Ubiegając się o urząd prezydenta Barack Obama zdobył głosy milionów ludzi przeciwnych wojnie w Iraku. Obecnie odmawia wydania oceny długiej i skomplikowanej kampanii militarnej, kładąc nacisk wyłącznie na plan sprowadzenia oddziałów bojowych do kraju.
Podobnie jak jego poprzednik, George W. Bush, ocenę decyzji dotyczącej inwazji na Irak prez. Obama pozostawia historykom. "Historia osądzi, czy decyzja ta była słuszna", powiedział Obama na wspólnej konferencji prasowej z premierem Iraku Nourim al-Maliki.
"Wycofywanie wojsk i normalizacja stosunków z Bagdadem przebiega zgodnie z planem. Po blisko 9 latach, pod koniec tego miesiąca, wojna dobiegnie końca", mówił Obama.
Przed i podczas kampanii wyborczej w 2008 roku Barack Obama ostro krytykował plan narzucenia Irakowi demokracji z użyciem bomb. W poniedziałek prezydent wyraził nadzieję, że Irak wyłoni się jako czempion demokracji w krajach arabskich. Sugerował, że taki postęp będzie możliwy dzięki amerykańskim żołnierzom, którzy walczyli i zginęli w Iraku. "Chcemy mieć pewność, że wszyscy rozumieją, iż nawet teraz, kiedy nasi żołnierze wracają do kraju, jesteśmy głęboko zainteresowani trwałym sukcesem Iraku", zakończył prezydent przed odjazdem na cmentarz Arlington, gdzie wspólnie z premierem al-Malikmi oddał hołd żołnierzom poległym w Iraku.
Republikanie ostrzegają, że wycofanie wojsk zwiększy wpływy Iranu na Irak i tamtejszy rząd. Odpowiadając na te obawy Obama ostrzegł inne kraje przed interwencją w Iraku i domagał się poszanowania jego suwerenności.
Porozumienie o wycofaniu wojsk do końca 2011 roku zostało zawarte i podpisane przez prez. G.W. Busha w 2008 roku.
Administracja Obamy zabiegała o zgodę irackich liderów na pozostawienie kilku tysięcy żołnierzy. Do umowy nie doszło, ponieważ Irak nie zgodził się na przyznanie członkom amerykańskich sił zbrojnych nietykalności w irackich sądach.
Obama i al-Maliki wyrazili inne opinie w sprawie Syrii. Podczas gdy prezydent USA naciska na inne kraje, by narzuciły sankcje i wezwały prez. Bashara Assada do ustąpienia, iracki premier jest temu przeciwny. "Nie wierzę, że mamy prawo do wywierania nacisków na abdykację Assada", powiedział al-Maliki i ostrzegł, że w Syrii może dojść do wojny religijnej, która rozprzestrzeni się na sąsiadujący z nią Irak i inne kraje.
Różnice polityczne al-Maliki osłodził pespektywą nawiązania bliższych kontaktów biznesowych, szczególnie w sektorze energetycznym.
(P – eg)








