Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama KD Market

Historia gumowych czeków, czyli jak trudno odzyskać swoje pieniądze

Historia gumowych czeków, czyli jak trudno odzyskać swoje pieniądze
fot.succo,NikolayF/pixabay.com/Wikipedia
/a> fot.succo,NikolayF/pixabay.com/Wikipedia


W 2013 r. Stefan Barabasz otrzymał od pracodawcy gumowe czeki. Rok później Stanowy Departament Pracy orzekł, że właściciel firmy sprzątającej naruszył prawa dotyczące zatrudnienia i musi wypłacić zaległe wynagrodzenie. Mimo takiej decyzji polski imigrant wciąż czeka na zwrot pieniędzy...

Stefan Barabasz zgłosił się do naszej redakcji, próbując dochodzić sprawiedliwości. Instytucje i urzędy na razie go zawiodły. Jak nam opowiada, w 2011 r. po utracie pracy w fabryce znalazł pracę z ogłoszenia w darmowym tygodniku polonijnym. Zaczął sprzątać biura na przedmieściach. Za 10 dol. na godz. utrzymywał porządek m.in. w gabinetach lekarskich i w sklepie muzycznym. − Nie miałem wówczas wyboru, nie mogłem znaleźć innego zajęcia. Pracowałem bardzo ciężko, nawet w święta − mówi mieszkaniec północno-zachodnich przedmieść Chicago.


Dwa lata później znalazł lepsze zajęcie i złożył wymówienie z tygodniowym wyprzedzeniem. Choć z pracodawcą nie miał żadnej umowy na piśmie, ten jednak był bardzo niezadowolony i nie chciał wypłacić zarobionych pieniędzy.− Najpierw kłamał, że zgubił książeczkę czekową. A potem, gdy wreszcie zapłacił, okazało się, że czeki były bez pokrycia, ale nie omieszkał odliczyć ich sobie od podatku. Na dodatek w banku naliczono mi kary za zdeponowanie gumowych czeków. Znalazłem się w trudnej sytuacji materialnej. Musiałem pożyczyć pieniądze na zapłacenie rachunków. Ten człowiek bardzo mnie skrzywdził − mówi rozgoryczony Polak.

Nasz rozmówca wniósł skargę do Stanowego Departamentu Pracy, w którym domagał się wypłacenia swoich zarobków. Dochodzenie przeprowadzone przez śledczych tej agencji potwierdziło, że trzy personalne czeki, które wystawił pracodawca, na kwotę 1175 dol., nie miały pokrycia. Departament wydał w 2014 r. decyzję na korzyść poszkodowanego i nakazał wypłacenie należności wraz z doliczoną karą, ogółem ponad 1680 dolarów. Departament zarządził też, by firma pokryła koszty manipulacyjne sprawy w wysokości 250 tys. dolarów. Opinię w tej sprawie wydała sędzia administracyjna Sharon Ballin − jak czytamy w dokumentach dostarczonych nam przez Barabasza.

− Ucieszyłem się, gdy zadzwoniła urzędniczka Stanowego Departamentu Pracy i poinformowała, że wygrałem sprawę i że przysługuje mi moje wynagrodzenie wraz z odsetkami. Podziękowałem jej, a ona na to: „Niech pan nie dziękuje, bo ten pracodawca nie chce zapłacić, nie odzywa się i nie chce z nami współpracować, nasze możliwości się wyczerpały i sprawę przekazujemy do prokuratury w Springfield”.

/a> fot.NikolayF, blixpixel/pixabay.com


Od tamtej rozmowy minął rok. Stefan Barabasz nie może uwierzyć, że wyegzekwowanie pieniędzy jest tak trudne, a jego były pracodawca jest praktycznie bezkarny i dalej prowadzi działalność biznesową, o czym świadczy ogłoszenie, poszukujące ludzi do pracy, ukazujące się wciąż w tym samym tygodniku, w którym znalazł je pięć lat temu nasz rozmówca. − Pomyślałem, że pewnie naciąga innych, że takich jak ja, jest więcej. Poszedłem więc do redakcji tego tygodnika, żeby ich ostrzec, że dają ogłoszenie oszusta, że mam dowody i mogę pokazać dokumenty ze Stanowego Departamentu Pracy, ale pani, z którą rozmawiałem powiedziała, że nic nie może w tej sprawie zrobić. A ja chciałbym przynajmniej ostrzec Polonię przed tym człowiekiem, jeśli nie mogę z powrotem odzyskać moich pieniędzy. Już straciłem nadzieję. Może prokuratura przestała w ogóle zajmować się moją sprawą − dodaje Barabasz.

Jednak, jak sprawdziliśmy, biuro prokurator generalnej Lisy Madigan nadal zajmuje sprawą pana Barabasza. Przekazaliśmy mu uzyskane przez nas nazwisko śledczego i numer sprawy. Skierowaliśmy też do prokuratury oficjalną prośbę (na mocy prawa o swobodnym dostępie do informacji, FOIA) o komentarz w sprawie naszego czytelnika. Chcemy poznać status sprawy, dowiedzieć się, czy prokuratura otrzymała skargi od innych poszkodowanych przez tego samego pracodawcę i czy zamierza przerwać jego działalność biznesową. Niestety, dopóki nie otrzymamy odpowiedzi z prokuratury, nie możemy podać ani nazwy firmy, ani nazwiska jej właściciela. Na razie możemy tylko ostrzec Czytelników, że jest on z pochodzenia Hindusem lub Pakistańczykiem i ogłasza się na łamach ogólnie dostępnego bezpłatnego tygodnika polonijnego. Do sprawy Stefana Barabasza z pewnością powrócimy.


Alicja Otap

a.otap@zwiazkowy.com
Reklama

fot.NikolayF, blixpixel/pixabay.com

fot.NikolayF, blixpixel/pixabay.com

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama