oddział położniczy. John Leopard, który w 2005 roku biwakował z wolontariuszami organizacji aktywistycznej Minuteman Project na północ od granicy, oświadcza, że nie irytują go „dniówkowi robotnicy” okupujący ulice aż tak, jak drażni go bierność rządu i sprawa sądowa departamentu sprawiedliwości przeciwko nowemu prawu imigracyjnemu w Arizonie.
To prawo wymaga od policjantów, którzy egzekwują także inne prawa, żeby sprawdzali status imigracyjny danej osoby, jeśli istnieje uzasadnione przypuszczenie, że ta osoba jest w kraju nielegalnie. To prawo narzuca też obowiązek wyrabiania i noszenia ze sobą dokumentów imigracyjnych oraz traktuje zabieganie przez nielegalnych imigrantów w miejscu publicznym o pracę jako przestępstwo. „Mamy normy, które szkodzą naszemu dobremu samopoczuciu” – mówi Leopard, emerytowany informatyk, którego gosposia była w kraju nielegalnie zanim dostała obywatelstwo amerykańskie. Don Sorchych, redaktor i wydawca małej lokalnej gazety o nazwie „Sonoran News”, opowiada, jak to przez ostatnie 20 lat w jego uroczym Cave Creek w okolicach Phoenix nielegalni imigranci wybudowali „wioski” ze złomu i płótna. „Myślę, że ludzie mylą tworzenie profilu rasowego z rasizmem” – mówi Sorchych. „Nie twierdzę, że powinno się tak robić, ale jeśli można by stworzyć profil, pasowałoby do niego 95 procent przypadków. Oni noszą swego rodzaju uniform: określony rodzaj butów, rękawiczki w tylnych kieszeniach, ubrania od organizacji Goodwill”. Sorchych tak bardzo kipi z wściekłości z powodu nielegalnej imigracji, że zrobił zdjęcia ludzi, którzy zatrudniają „dniówkowych robotników” i opublikował je. „Nie jestem pewien czy to rzeczywiście media i politycy podsycają ten nastrój tak, jak robi to opinia publiczna” – powiedział Rick Van Schoik dyrektor centrum edukacyjnego Arizona State University's North American Center for Transborder Studies. „W okresach wyborów ludzie, którzy skłaniają się raczej ku radykałom, szukają żarliwości, która pozwoli ich racji wygrać wybory.” Gniew wobec imigracji zmusił stan do wydania siedmiu aktów prawnych mających uporać się z nielegalną imigracją w siedem lat. Zawarte w nich było m.in., że język angielski jest językiem urzędowym, nielegalni imigranci nie mają prawa do zwolnienia za kaucją w przypadku poważnego przestępstwa oraz do przyznania im odszkodowania w postępowaniu cywilnym. Przeciwnicy tego prawa są zdania, że z nielegalnych imigrantów robi się kozłów ofiarnych i błędnie zakwalifikowuje jako darmozjadów, co argumentują tym, że imigranci odprowadzają podatek obrotowy i opłacają składki na opiekę społeczną, czego nie będą mogli odzyskać. Twierdzą oni, że szybki wzrost gospodarczy w kraju w ciągu ostatniej dekady nie mógłby mieć miejsca bez pracowników-imigrantów i, że ceny mieszkań utrzymały się na rozsądnym poziomie dzięki tym, którzy wykonywali prace, których obywatele amerykańscy by nie wykonali, np. pokrywanie dachami nowego osiedla w Arizonie w czterdziestostopniowym upale. Joy Williams z Tucson uważa, że imigranci są częścią tzw. „tygla kulturowego” i wykonują prace, których nie chcą Amerykanie. Williams, która pracuje jako pracownik badawczy w biurze prawniczym Pima County Legal Defender's Office, jest także pełna gniewu, ale z powodu tego, co widzi i słyszy przez ostatnie miesiące i, co nazywa czystym rasizmem. „To szokujące, jak wiele ludzie otwarcie wyrażają słowami zachowując kamienna twarz” – mówi.
Odkąd w Arizonie uchwalono nowe prawo imigracyjne, obrońcy praw imigrantów mówią, że Latynosi odczuwają coraz większą niechęć ze strony społeczeństwa. Lydia Guzman, przewodnicząca założonej w Phoenix grupy obrońców praw obywatelskich Latynosów, Samos America, donosi, że członkowie tej społeczności coraz częściej słyszą kalumnie na tle rasowym. Mówi, że doświadczyła tego sama w maju, kiedy stała w kolejce w sklepie spożywczym. Jakaś kobieta popatrzyła na jej wózek i wyszeptała do drugiej: „Ciekawe ile to nas będzie kosztować”. Grupa Puente informuje, że liczba telefonujących, którzy skarżą się na szkalowanie wzrosła z dwóch do pięciu, a nawet sześciu tygodniowo. Lilia Ramos, czterdziestosześcioletnia imigrantka z Acapulco, złożyła u Puente skargę na stowarzyszenie niosące pomoc humanitarną dla zwierząt, Arizona Humane Society, dotyczącą sporu o psa znalezionego na posiadłości jej córki. Ramos opowiada, że kiedy zadzwoniła do Humane Society, żeby zgłosić, że pies nie należy do jej rodziny, rozmawiająca z nią kobieta zezłościła się, kiedy Ramos poprosiła o hiszpańskojęzycznego rozmówcę. „Powiedziała: „Nikogo takiego nie ma. Jest Pani obywatelką Stanów Zjednoczonych?” – mówi Ramos po hiszpańsku. „Odpowiedziałam, że nie, a wtedy ona zapytała czy mam zieloną kartę i, że jeśli nie będę współpracować, to mnie aresztują. Ucichłam, bo się przestraszyłam”. Ramos zastanawia się, jaki związek mają jej dokumenty z przejęciem psa i sądzi, że coś takiego nie przytrafiłoby się gdyby nie nowe prawo w Arizonie. „Podoba mi się w Stanach, ale nie podoba mi się już w Arizonie” – mówi. Joanna Mituła Copyright ©2010 4NEWSMEDIA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama