Ambasador Stanów Zjednoczonych w ONZ, Susan Rice, usilnie zabiega o zniechęcenie innych państw do poparcia wysiłków Palestyńczyków na rzecz uzyskania członkostwa w tej organizacji, a tym samym uznania suwerenności Palestyny w granicach z 1967 roku.
USA jako jedyne państwo przeciwne suwerenności Palestyńczyków jest absolutnie przygotowane na postawienie weta. Stanowisko USA niepokoi obserwatorów, którzy wskazują, że Waszyngton całkowicie straci zaufanie świata jako obiektywny mediator w pokojowych rozmowach między Izraelem a Palestyńczykami.
Usilne zabiegi amerykańskich dyplomatów o odciągnięcie palestyńskiego lidera, Mahmouda Abbasa, od planu przedstawienia wniosku o uznanie państwa palestyńskiego są tak jednostronne, że prywatnie niektórzy pracownicy Departamentu Stanu narzekają, że czują się tak, jakby pracowali dla rządu izraelskiego.
Sekretarz stanu Hillary Clinton ponownie wysłała dwóch czołowych dyplomatów, Davida Hale i Dennisa Ross, na rozmowy z Abbasem i premierem Izraela Benjaminem Netanyahu. Clinton oświadczyła, że "Jedyną metodą na uzyskanie trwałego pokoju są negocjacje między obu stronami w Ramallah i Jerozolimie, a nie w Nowym Jorku".
Postawa USA może odbić się negatywnie na i tak nie najlepszych stosunkach z krajami arabskimi. Przestrzega przed tym saudyjski książę Turki al-Faisal, były dyrektor wywiadu Arabii Saudyjskiej i b. ambasador tego kraju w USA.
W wydaniu New York Times z 11 września, al-Faisal ostrzegł: "Stany Zjednoczone muszą poprzeć wniosek Palestyńczyków albo stracą tę resztkę wiarygodności, jaką mają w świecie arabskim. Jeśli tego nie zrobią amerykańskie wpływy jeszcze bardziej spadną, bezpieczeństwo Izraela będzie zagrożone, a Iran umocni się, zwiększając szanse na nową wojnę w tym regionie.
Arabia Saudyjska nie będzie w stanie współpracować z Ameryką tak, jak dotychczas. Z wstrząsami, jakie objęły świat arabski, "specjalne stosunki" między Arabią Saudyjską a Stanami Zjednoczonymi będą postrzegane jako toksyczne przez większość Arabów i muzułmanów, którzy domagają się sprawiedliwości dla narodu palestyńskiego.
Pod naciskiem krajowym i regionalnym saudyjscy liderzy będą zmuszeni do znacznie bardziej niezależnej i stanowczej polityki zagranicznej. Tak, jak w przypadku pomocy militarnej dla Bahrajnu, czemu sprzeciwiała się Ameryka, Arabia Saudyjska będzie prowadzić politykę niezgodną z życzeniami Waszyngtonu. Będziemy w opozycji do rządu premiera Nuri al-Maliki w Iraku i wbrew naciskom USA nie otworzymy tam naszej ambasady. Rząd saudyjski może również prowadzić inną od Waszyngtonu politykę wobec Afganistanu i Jemenu.
Palestyńczycy zasługują na własny kraj i wszystko, co z tym związane.
Izrael nie powinien postrzegać wniosku Palestyńczyków jako zagrożenie, lecz szansę na powrót do negocjacji i powstrzymanie dalszych konfliktów. Ostatnie sondaże wskazują, że około 70% Palestyńczyków wierzy, że dojdzie do nowej intifady, jeśli impas nie zostanie wkrótce przerwany...
Administracja Obamy miała wiele możliwości poprowadzenia Izraelczyków i Palestyńczyków do pokojowych rozmów. Jednakże amerykańscy politycy byli bardziej zajęci podupadającą ekonomią i politycznym paraliżem niż znalezieniem rozwiązania tej epickiej niesprawiedliwości. Ponieważ Waszyngton nie wysunął żadnej rokującej powodzenie propozycji, to mógłby przynajmniej stanąć z boku, zamiast przeszkadzać Saudyjczykom, Europejczykom i umiarkowanym Arabom w wysiłkach na rzecz przyznania praw należnych Palestyńczykom.
... Amerykańskie poparcie dla Palestyńczyków jest niezbędne. Weto wywoła głęboko negatywne konsekwencje. Poza zniszczeniem amerykańsko-saudyjskich stosunków przyczyni się do niezadowolenia muzułmanów na całym świecie, umocni Iran i zagrozi stabilizacji naszego regionu. Miejmy nadzieję, że Stany Zjednoczone wybiorą drogę sprawiedliwości i pokoju".
(NYT – eg)








