Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama KD Market

Świętowanie w „Naszej chacie” - Koncert zimowy „Lajkonika”

Chicago (Inf. wł.) – W sobotę 16 i w niedzielę 17 stycznia, w sali teatralnej Vittum Theater na „Trójcowie”, odbył się zimowy koncert Zespołu Pieśni i Tańca „Lajkonik”. Styczeń w polskiej tradycji to bożonarodzeniowe kolędowanie. Wiele organizacji i grup w tym czasie organizuje spotkania opłatkowe. 

Ci, którzy zdecydowali się na wzięcie udziału w koncercie Lajkonika, mieli właściwie okazję do przeżycia świąt Bożego Narodzenia jeszcze raz. Koncert miał bardzo specyficzny charakter. Było to połączenie tańca i śpiewu folklorystycznego z kolędowaniem i świętowaniem Wigilii i świąt w domu rodzinnym. W ten sposób ujęty koncert zimowy natychmiast roztopił serca emigracyjnej publiczności. Zapanowała rodzinna atmosfera nie tylko na scenie, ale na całej sali. Wzruszeniom, łącznie ze łzami, oraz oklaskom nie było końca. Już sam wystrój sceny zamienił Vituum Theater w dom. Ośnieżone choinki i śnieżki nad głowami nie pozwoliły zapomnieć o białym Bożym Narodzeniu. W bocznej części sceny stanęła stylizowana XIX-wieczna chata ze stołem w miejscu centralnym i zamieszkująca ją rodzina, która przez cały czas koncertu prowadziła swoje codzienne życie. Oczywiście wszystko rozpoczęło się rodzinną Wigilią. Zaraz potem w „odwiedziny” do ludzi przybyła Święta Rodzina: maleńki Jezus w objęciach Matki, a u boku Święty Józef.

W chacie działo się wiele rzeczy: od błogosławieństwa chleba, dzielenia się opłatkiem, różańca, czytania Pisma Świętego, heblowania, haftowania, przędzenia, prasowania żelazkiem na duszę, robienia masła, aż do wyrabiania ciasta na chleb. Nie zabrakło też ścierki na plecach męża, dzieci a nawet świętego Józefa, od mającej oko na wszystko gospodyni – kochającej przecież mamy. 

Akcja w chacie działa się jakby w cieniu tego, co działo się na scenie głównej. Stuosobowa grupa dzieciaków zadziwiała publiczność ilością tańców, różnorodnością kostiumów i pięknym śpiewem. Maluchy rozczulały swoją odwagą, determinacją i dyscypliną. Nikomu nie przyszło do głowy podnieść rozwiązany sznurek, zapiąć odpiętą szelkę czy poprawić spadający wianek. Profesjonalizm młodzieży, ich uśmiech i pasja, z jaką tańczyli, zapierała dech w piersiach. Mimo całego hałasu, muzyki, przytupów i śmiechu, cała ta czereda uśpiła Jezuska kolędą „Lulajże Jezuniu” w niesamowicie delikatny sposób. 

Do podniosłej atmosfery w czasie usypiania maleńkiego Zbawiciela świata przyczynił się też gościnny występ Happy Fiddlers – dzieci z Paderewski Symphony Orchestra. Tak jak w dawnych czasach rodziny oczekiwały na wizytę kolędników i czuły się nią zaszczycone, tak i na koncercie cieszyli się oni niesamowitym powodzeniem, bo oczywiście nie omieszkali nawiedzić “Lajkonika”. Uciechom i radości nie było końca: Za kolędę dziękujemy, zdrowia szczęścia winszujemy na ten Nowy Rok...! Jak kolędnicy to i poczęstunek.
W czasie przerwy publiczność mogła napić się kawy, zagryźć pączkiem, wpisać się do książki pamiątkowej, przejrzeć sześciotomową kronikę „Lajkonika” przedstawiającą jego 18-letni dorobek i po prostu pocieszyć się sobą nawzajem i ciągle jeszcze świętami.

Połączenie formy, jakości, profesjonalizmu i rodzinnej atmosfery tego koncertu zaskoczyło wszystkich, chyba nawet samych organizatorów. Impreza była niezwykle udana i na bardzo wysokim poziomie. Jak to jest możliwe, że ludzie na emigracji, tak zapracowani, zabiegani, sfrustrowani, potrafią swoje dwujęzyczne dzieci zaangażować w coś takiego? Skąd instruktorzy, choreografowie, akompaniatorzy z profesjonalnym wykształceniem, wykonujący jednak na co dzień często całkiem inne zawody, mają zapał, chęć i siłę, żeby podjąć się takiego dzieła? Jest to jakiś ewenement w nas, emigrantach. 

W tej atmosferze sukcesu pokoncertowego warto przypomnieć, kto tworzy ten zespół. „Lajkonik” istnieje przy Misji duszpasterskiej Świętej Trójcy od 18 lat. Jego dyrektorem jest dyrektor Misji, obecnie ks. Andrzej Maślejak. Kierownikiem artystycznym, instruktorem zespołu jest choreograf – pani Halina Misterka. Wiernie i wytrwale towarzyszy jej dwóch choreografów – instruktor Małego Lajkonika – Małgorzata Łyda oraz instruktor grupy Krakowiaczków i Lasowiaczków – Mirosława Sojka. Od początku istnienia z zespołem związana jest rodzina państwa Dudek. Pani Marta i jej mąż Piotr są niezastąpionymi akompaniatorami. Ich pociechy, tak jak i innych instruktorów nie mają wyjścia i „muszą” tańczyć i śpiewać.

W „Lajkoniku” rodzą się różnego rodzaju talenty. Zespół istnieje na tyle długo, że jest duża szansa, iż wyda z siebie nowych choreografów. Publiczność na koncercie mogła być zaskoczona elementami folkloru greckiego. Zorba zatańczona przez chłopców z reprezentacji jest dziełem jednego z tancerzy zespołu Jakuba Zajączkowskiego. Duszą zespołu, który musi się borykać z wieloma kłopotami organizacyjnymi, no i oczywiście finansowymi, jest od wielu lat jedna z mam zespołowych – Maria Grzebień.

Pani Maria jest dyrektorem administracyjnym „Lajkonika”, który zajmuje się wszystkim, czym trzeba, również prowadzeniem kronik. Tych wymienionych sześć osób to oczywiście główny napęd zespołu. Oni mimo ogromnych chęci i serca, które wkładają w to dzieło, nie uczyniliby wiele, gdyby nie około stu dzieci i ich rodziców. 

Dzieci będące w zespole wiedzą. Próby, próby, próby, taniec i śpiew. Często nie za bardzo zrozumiałych tekstów. Natomiast rodzice czasami mogą się bardzo zdziwić, co ściągnęli na swoją głowę, zapisując dzieci do „Lajkonika”. Bardzo szybko dowiadują się, że będą na przykład: łącznikami grup, albo że właśnie coś uszyją, ugotują i sprzedadzą co ugotowali, albo po prostu będą szefami garderoby. Czasami zajmą się poszukiwaniem sponsorów czy też „skoczą” po pizzę, bo dzieciom się próba przedłużyła i są głodne. Czasami zdarzy się którejś mamie zrobić wianki. Choćby krakowskie, a zresztą łowickie też można, czemu nie... Dekoracje, programy, plakaty, nagłośnienie, akustyka. Właściwie żadne wykształcenie, umiejętności, zdolności nie ukryją się, a tym bardziej nie zmarnują się w „Lajkoniku”. Nie można zapomnieć, że o świętość tu też nie trudno. Nie wiesz, kiedy wcielasz się choćby w Matkę Najświętszą i Świętego Józefa. Nie jest się” bezpiecznym”, nawet jeśli jest się dalszą rodziną lub przyjacielem „lajkonikowców”. Doświadczył tego w tym roku Bogdan Ogórek – akustyk – oraz Jan Skotnicki – gospodarz. 

Koncert koncertem, trzy godziny przeleciały, brawa, bisy, gratulacje, radość, śpiew, śmiech, w „Naszej chacie” gościna; a to konsul jeden i drugi wpadł na pogaduszki, a to siostry misjonarki i księża chrystusowcy przysiedli na chwilkę, a to w końcu gospodyni dzieli chlebem z masłem i jajkami i zlatują się dzieciska zgłodniałe po koncertowaniu i dorośli. Pomału wszyscy się rozchodzą. 

Czyżby? A co z dekoracją i całym bałaganem? Życie twarde jest. Wynajem teatru kończy się w kilka godzin po zakończeniu koncertu. Salę należy zostawić w należytym porządku! Nie ma stanowisk i funkcji, skończyło się bycie artystą, nawet ze świętości nici. Wszyscy ze św. Józefem na czele zabierają się do sprzątania. Dwie godziny i po koncercie zimowym „Lajkonika” nie ma śladu.

Chyba, że jakieś dziwne ciepło w sercach, poczucie dobrze spełnionego obowiązku, poczucie wspólnoty i jakaś dziwna pewność, że będzie dobrze, bo są na świecie dobrzy ludzie, bo jest Miłość narodzona dwa tysiące lat temu. Więc... dziś do Betlejem trzeba nocą iść... oczywiście z „Lajkonikiem”.
Tekst: Barbara Ignas
Zdjęcia:
Andrzej Baraniak/NEWSRP
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama