Zanim sen. Barack Obama ogłosił kandydaturę na prezydenta radiowi komentatorzy prawicy zaczęli go obrzydzać. Rush Limbaugh zabawiał się nazwiskiem senatora przekręcając je tak, by jego brzmienie odstręczało potencjalnych wyborców. Z Baracka Husajna Obamy zrobił Iraka Husajna Osamę. Słuchacze pana Limbough dowiedzieli się, że Obamy nie można poważnie traktować, raczej trzeba się bać. Tym bardziej, że "chodził do madrasu i był muzułmańskim fundamentalistą". Radiowiec nie po raz pierwszy puścił w eter fałszywe dane. I nie dlatego, że nie znał prawdy, lecz z czystej potrzeby dołożenia demokracie. Tym lepiej, że czarny, ludzie łatwiej uwierzą w każdy absurd.
Internet zaproponował daleko bardziej zjadliwą charakterystykę sen. Obamy. Shelley The Republican: The Freedom Blog pisze:..."Jezus powiedział: znaj swoich nieprzyjaciół. Spełniamy zatem wolę Pana, chociaż poznanie tych ludzi jest wyjątkowo nieprzyjemne... Nikt nie ma pewności, w co się (Obama) wdał po ukończeniu liceum. Dajemy jednak kilka informacji, które chrześcijański czytelnik powinien rozważyć. Po pierwsze, czarni są tą grupą, która najczęściej trafia do więzienia. Najczęściej używają narkotyki i najczęściej je sprzedają. Strzelają z samochodów do ludzi, słuchają obrzydliwego hiphopu i odciągają przyzwoite amerykańskie dzieci od Boga".
I oczywiście nikt nie raczył sprawdzić, w co Obama się "wdał", bo przecież nie o to chodzi, by czytelnicy wiedzieli, że ukończył Columbia University, prawo na Harvardzie i był wykładowcą na Chicago University.
Powyższe próbki stosunku ultraprawicy do Obamy jasno sugerują, czego należy oczekiwać w miarę rozwoju kampanii wyborczej.
Takie podejście do kandydata uzasadnia już artykułowane przez dziennikarzy obawy o bezpieczeństwo Obamy. Człowieka, który w życiu publicznym jeszcze się nie splamił. I właśnie to miał na myśli sen. Joseph Biden również kandydat do demokratycznej nominacji na prezydenta mówiąc, że w porównaniu z dotychczasowymi czarnymi kandydatami (Jessie Jackson i Al Sharpton) Barack jest "czysty". I choć słowa te zostały prawidłowo odczytane przez większość wyborców, to znany z ciętych wypowiedzi Afroamerykanin, pastor Al Sharpton znalazł w wypowiedzi Bidena powód do obrazy, interpretując ją dosłownie. Zapewniał później w telewizji, że on także się myje i to często.
Według innych Afroamerykanów sen. Obama nie jest dobrym kandydatem, gdyż jako syn białej kobiety, nie ma na swym koncie "czarnych doświadczeń". Społeczność ta na razie popiera kandydaturę sen. Hillary Clinton, żonę Billa Clintona, pierwszego jak mówiono "czarnego" prezydenta. Chętniej widzieliby Obamę jako partnera pani Clinton na stanowisku wiceprezydenta, co oczywiście może się zdarzyć.
Tymczasem sen. Obama wywołuje największy entuzjazm wśród przeciwników wojny obu płci i wszystkich ras. Reprezentuje tę część społeczeństwa, która opowiedziała się za atakiem na Afganistan, gdzie stacjonowała alKaida odpowiedzialna za zamach na Stany Zjednoczone w dniu 11 września 2001 roku i przeciw inwazji na Irak, który z tą tragedią nie miał nic wspólnego.
Jego stosunek do wojny irackiej dobrze odzwierciedla wypowiedź z 8 lutego, w związku z odwołaniem gen. Georgea W. Casey z Iraku i jego nominacją na szefa sztabu armii.
"Jest rzeczą nie do pomyślenia, że zrobiono z gen. Casey kozła ofiarnego za wojnę, która nigdy nie powinna mieć miejsca i za nieudaną strategię, dyktowaną przez cywilnych przywódców z Białego Domu. Prezydent, wiceprezydent i inni cywilni liderzy opracowali niewykonalną strategię. Nie zapewnili odpowiednich środków i nie słuchali generałów. To oni, a nie generałowie są odpowiedzialni za obecną sytuację w Iraku..."
Nade wszystko jednak Barack Obama spełnia nadzieje społeczeństwa na radykalne zmiany w skorumpowanym Waszyngtonie. Na poprawę sytuacji ubożejącej klasy średniej, rozszerzenie opieki medycznej na całe społeczeństwo, wstrzymanie odpływu za granicę dobrze płatnych prac itp. Choć wszystko to brzmi dobrze, to szanse na realizację tych marzeń społeczeństwa są raczej nikłe. Pomysły prezydenta Clintona o powszechnym ubezpieczeniu były powodem, dla którego szarpano go pod każdym pozorem przez całą prezydenturę. Tego samego należy oczekiwać i teraz, choć tym razem społeczeństwo wyraźnie określa swoje żądania w tym zakresie. Jeśli chodzi o powstrzymanie odpływu stanowisk pracy to trzeba zdać sobie sprawę, że globalna gospodarka wyklucza taką możliwość, gdyż posunięcia ekonomiczne korporacji nie uwzględniają interesu kraju, lecz wyłącznie własne zyski.
Nawet jeśli społeczne postulaty Obamy okażą się niespełnialne, to jego postawa daje nadzieje na poprawę sytuacji w kraju i w stosunkach zagranicznych. Odzwierciedla marzenia społeczeństwa o uniezależnieniu ustawoda wców od lobbystów i dopuszczeniu do głosu od dawna lekceważonych wyborców.
Fakt, że był wykładowcą prawa konstytucyjnego na Chicago University, daje jakąś gwarancję, że nie będzie naruszać praw obywatelskich Amerykanów, ani przypisywać sobie dodatkowych przywilejów.
Zarzut o braku doświadczenia w polityce zagranicznej brzmi raczej słabo. Prezydent Bush nie miał w tej dziedzinie żadnego doświadczenia. Przed objęciem urzędu nigdy nie był za granicą nawet jako turysta. Sen. Barrack Obama sam najlepiej odpiera ten argument: "Wiceprezydent Dick Cheney i były sekretarz obrony Donald Rumsfeld są ludźmi z ogromnym doświadczeniem, jedyne co z tego wynikło, to katastrofa w Iraku".
Elżbieta Glinka
Za mało czarny
- 02/15/2007 08:33 PM
Reklama








