Spryt biznesowy nie idzie w parze z wyczuciem politycznym. Trump nazwał Jindala głupcem za użycie określenia "głupia partia" i wyraził obawę, że ubliżająca republikanom nazwa przylgnie na stałe do GOP-u (w tym punkcie może mieć rację), choć "znacznie bardziej pasuje do demokratów".
Wystąpienie Trumpa wskazuje, że nie zrozumiał intencji gubernatora Luizjany. Jindal mądrze mówił o naprawdę głupich potknięciach GOP-u, które zaważyły na wyniku wyborów. Wytknął takie bzdury, jak proponowane przez Mitta Romneya rozwiązanie problemu nielegalnych imigrantów poprzez samodeportację tychże, bezmyślne wypowiedzi kandydatów do Senatu (Todd Akin i Richard Murdock) na temat ciąży w wyniku gwałtu, czy też głoszenie, że Barack Obama nie jest obywatelem z urodzenia. Tu wypada zaznaczyć, że w ruchu tzw. birthers (tych, którzytwierdzą, że Obama urodził się w Kenii, a jego świadectwo urodzenia z Hawajów jest fałszywe) Trump odegrał niepoślednią rolę. Być może dlatego krytyka Jindala dotknęła go osobiście.
O "geniuszu" Donalda Trumpa świadczy również jego reakcja na żart satyryka Billa Mahera, który powiedział, że uwierzy, iż Trump nie jest synem swej matki i orangutana, dopóki nie przedstawi aktu urodzenia z danymi obu rodziców. Za okazanie tego dokumentu Maher obiecał $5 milionów na cele charytatywne.
Trump postąpił niczym Forrest Gump (z filmu o takim samym tytule), który sam o sobie zwykł mawiać "stupid is, stupid does" (głupi jest, głupio robi). Multimilioner niemal natychmiast umieścil akt urodzenia w Yahoo! News wraz z listem adwokata: "Oto akt urodzenia pana Trumpa, który jasno świadczy, że jest synem Freda Trumpa, a nie orangutana".
W ostatni poniedziałek, w programie "Fox and Friends" Trump z całą powagą powiedział, że poda Mahera do sądu, nie za publiczne ośmieszenie, lecz niewypłacenie obiecanych $5 milionów.
Sądzę, że Maher zażąda dowodu na to, iż akt urodzenia Trumpa nie jest fałszywy.
Elżbieta Glinka