Jeszcze nigdy polscy pływacy nie mieli tak profesjonalnej opieki medycznej jak podczas mistrzostw Europy na długim basenie w Budapeszcie. O zdrowie 28 kadrowiczów dba trzech lekarzy, trzech fizjoterapeutów i psycholog.
Praca lekarzy i masażystów rozpoczyna się około półtorej godziny przed pierwszym startem polskich zawodników w porannych eliminacjach. Odliczając krótką przerwę, przed rozgrywanymi popołudniami półfinałami i finałami, wykonują różnego rodzaju zabiegi do późnych godzin wieczornych.
Większość czasu spędzają w trzech namiotach w części przeznaczonej dla zawodników i sztabów szkoleniowych. Podobnie jak w przypadku innych ekip, polscy specjaliści pracują za "zamkniętymi drzwiami".
"Nie chcemy, żeby inni podglądali co robimy. Oczywiście wszystko jest jak najbardziej legalne, nie ma mowy o jakichś niedozwolonych praktykach. Ale każdy strzeże swojego warsztatu, swoich patentów. Chociaż muszę przyznać, że staramy się podpatrywać co robi konkurencja, podchwytywać jakieś pomysły" -powiedział PAP przewodzący ekipie medycznej doktor Robert śmigielski.
Towarzyszą mu lekarze - Piotr Chomicki-Bindas i Urszula Zdanowicz oraz fizjoterapeuci - Marek Frączek, Agnieszka Barbasiewicz i Rafał Jaworek. Psychologiem jest Mirosław Mikicin. Wszyscy pracują w jednej z warszawskich klinik.
"Współpraca z pływakami zaczęła się trzy lata temu, w sumie przypadkiem. Kiedyś przyszedł do naszej kliniki trener Paweł Słomiński, który miał problemy z kolanem. Pomogliśmy. Jakiś czas później zapytał czy nie chcielibyśmy opiekować się reprezentacją. Wtedy reprezentacja liczyła dosłownie kilka osób, nie było nawet mowy o takim sztabie medycznym jak teraz. Ale ekipa zaczęła się rozrastać i trzeba było stworzyć wokół niej profesjonalną grupę. Nieźle było już podczas ubiegłorocznych mistrzostw świata w Montrealu, ale dopiero teraz wszystko jest dograne na 100 procent" - opowiadał śmigielski.
Jego ekipa ma za zadanie przygotować zawodników do startów, zapewnienie regeneracji po startach i leczenie wszelkich nieprzewidzianych urazów.
"Czasami brakuje nam rąk. Najgorszy był poniedziałek, bo wtedy w eliminacjach mieliśmy aż 16 osób. Każdego trzeba było przed występem przygotować, rozmasować, natlenić. Można powiedzieć, że mieliśmy masówkę. Jak jeden kończył masaż, od razu na stół wchodził następny. To samo z butlą tlenową. Działała praktycznie non stop" - tłumaczył śmigielski, szef komisji medycznej Polskiego Komitetu Olimpijskiego.
"Po starcie znowu masaż i tlen. Pomysł z natlenianiem zaczerpnąłem od płetwonurków. Chodzi o to, że oddychanie czystym tlenem zwiększa wydolność, zwiększa jego rezerwy w organizmie. Dzięki temu zawodnicy mogą urwać ułamki sekund. Z kolei po wysiłku podanie tlenu przyspiesza regenerację. Oprócz tego po starcie badamy zawartość kwasu mlekowego we krwi. To jest informacja bardziej dla trenerów niż dla nas, o tym jak bardzo zawodnik odczuł start, jak bardzo się +wypruł+" - dodał doktor.
Zabiegi regeneracyjne, odnowa biologiczna kontynuowane są w hotelu. Sztab medyczny przywiózł ze sobą sporo sprzętu. Aparaty do badania zakwaszenia są dwa. Zgodnie z instrukcją działają niezawodnie do temperatury 25 stopni Celsjusza, a w Budapeszcie jest od początku mistrzostw ponad 30 stopni. W razie wątpliwości bada się zawodnika drugim aparatem. Na miejscu kupiono właściwie tylko dwukilogramowe butle z tlenem, ponieważ nie można ich przewozić samolotami.
śmigielski oprócz pływaków współpracuje także z biegaczami narciarskimi, głównie Justyną Kowalczyk.
"Specyfika tych dyscyplin jest zupełnie inna. Pływacy często startują dwa razy w ciągu dnia. Kluczowa jest zatem szybka regeneracja. Następny etap to przygotowanie do startu następnej doby, czyli też dosyć szybko. Z narciarzami jest więcej czasu na postawienie ich na nogi. Pływacy to także różnego rodzaju choroby zawodowe, inne niż w przypadku narciarzy, takie jak zapalenie ucha, problemy z barkami, z kolanami u żabkarzy czy z pęcherzem moczowym u kobiet" - powiedział PAP Słomiński.








