Czemu film „Konklawe” okazał się kinowym hitem w dzisiejszych czasach? Czemu ludzie chętnie sięgają po książki na temat tego kościelnego wydarzenia? Czemu od kilkunastu dni temat ten znajduje się w czołówce medialnych rozmów i wiadomości, a komin ustawiony nad Kaplicą Sykstyńską w Watykanie jest od chwili rozpoczęcia zgromadzenia kardynałów z całego świata jednym z najbardziej obserwowanych obiektów na świecie? Odpowiedź wydaje się jasna. Wybór papieża, głowy Kościoła rzymsko-katolickiego należy do wydarzeń szczególnych. Sam zaś sposób wyboru wciąż zaliczany jest do najbardziej tajemniczych, a przez to fascynujących we współczesnym świecie. Wciąż robi się wszystko, żeby przełamać tę tajemnicę, w jakiś sposób zajrzeć za zamknięte drzwi Sykstyny, podsłuchać co się tam dzieje. A mimo tego, że mamy 21 wiek tajemnica konklawe jest bacznie strzeżona, przypieczętowana przysięgą jej zachowania składaną nie tylko przez kardynałów elektorów, ale także przez każdą osobę, która w tych dniach będzie w obsłudze tego wydarzenia.
Kiedy w środę, 7 maja kardynałowie w uroczystej procesji wchodzili do kaplicy Sykstyńskiej, aby po wezwaniu Ducha Świętego i modlitwie złożyć przysięgę, kładąc prawą dłoń na Księdze Ewangelii, widziałem niezwykłe skupienie i przejęcie na twarzy każdego z nich. Było to świadectwem niezwykłego poczucia odpowiedzialności za Kościół we współczesnym świecie. Wszak któryś z nich zostanie papieżem, zanim dowie się o tym świat, będzie musiał założyć białe szaty papieskie i wybrać imię, które towarzyszyć mu będzie do śmierci i wyznaczy w pewnym sensie profil pontyfikatu. Będzie musiał zgodzić się z tym, że po zakończeniu konklawe nie wróci już do domu, a cały świat będzie oczekiwał na jego pierwsze słowa. To nie może być łatwe! Nawet te minuty, kiedy padnie pytanie kardynała przewodniczącego: „Czy przyjmujesz swój kanoniczny wybór?” muszą być chwilą niezwykłego skupienia i odwagi, aby móc odpowiedzieć: „Przyjmuję”.
To nie to samo, co polityka, wybór głowy państwa na określoną czasowo kadencję. To wbrew temu, co sądzą autorzy filmu, a za nimi bardzo wiele osób na świecie, wybór jakiejś frakcji, ugrupowania, które rzekomo mogą tworzyć kardynałowie. Tutaj jest i musi być działanie Boga, na które odpowiada nie tylko konkretny człowiek, ale ci wszyscy, którzy dokonują wyboru. Dyskusje skończyły się z chwilą zakończenia ostatniej z kongregacji generalnych, na które po śmierci papieża przyjechali wszyscy kardynałowie, którym zdrowie na to pozwala. To tam był czas patrzenia na Kościół dzisiaj i na to, jak ma żyć i iść drogami jutra. To był też czas, aby móc się poznać, przecież większość elektorów spotkała się ze sobą pierwszy raz w życiu. Konklawe to już nie czas na dyskusje i rozmowy. To czas wyboru.
„Wzywam na świadka Chrystusa Pana, który będzie mnie sądził, że wybieram tego, o którym według Boga sądzę, że powinien zostać wybrany”. Takie słowa towarzyszą składaniu kart z wypisanym nazwiskiem kandydata. To nie jest zabawa. Zaraz po wejściu do kaplicy kardynał prowadzący poprowadził modlitwę: „Panie, który jesteś przewodnikiem i stróżem swego Kościoła, wylej, błagamy, na swoje sługi ducha rozumu, prawdy i pokoju, aby dążyli z całego serca do poznania tego, co jest Tobie miłe, a poznawszy, ze wszystkich sił do tego dążyli. Przez Chrystusa Pana. Naszego”. Nie można też zapomnieć, że konklawe rozpoczyna msza święta z udziałem wszystkich, którzy chcą w niej uczestniczyć „o wybór papieża”. Jest to zatem czas wielkiej modlitwy Kościoła, sprawdzian prawdziwości wiary i zaufania Bogu, a także miłości do tej wspólnoty, którą się tworzy.
W chwili przyjęcia wyboru, kardynał staje się papieżem. Po wypowiedzeniu imienia idzie do zakrystii, zwanej „pokojem łez”, aby przebrać się w papieskie szaty. W tym czasie pojawia się nad Sykstyną oczekiwany przez wszystkich biały dym, a dzwony bazyliki św. Piotra obwieszczają wybór nowego papieża. Plac zapełnia się w mgnieniu oka i wszyscy czekają na uroczyste ogłoszenie: „Habemus Papam!”, czyli „Mamy papieża”. W tym momencie świat dowiaduje się, kto nim został i jakie imię przyjął. Po kilkunastu minutach papież ukaże się na balkonie bazyliki, aby udzielić pierwszy raz błogosławieństwa „Urbi et orbi” („miastu i światu”). A wspomniany „pokój łez”? Jest miejscem, gdzie nowo wybrany papież może dać upust swoim emocjom, zapłakać, wszak właśnie zmieniło się jego życie, przestał być kardynałem N., aby być papieżem N.
Na nic zatem ludzkie spekulacje i próby przeniknięcia za zamknięte drzwi Kaplicy Sykstyńskiej. Tam wszystko zostaje i pozostać musi. Nawet „sygnalizacja dymna” obwieszczająca wynik głosowań pozostaje archaiczną, tak jak ją kiedyś wymyślono. Zapewne też wielu, którzy mają sporządzone swoje listy „papabili”, czyli kardynałów uważanych za potencjalnych kandydatów, stanie wobec faktu, że nie trafili. Tutaj jest inna logika działania. Dla wielu niezrozumiała, bo nadprzyrodzona.
ks. Łukasz Kleczka SDS

Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.