W sobotę Tomasz Adamek (53-5, 31 KO) stanie do pojedynku z Jarrellem Millerem (21-0-1, 18 KO). To ma być spektakl jednego aktora. Silnego, dynamicznego, do tej pory niepokonanego. Ot, taki przystanek do sławy, wielkich pieniędzy, mistrzowskich pasów królewskiej wagi.
Brooklyn miał już swoich mistrzów. Mike Tyson i Riddick Bowe przywozili tam mistrzowskie trofea. Teraz ich śladami ma podążać „Big Baby”. Miejscem ma być Chicago, a pokonanym były dwukrotny mistrz świata. Z wielkim sercem do walki, twardy, nieustępliwy, bojowy, a do tego sprytny i cwany. Jednak starszy, mniejszy, słabszy fizycznie, w sam raz do „skopania tyłka”. – On nie ma żadnej możliwości, by mnie pokonać. Jeśli zrobię to, co zawsze, to go znokautuję i kropka – odgraża się nowa nadzieja Brooklynu.
Taka narracja musiała zrobić wrażenie. Szczególnie na rodzimych bukmacherach, którzy nie mają wątpliwości, kto jest lepszy i kto wygra. Kurs wynosi 13 do zera. Jest kasa do zrobienia, chciałoby się rzec. Tylko kto obstawi.
Przecież w miejscu, gdzie jest z góry założony zwycięzca, jego promotor nie może popełnić błędu i zakontraktować rywala, który ma, chociaż cień szansy na sukces. Wyboksowany staruszek, na dodatek bez nokautującego ciosu, ale z dobrym nazwiskiem idealnie pasującym do tej układanki. Teraz on, 15 grudnia Fres Oquendo, a później już tylko Anthony Joshua...
A jeżeli coś pójdzie nie po myśli i skazany na pożarcie czymś zaskoczy i coś niespodziewanego uskuteczni, to przecież są jeszcze ci, którzy robią za sprawiedliwych, ale niekiedy widzą to, co chcą zobaczyć, a nie to, co faktycznie zaistniało.
Uff. Poniosła mnie fantazja, teoria spiskowa, brak wiary w dobre intencje, którymi przecież nie tylko piekło jest wybrukowane.
Do boju „Góral”! Nie jesteś bez szans. Naprawdę.
Dariusz Cisowski
Reklama








