Agencja Associated Press podała informację o gwałtownym zakończeniu dochodzenia w sprawie programu podsłuchiwania telefonicznych rozmów i przechwytywania poczty elektronicznej na terenie Stanów Zjednoczonych, prowadzonego na polecenie prezydenta Busha przez supertajną agencję National Security Agency.
Wiadomość jest wyjątkowo komiczna zważywszy, że śledztwo nie mogło posunąć się do przodu, ponieważ agencja będąca przedmiotem tego śledztwa, nie wydała na nie zezwolenia. Mówiąc konkretniej, NSA uniemożliwiła rozpoczęcie przesłuchań odmawiając przyznania "security clearance" (sprawdzanie danych osobowych, jak się (można domyślać również w zakresie preferencji politycznych) prawnikom z Departamentu Sprawiedliwości.
W rezultacie, kongr. Maurice Hinchey, który złożył wniosek o wszczęcie dochodzenia, otrzymał list z zawiadomieniem, że dochodzenie zostanie zamknięte zanim się rozpoczęło, ponieważ bez "clearance" prawnicy z Dept. Sprawiedliwości nie mogą przeegzaminować roli, jaką w programie szpiegowania mieszkańców USA odegrali ... prawnicy z tegoż departamentu.
Przecząc istnieniu nielegalnego programu administracja i prezydent mijali się z prawdą, zresztą nie pierwszy raz. Prezydent Bush najpierw twierdził, że na każdy podsłuch otrzymuje zezwolenie tajnego sądu, zgodnie z prawem z 1978 roku, zatwierdzonym po aferze Watergate. Kiedy i to okazało się kłamstwem, przyparty do muru faktami powiedział, że w walce z terroryzmem nie ma czasu na chodzenie po sądach. Dodał przy tym, że jego obowiązkiem jest wiedzieć, kiedy i dlaczego ludzie z al-Kaidy telefonują do USA.
I chociaż ten argument przekonał znaczną część społeczeństwa o słuszności postępowania prezydenta, to również był jak najbardziej bzdurny, ponieważ tajny sąd działa retroaktywnie. Bierze pod uwagę przypadki nie cierpiące zwłoki i zatwierdza je już po fakcie. Nie było zatem potrzeby naruszania prawa. Problem polega na tym, że Bush i jego ludzie nie mają zwyczaju przestrzegać przepisów. Swoje odstępstwa od prawa składają na "wyższą konieczność", czyli obronę narodu przed terroryzmem.
Dla ścisłości trzeba dodać, że od początku nie było mowy o dochodzeniach w sprawie działalności NSA. Zgodzono się wstępnie na prześledzenie współpracy prawników Departamentu Sprawiedliwości z tą agencją. Z punktu widzenia administracji było to wyjątkowo niebezpieczne. Mogło się okazać, że departament działa niezgodnie z wyznaczoną mu misją, co również nie byłoby większym zaskoczeniem. Szef tego departamentu, prokurator generalny Alberto Gonzales bronił tortur na więźniach i stał na stanowisku, że takie metody są dopuszczalne. Generalnie, prok. Gonales zamiast brać w obronę prawo, robi wszystko w obronie administracji, nawet gdy dochodzi do jawnego naruszania konstytucji. Czy od władz zajętych głównie ukrywaniem własnych czynów pod płaszczykiem względów bezpieczeństwa narodowego można było oczekiwać innej reakcji niż nie dopuszczenie do śledztwa?
Elżbieta Glinka
W czyjej obronie?
- 05/12/2006 04:13 PM
Reklama








