Monika ma w piwnicy zapasy, dzięki którym przeżyje przynajmniej miesiąc, a przy odpowiednim racjonowaniu – nawet dwa. Radek wyznaje filozofię „bezpieczeństwo jest w dystansie” i zawsze ma pod ręką plecak z podstawowym ekwipunkiem potrzebnym do przeżycia. Marcin ma w domu arsenał i w razie potrzeby będzie bronił siebie, swojej rodziny i sąsiadów. Nie chcą podać nazwisk, bo jak mówią, ich tożsamość nie jest istotna. Ważne jest, żeby być gotowym.
Kiedyś kojarzeni z uzbrojonymi po zęby wyznawcami teorii spiskowych i mieszkańcami amerykańskiego „pasa biblijnego”. Dziś, napędzani poczuciem niestabilności, wchodzą do mainstreamu. Są gotowi na katastrofę, może nie globalną apokalipsę, prędzej na lokalny tymczasowy kryzys. Prepersi są wśród nas.
Słowo „prepers” zaistniało w mediach na przełomie wieków, kiedy ludzkość przygotowywała się na krach roku 2000, a na dobre zagościło w roku 2012, kiedy na skutek kosmicznego kataklizmu miało nastąpić „przebiegunowanie Ziemi”. Ale przygotowywanie się do katastrofy nie jest w Ameryce niczym nowym. Ruchy survivalowe znane są w Ameryce od lat 30. XX wieku. Po krachu na Wall Street w 1929 roku i wielkiej depresji, która pogrążyła w biedzie tysiące Amerykanów, lęk przed katastrofą ekonomiczną na stałe wrył się w zbiorową świadomość, podkręcany przez pisarzy science fiction i media roztaczające wizje globalnej zagłady. Druga wojna światowa, a w szczególności zimna wojna i widmo nuklearnej apokalipsy w latach 50. i 60., wzmogły u Amerykanów lęk przed zagładą i to ten właśnie okres uważany jest za „złote lata” amerykańskiego survivalizmu.
Samo pojęcie pochodzi od angielskiego słowa „prepare”, czyli przygotowywać. Prepers przygotowuje się na katastrofę, zagładę i kryzys. Jakie? To zależy od jego wierzeń, poglądów, sympatii politycznych i wielu innych czynników. Wojna nuklearna, uderzenie asteroidy, zapaść ekonomiczna, wojna rasowa, niszczący życie na ziemi słoneczny rozbłysk elektromagnetyczny, światowa pandemia, a nawet... atak żywych trupów. W każdym razie prepers prepersowi nierówny – zarówno pod względem rodzaju potencjalnej nadchodzącej katastrofy, jak i stopnia zaangażowania w przygotowania do zagłady.
Bezpieczeństwo w dystansie
Radek na co dzień przemierza Amerykę 18-kołową ciężarówką. Uważa się za nowoczesnego, mobilnego prepersa. Nie ma złudzeń, że przeżyje globalny konflikt nuklearny, nie wierzy w wojnę domową, czy zamieszki wywołane wybuchem rasowej czy klasowej rewolucji. Ale nie wyklucza, że będzie musiał sobie radzić w przypadku słonecznego rozbłysku elektromagnetycznego, który w jednej chwili może spowodować gigantyczną awarię urządzeń elektronicznych i spowodować globalny chaos. – Moja filozofia mówi, że bezpieczeństwo jest w dystansie. Czyli w wypadku katastrofy, trzęsienia ziemi, czy słonecznego rozbłysku będę starał się jak najbardziej oddalić od dużych zbiorowisk, gdzie może wybuchnąć chaos i panika. W domu i w samochodzie mam przygotowane plecaki z podstawowymi rzeczami. Dbam o formę fizyczną, mam umiejętności survivalowe. Potrafię zatamować krwotok i nastawić złamanie – mówi Radek, który zasad survivalu i niesienia pierwszej pomocy uczy też swoich synów.
W survivalowym plecaku Radka znajduje się zestaw do udzielania pierwszej pomocy, dwa noże, proca z kulkami (na zające i wiewiórki), peleryna termiczna, kawałek liny, antybiotyki i tabletki przeciwbólowe. – Jestem gotowy, żeby na pustkowiu, na przykład w lesie, przetrwać dwie albo trzy doby, czyli czas największego chaosu, po którym nadejdzie zorganizowana pomoc. Potrafię zbudować schronienie i rozpalić ogień. Mam podstawową wiedzę o jadalnych roślinach i insektach. W domu mam schowane dwa szczelne pojemniki z żywnością – jeden z ryżem, drugi z fasolą. Ilość, dzięki której moja rodzina przetrwa miesiąc – mówi Radek.
„Gdyby Donald coś wywinął”
Monika będzie w stanie przeżyć nawet dwukrotnie dłużej, a systematycznie powiększa zapasy. Na zostanie prepersem zdecydowała się kilka miesięcy temu. – Pojechaliśmy z mężem do sklepu i wydaliśmy kilkaset dolarów na puszki i paczkowaną suchą żywność. W piwnicy, w plastikowych pudełkach mamy 25-funtowy worek ryżu, mąki i fasoli. Oprócz tego konserwy z polskich delikatesów, makaron i mnóstwo tuńczyka w puszkach. Do tego worek kawy i karmy dla kota. To na wypadek, gdyby Donald coś wywinął i ludzie rzuciliby się do sklepów i ogołocili półki – Monika śmieje się, że jest prepersem pacyfistycznym.
Jej zdaniem broń palna, bez treningu militarnego daje jedynie złudzenie bezpieczeństwa. W piwnicy, obok zapasów trzyma nóż, zapas świec i dwie porządne latarki. Do drewnianego pudełka co tydzień wkłada 20 dolarów, a po każdych zakupach w polskim sklepie na półce przybywa konserwa albo „gorący kubek”. – Wielu moich znajomych ma zaburzone poczucie bezpieczeństwa. Po raz pierwszy od dekad padają groźby użycia broni nuklearnej, zrywania umów handlowych. Naprawdę ciężko przewidzieć, co przyniesie kolejny tydzień. Robiąc zapasy, w jakiś sposób czuję się bezpieczniej – tłumaczy Monika.
Monika jest specjalistką od reklamy w dużej amerykańskiej firmie, jest też przedstawicielką nowej fali amerykańskiego survivalizmu. W ostatnich latach prepers kojarzył się raczej z konserwatywnym zwolennikiem swobodnego dostępu do broni palnej, z zamieszkującym południowe stany członkiem obywatelskiej milicji, zwolennikiem teorii spiskowych i antysystemowym radykałem spod szyldu sovereign citizens. To wciąż większość z ocenianej na przynajmniej trzy miliony rzeszy amerykańskich prepersów. Jednak wraz z dojściem do władzy Donalda Trumpa, w USA powstały grupy gotowych na katastrofę liberałów, a pod względem zaangażowania w przygotowaniach do kryzysu, w niczym nie ustępują prepersom konserwatywnym. Jedni boją się wojny nuklearnej, inni wybuchu niepokojów społecznych albo, jak Monika, krachu gospodarczego. Socjolodzy stworzyli dla nich nawet osobne określenie – prepers polityczny, czyli taki, który przygotowuje się do katastrofy ze strachu powodowanego sytuacją polityczną lub osobą lidera.
Jestem w stanie się obronić
Marcin na co dzień pracuje jako informatyk, zajmuje się budowaniem i administracją sieci komputerowych. Czy uważa się za prepersa? – I tak, i nie – mówi. – Nie buduję ziemianek ani bunkrów, nie gromadzę żywności. Jak chyba każdy, mam kilka konserw i trochę jedzenia na wypadek jakiejś klęski żywiołowej. Mam też generator, do którego podłączony mam dom, na wypadek gdyby na kilka dni zabrakło prądu. Bardziej obawiam się klęski naturalnej niż jakiegoś globalnego konfliktu czy katastrofy. Ale mam trochę broni i zapas amunicji na „czarną godzinę”, która, mam nadzieję, nigdy nie nastąpi.
Marcin jest przygotowany do obrony – siebie, swojej rodziny i sąsiadów. Jest gotowy bronić swojego mienia i bezpieczeństwa w razie zamieszek i niepokojów społecznych. – Mówiąc ogólnie jestem gotowy na zadymę. Rewolucja to za duże słowo, ale załóżmy, że w moim miasteczku coś się stanie i jakaś mniejszość etniczna postanowi na ulicach zademonstrować swoje niezadowolenie. Zaczną rozrabiać, plądrować sklepy, palić budynki i samochody. W takim wypadku jestem gotowy, żeby bronić swojego domu. Na pewno nie jestem nastawiony ofensywnie, ale potrafię się obronić i w razie czego pomóc sąsiadom – tłumaczy.
Zapasy żywności z 20-letnim terminem przydatności kupują gospodynie domowe z rolniczego południa, brodaci hipsterzy z Doliny Krzemowej i bogaci biznesmeni z dużych miast. Prepersi w wersji light pojawiają się coraz częściej w wielkich miastach"
Marcin ma w domu dużo broni – karabiny półautomatyczne, shotguny, dużo pistoletów. Ma pozwolenie na noszenie przy sobie broni i ukończone kilka kursów taktycznych. Regularnie chodzi na strzelnicę. – Nie mam przeszkolenia wojskowego ani nie określiłbym się jako członka milicji obywatelskiej, ale nie jestem kompletnie „zielony” – mówi Marcin, podkreślając, że takich osób jak on jest wśród Polonii sporo – pasjonaci i kolekcjonerzy broni, członkowie grup rekonstrukcyjnych oraz ludzie, którzy kupując broń, czują się po prostu bezpieczniej.
Pytam Marcina, czy w okolicy, gdzie mieszka jest niebezpiecznie. Śmieje się: – Nie, mieszkam w Bensenville, tu jest bardzo spokojnie. Ostatnie morderstwo było cztery lata temu. Ale oglądam wiadomości i kiedy widzę obrazki choćby z Saint Louis, to jestem przerażony, w jaki sposób ludzie reagują na różnego rodzaju incydenty. Jak wychodzi z nich totalna dzicz. Na taki scenariusz jestem gotowy. Ale nie spędza mi to snu z powiek. Życie jest za krótkie, żeby bać się i przejmować.
Kupowanie łagodzi lęk
Marcin nie zna osobiście prawdziwego prepersa, ale zdaje sobie sprawę, że przygotowanie do apokalipsy stało się w ostatnich latach osobną gałęzią biznesu.
Prepersi mają swoje organizacje, społeczności, sklepy i witryny internetowe. Jedną z nich jest patriotsupply.com, firma z siedzibą w Idaho, oferująca wszystko (oprócz broni), czego potrzebuje prawdziwy prepers. Za 497 dol. kupić tu można trzymiesięczny zapas żywności, a za niecałe 200 dol. – domowe systemy do uzdatniania wody i oczyszczacze powietrza. Do tego 30-dniowy zapas minerałów i witamin dla całej rodziny, tabletki z jodyną na wypadek skażenia radioaktywnego, 100-godzinne świece olejowe, piecyk do spalania biomasy, wodoodporne zapałki i komplet nasion warzyw – do zasadzenia we własnym ogródku, kiedy pierwsze zagrożenie już minie. Witryna oferuje karty podarunkowe i podpowiada, jakie prezenty kupić bliskim na gwiazdkę. Wśród pomysłów – zestaw do robienia przetworów, radio na korbkę i ładowarka do telefonu na baterie słoneczne.
Inna popularna wśród prepersów strona internetowa – doomsdayprep.com – oferuje także noże i siekiery bojowe, wielozadaniowe narzędzia, krótkofalówki, apteczki, maski przeciwgazowe i gotowe zestawy – choćby do skonstruowania przenośnej toalety.
Klienci prepersowych witryn stanowią przekrój amerykańskiego społeczeństwa. Sprzedaż nieustannie rośnie, zarówno w konserwatywnych, jak i liberalnych stanach. Zapasy żywności z 20-letnim terminem przydatności kupują gospodynie domowe z rolniczego południa, brodaci hipsterzy z Doliny Krzemowej i bogaci biznesmeni z dużych miast. Co ciekawe, prepersi w wersji light pojawiają się coraz częściej w wielkich miastach, a survivalizm wchodzi do mainstreamu, przestając być domeną uzbrojonych po zęby, ukrytych w przydomowych bunkrach paranoików spod znaku obywatelskich antyrządowych milicji. Widmo lokalnej, krótkotrwałej, głównie ekonomicznej katastrofy towarzyszy coraz większej liczbie Amerykanów. Znamienne, że sprzedaż artykułów na doomsdayprep.com od dnia wyboru Donalda Trumpa na prezydenta wzrosła o 15 procent. W pierwszym tygodniu urzędowania prezydenta patriotsupply.com sprzedała dwa razy więcej towaru niż w analogicznym tygodniu roku poprzedniego.
Przesyłam linki prepersowych sklepów do Moniki, tej, która na wypadek krachu ekonomicznego gromadzi żywność w piwnicy. Odpisuje po chwili – „siedmiodniowe świece można za grosze kupić w każdym meksykańskim sklepie, ale profesjonalny dzbanek z filtrem do mnie przemawia”.
Grzegorz Dziedzic
gdziedzic@zwiazkowy.com