Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
środa, 11 czerwca 2025 18:03

Korpus (nie)Pokoju

Korpus (nie)Pokoju

Autor: Wikipedia

W historii Stanów Zjednoczonych trudno wskazać podobny projekt służby publicznej, który zyskałby wielką akceptację społeczną oraz cieszyłby się poparciem niemal wszystkich administracji – zarówno demokratycznych, jak republikańskich. Korpus Pokoju (Peace Corps) powołał do życia 1 marca 1961 r. Demokrata, prezydent John F. Kennedy, ale finansowanie projektu zapewniał zawsze Kongres niezależnie od tego, kto w danym momencie miał większość na Kapitolu.

ReklamaUbezpieczenie zdrowotne dla seniorów Medicare

Kilka tygodni temu w siedzibie Korpusu Pokoju w Waszyngtonie pojawili się przedstawiciele Departamentu Efektywności Rządu (DOGE) Elona Muska, sygnalizując możliwe cięcia w programie będącym wizytówką Ameryki. 

Zaistniała obawa, że Peace Corps może dołączyć do innych programów służby publicznej, które administracja próbuje zlikwidować. Na szczęście Korpus Pokoju w oświadczeniu z 28 kwietnia poinformował, że „agencja pozostanie operacyjna i będzie nadal rekrutować i szkolić wolontariuszy”. Cięć się jednak nie da uniknąć. DOGE wezwało do zmniejszenia liczby 970 pełnoetatowych pracowników Korpusu Pokoju, którzy nadzorują pracę wolontariuszy. Korpus Pokoju zaoferował personelowi odejście z odprawą a DOGE spodziewa się „znaczących wysiłków na rzecz restrukturyzacji”.

Od lat 60. XX wieku Korpus Pokoju wysłał w świat ponad 240 000 amerykańskich obywateli, którzy podjęli pracę w ponad 60 krajach (przez pewien czas także w Polsce) w ramach różnych projektów, od nauczania języka angielskiego po pomoc rolnikom w zwiększeniu produkcji żywności. Każdego roku dawało to około 3500 do 4000 wolontariuszy za granicą. To przykład tzw. win-win situation, czyli układu, w którym wszyscy odnoszą korzyści. Lokalne społeczności, w których służą wolontariusze mogą czerpać z amerykańskich doświadczeń, sami odbywający dwuletnią służbę budują swoje kariery, nawiązują trwałe przyjaźnie, pomagają krajom podejmującym ich społecznościom i budują międzykulturowe mosty. A Stany Zjednoczone za stosunkowo małe pieniądze (ok. 500 mln dolarów rocznie) zyskują narzędzie wpływające na wizerunek USA na całym świecie.

Już prawie 200 lat temu, w latach 30. XIX wieku Alexis de Tocqueville tak pisał w swoim dziele „O demokracji w Ameryce”:  „Niezależnie od wieku, pozycji i poziomu umysłowego Amerykanie nieustannie się stowarzyszają. Mają nie tylko towarzystwa handlowe i przemysłowe, do których należą wszyscy, ale również mnóstwo innych: istnieją stowarzyszenia religijne i moralne, stowarzyszenia o poważnym i błahym charakterze, stowarzyszenia zajmujące się ogólnymi i bardzo szczegółowymi sprawami, stowarzyszenia wielkie i małe. Amerykanie stowarzyszają się w celu organizowania zabaw, tworzenia seminariów, budowania zajazdów, wznoszenia kościołów, rozpowszechniania książek, wysyłania misjonarzy na antypody. (…) Wszędzie tam, gdzie na czele jakiegoś przedsięwzięcia ujrzycie we Francji rząd, a w Anglii wielkiego pana, w Stanach Zjednoczonych spodziewajcie się ujrzeć stowarzyszenie”.

Ta zdolność do samoorganizacji i gotowość poświęcenia własnego czasu dla dobra publicznego jest z pewnością pozytywnym wyróżnikiem. Zależność jest prosta. Obecność wolontariuszy Korpusu Pokoju wpływa pozytywnie na wizerunek Stanów Zjednoczonych. Z kolei dobra reputacja pomaga Stanom Zjednoczonych osiągnąć konkretne cele polityki zagranicznej, czy to w postaci zawierania korzystnych umów handlowych, czy w mediacjach na rzecz zakończenia konfliktów. Dobry wizerunek spełnia wiele ważnych funkcji. Przede wszystkim zjednuje opinię publiczną do organizacji, jej marki, a także poczynań przedsiębiorstwa. Ponadto ułatwia wzajemne zrozumienie i usuwa anonimowość między organizacją a otoczeniem. To abecadło prowadzenia biznesu, a przecież takie biznesowe podejście ma przyświecać funkcjonowaniu DOGE. 

Gdy na początku lat 90. politolog Joseph Nye wprowadził koncepcję „miękkiej siły” (soft power) do głównego nurtu myślenia akademickiego nie było jeszcze jasne, co w opozycji do „twardej” siły (potencjał militarny) można umieścić na przeciwstawnym biegunie. Niektórzy błędnie redukowali „miękką siłę” jedynie do narzędzi ekonomicznych i dyplomatycznych, jakimi dysponują mocarstwa, aby rozszerzać swoje strefy wpływów. Dziś wiemy, że miękką siłę buduje się także przez kształtowanie wizerunku. A rozmontowanie powszechnie rozpoznawalnego programu służby publicznej promującego wartości wolnego świata, programu funkcjonującego za symboliczne pieniądze to przysłowiowy strzał w stopę, zwłaszcza gdy Chiny wydają miliardy dolarów na rozbudowę swoich wpływów w Afryce, Azji, Ameryce Łacińskiej a także w wielu państwach Europy. 

JF Kennedy zapytany w 1962 roku, jak postrzega związek Korpusu Pokoju z polityką zagraniczną USA, odpowiedział, że Peace Corps stanowi „okazję do podkreślenia innej części naszego amerykańskiego charakteru”, w miejsce wizerunku, w którym USA są „surowym, wąskim, militarystycznym, materialistycznym społeczeństwem”. I dlatego, z czysto biznesowego punktu widzenia i biorąc pod uwagę stosunek kosztów do osiąganych efektów Korpus Pokoju należałoby raczej rozwijać, a nie zamykać. Stany Zjednoczone wciąż mają światu sporo do zaoferowania. Nie tylko astronomiczne cła.

Tomasz Deptuła

Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”.

Reklama
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama