Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 13 grudnia 2025 14:29
Reklama KD Market

Polonia w USA

(Korespondencja własna "Dziennika Związkowego")

Warszawa  - Sformułowane w powyższym nagłówku pytanie zostało oczywiście postawione na wyrost. Bowiem trudno by w dającej się przewidzieć przyszłości prognozować zanik czy śmierć liczącej (według różnych źródeł i kryteriów) od 9 do 12 milionów Polonii amerykańskiej.

Ale owa wielomilionowa Polonia to w około 95 procentach urodzeni już w USA Amerykanie polskiego pochodzenia z większym lub mniejszym (a bywa też i z żadnym) uczuciowym przywiązaniem do kraju przodków. Natomiast jako cel doraźnej migracji zarobkowej, akcje Stanów Zjednoczonych w ostatnim czasie wyraźnie straciły na atrakcyjności.

Zarówno krajowe jak i zagraniczne media w ostatnim czasie zwracają uwagę na to zjawisko. Dlaczego by Polacy mieliby lecieć do USA w poszukiwaniu nielegalnej najczęściej pracy i żyć w ciągłym stresie, że może ich czekać deportacja, kiedy legalnej pracy nie brakuje w Europie zachodniej, zwłaszcza na Wyspach Brytyjskich, zapytują dziennikarze, m.in. korespondent (należącej do burmistrza Nowego Jorku) agencji Blumberga. Telewizja Polska także wzięła ten problem na warsztat. Przeprowadzając rozmowy z Polonusami na chicagowskim Jackowie i nowojorskim Greenpoincie, skupiła się na głosach ludzi niezadowolonych, sfrustrowanych i żałujących, że znaleźli się w Ameryce.

Relacje te są ilustrowane obrazkami z działającego w różnych miastach USA biura podróży Polamer, gdzie podobno aż do 40 procent wzrosła liczba biletów lotniczych w jedną stronę do Europy. Do Europy, a niekoniecznie tylko do Polski, sugeruje, że niektórzy powracający udają się w poszukiwaniu pracy bezpośrednio do m.in. Londynu czy Dublina. Bywają też przykłady anegdotyczne jak twierdzenie właścicielki chicagowskiej restauracji Czerwone Jabłuszko, że popyt na pierogi spada, odkąd zaczął się ten osobliwy exodus.
Przyjrzyjmy się obu stronom medalu. Jak przedstawiają się plusy i minusy pracy w Ameryce w porównaniu z Europą:

Przedstawione wyżej plusy i minusy to zaledwie garść impresji zebranych na podstawie własnych obserwacji oraz rozmów z Polonusami i wakacjuszami, którzy już przebywali w krajach tradycyjnie zarobkowych, wybierają się tam w niedalekiej przyszłości lub dopiero rozważają taką możliwość. Zresztą z samymi plusami i minusami też można polemizować. Dla kogoś skłóconego z rodziną w kraju niemożność częstego kontaktowania się nie będzie żadnym minusem. I podobnie, jeżeli ktoś jest nastawiony wyłącznie na zarobek, rezygnując prawie całkowicie z życia towarzyskiego, to brak infrastruktury polonijnej niekoniecznie musi dlań być czymś specjalnie dotkliwym.

Ale cała sprawa ma szerszy kontekst niż tylko kwestia doraźnych zarobków i znów jest to kwestia wyboru. Chodzi o pytanie, czy Polonia jest wartością samą w sobie, czy jedynie wygodnym narzędziem do instrumentalnego wykorzystywania? Piszący te słowa optuje oczywiście za pierwszym wariantem, uważając, że nasza Polonia stanowi integralną część wielkiego narodu amerykańskiego i jako taka powinna do skarbca kultury amerykańskiej wnosią własny, niepowtarzalny wkład. (Nie będę na razie wchodzić w spór, czy kultura amerykańska w ogóle istnieje ani ustosunkowywać się do twierdzenia, że Ameryka to kraj bez kultury!)

Jednocześnie w pełni zdaję sobie sprawę z tego, że większość Polonusów prawdopodobnie nie podchodzi do tej kwestii aż tak górnolotnie. Przeciętny Polak czy Polonus jest jeszcze na tym etapie, że myśli przede wszystkim o zapewnieniu sobie i rodzinie lepszych warunków materialnych, wykształceniu dzieci i spokojniejszej przyszłości. I właśnie ten jakże przyziemny wzgląd zazębia się o przyszłość Polonii amerykańskiej, a nawet o wielką politykę światową.

Choć między urodzonymi w USA Amerykanami polskiego pochodzenia a urodzonymi w starym kraju Polonusami nieraz są spięcia i nieporozumienia na tle kulturowym, obie te grupy potrzebują się wzajemnie. Wychodząc z założenia, że dalsze istnienie Polonii jest rzeczą pożądaną, jestem przekonany, że wśród urodzonych w USA Polonusów nastąpiłaby o wiele szybsza depolonizacja, gdyby nie potężne zastrzyki polskiej substancji biologicznej w postaci emigracji powojennej, postsolidarnościowej oraz późniejszej, w tym reprezentowanej przez zwycięzców kolejnych loterii wizowych oraz innych, którym udało się zalegalizować swój pobyt w USA.

I odwrotnie, jeśli zmniejszenie się dopływu Polaków do USA stanie się tendencją trwałą, to dalsza przyszłość Polonii znajdzie się pod znakiem zapytania. To urodzeni w Polsce Polonusi są głównymi nosicielami polskich treści kulturowych, a bez ich wkładu urodzeni w USA szybko się rozpłyną w anglosaskim tyglu. Ale bez poparcia PolskoAmerykanów, mało która inicjatywa, impreza czy przedsięwzięcie polonijne ma szansę na prawdziwy sukces. Mamy więc do czynienia z prawdziwym sprzężeniem zwrotnym.

Z tego punktu widzenia wszystko, co podnosi atrakcyjność Ameryki jako celu Polaków w kraju, także przyczynia się do rozwoju naszego skupiska etnicznego na Nowym Lądzie. Część przybywających z czasem utrwali swój pobyt, stając się zarówno potencjalnym pomysłodawcą jak i konsumentem polonijnego rynku produktów, usług i także świadczeń religijnych. Duży potencjał pod tym względem ma sprawa zwolnienia Polaków z obowiązku ubiegania się o amerykańskie wizy turystyczne. Projekt zniesienia wiz dla lojalnego sojusznika USA, jakim jest Polska, znajduje się obecnie w Senacie USA, i trudno tu nie docenić usilnych starań, jakich w tej sprawie od lat nie szczędzi senator demokratyczna ze stanu Maryland, Barbara Mikulski.

Sprawa ma wymiar międzynarodowy, bo upokarzająca sprawa obowiązkowych wiz dla wiernych polskich sojuszników także ostudziła w polskim społeczeństwie poparcie dla Ameryki, zwłaszcza dla uczestnictwa Polski w proamerykańskich działaniach. Dotyczy to poparcia dla udziału polskich wojsk w Iraku i Afganistanie jak i zainstalowania na polskim terytorium amerykańskiej tarczy antyrakietowej. Tym bardziej że ten ostatni projekt jest coraz ostrzej krytykowany już nie tylko przez Rosjan, ale także przez Berlin, Paryż i Brukselę. Jak widać, w dzisiejszym coraz bardzej skomplikowanym, globalnym świecie może nawet zachodzić związek między strategicznymi koncepcjami wolnego świata, a ilością sprzedawanych w Chicago polskich przysmaków!
Robert Strybel


 

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama