Chicago Bears przegrali szósty mecz z rzędu, tym razem na Soldier Field z Detroit Lions 30:34 (9:6, 14:7, 0:7, 7:14) i z dorobkiem pięciu zwycięstw i siedmiu porażek spadli na ostatnie miejsce w NFC North.
Wydawało się, że konfrontacja z Lions jest najlepszą okazją do przerwania fatalnej passy i zachowania matematycznych szans na awans do play-off. Tym bardziej że Bears w ostatnich trzech latach wygrali z rywalami pięć razy z rzędu i nie przegrali od czasu, kiedy ich trenerem został Matt Nagy. Mitchell Trubisky w pojedynkach przeciwko Lions zawsze spisywał się nadspodziewanie dobrze. Dorzucając jeszcze fakt, że defensywa “Lwów”, należąca do najsłabszych w lidze, miała nie mieć argumentów do powstrzymania dobrze ostatnio się spisującego Davida Montgomery’ego, to powiedzenie, z kim, jak nie z “Lwami” nabierało szczególnej mocy.
Optymizmem i nadzieją wiało długo, bardzo długo. Trubisky’emu nie brakowało skuteczności, dzięki której Montgomery dorzucił do swoich statystyk dwa przyłożenia, a Cordarrelle Patterson i Cole Kmet po jednym. Mimo dobrej postawy rozgrywającego Lions Matthew Stafforda, “Niedźwiedzie” mieli pełną kontrolę nad wynikiem. Prowadzenie 30:20 na niewiele ponad dwie minuty przed końcem meczu, wydawało się gwarantować przerwanie fatalnej passy.
Niestety losy meczu zostały odwrócone w ciągu 41 sekund. Najpierw Marvin Jones Jr. zmniejszył deficyt do trzech punktów, a chwilę później Trubisky dał sobie wybić piłkę, co skrzętnie wykorzystał Adrian Peterson. Biegacz, który swoje najlepsze lata zostawił w Minnesota Vikings, drugim w tym meczu swoim przyłożeniem ustalił wynik meczu i dał pierwszą wygraną trenerowi Detroit Darrellowi Bevellowi, który zastąpił zwolnionego w ubiegłym tygodniu Matta Patricie.
Nagy, mimo sześciu porażek z rzędu i pożegnaniu się z myślami o play-off, trzyma się dobrze. Przynajmniej do poniedziałku…
Dariusz Cisowski
Reklama








