Chociaż ustawa o podniesieniu pułapu zadłużeń uratowała państwo przed utratą kredytowej wiarygodności, to zamiast załagodzić nastroje, jeszcze bardziej rozsierdziła konserwatystów, mimo że prezydent Obama skapitulował przed żądaniami marszałka Izby Reprezentantów Johna Boehnera i lidera republikańskiej mniejszości w Senacie, Mitcha McConnella.
64% republikanów i tyleż samo konserwatystów potępiło ustawę. Lepszą opinię (według sondażu USA Today/Gallupa) o ustawie wyrazili demokraci (58% za), liberałowie (51%) i umiarkowani (48%). W przeciwieństwie do republikanów, którzy nie godzili się na żadne ustępstwa, bez względu na ekonomiczne konsekwencje, grupy te miały na uwadze ratowanie państwa przed krachem.
Tylko 17% Amerykanów wierzy, że porozumienie przyczyni się do poprawy gospodarki, 41% obawia się pogorszenia sytuacji ekonomicznej, a 33% są zdania, że nie będzie mieć żadnego wpływu na gospodarkę. We wszystkich grupach panują pesymistyczne nastroje.
Najwięcej krytycznych głosów padło ze strony demokratów, którzy przez długi okres negocjacji mieli nadzieję, że tym razem Obama nie ugnie się przed żądaniami GOP-u. Zachęcali do twardego przetargu w sprawie równoczesnego z cięciami wydatków zwiększenia dochodów państwa poprzez podwyżkę podatków dla najbogatszych Amerykanów oraz likwidację luk i subsydiów dla korporacji. Bezskutecznie.
Ustawa mówi wstępnie o cięciach wydatków o $917 miliardów w ciągu 10 lat, w tym $350 miliardów na obronę i bezpieczeństwo.
Porozumienie ustanawia jednak 12-osobowy komitet kongresowy, zwany też Super Kongresem, do wytyczenia – przed 23 grudnia– dodatkowych cięć na kwotę $1.5 biliona. Grupa, złożona z 6 demokratów i 6 republikanów, będzie miała wolną rękę. Może zaproponować cięcia w każdym programie rządowym i zarządzić podwyżkę podatków. Jeśli Kongres nie zatwierdzi rekomendacji dwunastki, cięcia automatycznie wchodzą w życie. Mogą dotyczyć najbardziej kosztownych programów, jak Social Security, Medicare, Medicaid i kilku innych. Z czego wynika, że ustawa nie zawiera żadnych konkretnych decyzji ani rozwiązań.
Prezydent znów nie zadbał o interesy średniej klasy. W programie MSNBC "The Last Word with Lawrence O´Donnell", dzieląc się swymi wrażeniami na temat roli Obamy w opracowaniu ostatecznej wersji ustawy, Arianna Huffington pozwoliła sobie na ostrą kpinę. "Sądzę, że prezydent powinien się poddać intensywnej terapii, by sam mógł wreszcie zrozumieć, dlaczego zrobił to, co zrobił, ponieważ tego nie można racjonalnie wytłumaczyć".
W NationofChange.org, w artykule "Obama Says He´ll Really Fight for the People... Next Time", Jim Hightower pisze z przekąsem:
"Pracująca większość średniej klasy i ludzie ubodzy mają obrońcę w Waszyngtonie. Na nasze nieszczęście jest nim Barack Obama. Po walce o pułap zadłużeń zaczął powiewać białą chusteczką, godząc się na nieszczęsną umowę, popychaną przez najbardziej zwariowanych ekstremistów z Tea Party w Republikańskiej Izbie Reprezentantów. Wystawił na ryzyko Social Security i Medicare i podpisał dziwoląga, który wpędzi ekonomię i deficyt w jeszcze gorszą sytuację.
Zapewnił najbogatszych, że nie muszą ponosić żadnych wyrzeczeń na rzecz redukcji deficytu. Unikające podatków korporacje, szefowie funduszy hedżingowych i plutokratyczna elita może zatrzymać każdego centa z subsydiów, ulg podatkowych i federalnych datków.
Nie martwcie się, podpisując kapitulaję nasz champion obiecał, że drugi akt procesu redukcji deficytu będzie lepszy. Powiedział, że uprzywilejowana klasa będzie musiała wrzucić co nieco do wspólnej kasy i zapewnił wszystkich tych, których ustawa skrzywdzi, że będzie walczył o fundamentalne zasady sprawiedliwości... następnym razem.
Wszyscy już wiemy, jak ten facet walczy... wycofując się i błagając o kompromis. Nawet wtedy, gdy w grudniu ub. roku od naciskiem republikanów utrzymał beznadziejne cięcia podatkowe Busha dla superbogaczy, zapewniał, że następnym razem będzie inaczej. A kiedy będzie ten następny raz?
Jako nieduży facet z małego teksaskiego miasteczka, gdzie często dochodzi do konfrontacji, wiem co nieco o walkach. Za młodu dowiedziałem się, że nie rzuca się w innego faceta szklanką, lecz czymś znacznie bardziej ciężkim.
Tym "czymś" cięższym do dyspozycji Obamy był fakt, że w tej walce przeważająca liczba Amerykanów stała po jego stronie. Większość jest zmęczona i wkurzona płaceniem za kryzys ekonomiczny, jaki powstał przez zachłanność elit finansowych i korporacyjnych. Gotowi są prać po pyskach ludzi z forsą, którzy wodzą za nos polityków, i polityków, którzy im ulegają..."
To ostatnie zdanie znakomicie oddaje nastroje społeczeństwa bez względu na barwy polityczne.
(eg)








