Republikańscy wyborcy skarżą się, są niezadowoleni. Ta postawa już ma rozmiar epidemii. Jest środek lata, temperatury dochodzą do 100 stopni Fahrenheita i przy takich warunkach pogodowych nietrudno o epidemię taka jest wymowa publikacji w dzienniku "Washington Post". I tylko trzy miesiące do wyborów uzupełniających.
Te odczucia wywołuje prawo weta, z którego skorzystał prezydent Bush w stosunku do kongresowej ustawy o funduszach federalnych na badania komórek macierzystych (stem cells). To oznacza, jak pisze dziennik, że ta dziedzina badań naukowych rozwinie się poza granicami Stanów Zjednoczonych. Rośnie też niezadowolenie z tego, że republikańscy kongresmani blokują ustawy o zwiększeniu płacy minimalnej, która od lat utrzymuje się na poziomie pięciu dolarów i piętnastu centów za godzinę.
Z polskiego podwórka: pewnie jeszcze nie dotarła do Ameryki wiadomość, że Polacy zmuszani byli do niewolniczej pracy za dolara na godzinę w warunkach włoskiego obozu koncentracyjnego."Washington Post" zadaje takie pytanie: jak można wyżyć za $5.15 przy obecnym poziomie cen? Niezadowolenie pojawia się nawet w tych kręgach republikańskich, które określane są jako skrzydło Tafta, Goldwatera i Reagana. Takie nastawienie może utrudnić zmobilizowanie wyborców konserwatywnych.
Postawy niezadowolenia, jak wyjaśnia dziennik, rosną w miarę tego, jak Biały Dom nasila działania ukierunkowane do jednej grupy w republikańskiej koalicji wyborczej. To znaczy do prawicy religijnej (the religious right). Tymczasem przedstawiciel prawicy religijnej, Ralph Reed, przegrał wybory w stanie Georgia, gdzie ubiegał się o urząd wicegubernatora (lieutenant governor). Przegrał, bo miał mocne powiązania z Jackiem Abramoffem, oskarżonym o wielką korupcję i oszustwa finansowe. Reed był, jak podaje dziennik, siłą napędową prawicy religijnej, ruchu, którym kieruje Pat Robertson.
Prawica religijna jest polityczną bazą Karla Roveąa, doradcy prezydenta Busha. Rove i jego ludzie, wyjaśnia dziennik, umiejętnie wykorzystali ten ruch dla zdobycia głosów podczas wyborów uzupełniających w 2002 i 2004 roku. W tamtych latach nie napotykali jednak tak dużych przeszkód, jak obecnie, poczynając od znużenia wojną prowadzoną w Iraku. Te przeszkody, jak pisze dziennik, stwarzają olbrzymie wyzwania, będąc też wielkim sprawdzianem politycznym.
Jest też jeszcze inna sprawa, którą z niezadowoleniem opisuje dziennik "Washington Post" praca Johna Boltona na stanowisku amerykańskiego ambasadora przy ONZ. W dotychczasowej pracy na tym stanowisku, a mija prawie rok, Bolton wykazał się tendencją do stawiania ideologii nad pragmatyką, co uniemożliwia mu podstawową pracę polityczną, jaką jest budowanie politycznych układów, tym samym realizację interesów amerykańskich. Rok temu, przypomina dziennik, uznane zostało prezydenckie prawo do wyboru Boltona jako ambasadora a nominacja została podpisana podczas wakacji kongresowych, w sierpniu ubiegłego roku.
Wybór okazał się na tyle kontrowersyjny, że nawet George V. Voinovich, republikański senator ze stanu Ohio, nie dał swego poparcia i Bolton nie został zatwierdzony przez Senat. Rok później senator zmienia zdanie i prosi Senat o zaakceptowanie kandydatury, co z zaskoczeniem odnotowuje dziennik "Washington Post".
Niezręczności ambasadora rozpoczęły się w czasie przygotowań do ONZtowskiego spotkania przywódców państw, którzy mieli przyjąć końcowy dokument, jak zwykle przy takich okazjach. Bolton zażądał usunięcia z tekstu wszelkich odniesień do amerykańskiego programu zwalczania nędzy na świecie, znanego jako Millenium Development Goals, tłumacząc, że mogłyby być one rozumiane przez ONZtowskich urzędników jako amerykańskie zobowiązanie do udzielenia dalszej pomocy finansowej. Nie brał też udziału w sesjach poświęconych tworzeniu Rady Praw Człowieka (U.N. Human Rights Council), by zjawić się na samym końcu z propozycją, którą później odrzucił sam Departament Stanu.
Podsumowując, dziennik pisze tak "niewiele jest dowodów, że John Bolton dobrze pracuje w układzie wielostronnym. Zamiast tworzyć poparcie (dla kraju) w samej organizacji, John Bolton najczęściej przyczyniał się do umocnienia koalicji antyamerykańskiej (...) nie potrafimy wytłumaczyć zmiany opinii przez senatora Voinovicha ani też, dlaczego prezydent Bush uważa, że ten kontrowersyjny ambasador realizuje interesy amerykańskie".
Amerykański Kongres, jak pisze dziennik "New York Times", uchwalił wszelkie obniżki podatków, które przedstawił prezydent Bush, z jednym wyjątkiem. Już czterokrotnie od 2001 roku odrzucony został projekt obniżenia podatków od spadkobrania, co szczególnie dotyczy najbogatszych rodzin amerykańskich. Uchronić je może przed tą przykrą koniecznością nowe posunięcie w polityce kadrowej, mianowicie zwolnienie połowy prawników zatrudnionych w Internal Revenue Service (odpowiednik urzędów skarbowych) przy ocenie oświadczeń podatkowych. Przypomnieć wypada, za dziennikiem, że zwolnieniu od podatków podlegają spadki o wartości do dwóch milionów dolarów.
źródła:
o rosnącym niezadowoleniu w Partii Republikańskiej, za dziennikiem "Washington Post", wydanie na 27 lipca, artykuł "Simmering Rage within the GOP", autor Dawid S. Broder, str. A25,
o pracy amerykańskiego ambasadora przy ONZ (John Bolton), za dziennikiem "Washington Post", wydanie na 27 lipca, artykuł redakcyjny "John Bolton, Multilateralist?", str.A24,
o podatkach od spadkobrania i o zwolnieniach w Internal Revenue Service, za dziennikiem "New York Tenis", wydanie na 27 lipca, artykuł redakcyjny "More Hope for the Truly Rich".
Andrzej Niedzielski
Epidemia skarg i niezadowolenia
- 08/08/2006 07:27 PM
Reklama








