Ale do rzeczy – pewien facet z Pensylwanii, przechodzący przez kontrolę bezpieczeństwa na lotnisku w New Jersey, miał przy sobie ukrytego w spodniach żywego żółwia. Gada zauważono z chwilą, gdy na międzynarodowym lotnisku Newark Liberty włączył się alarm skanera ciała. Następnie funkcjonariusz TSA przeszukał mężczyznę i stwierdził, że w części „intymnej” jego spodni znajduje się coś ukrytego, a co nie było naturalnym przyrodzeniem.
Podczas dalszego przesłuchania mężczyzna sięgnął do swoich porów i wyciągnął żółwia, który miał około 12 centymetrów długości i był owinięty w mały, niebieski ręcznik. Powiedział, że to żółw czerwonolicy, gatunek popularny jako zwierzę domowe. Mężczyznę – którego nazwiska nie ujawniono – eskortowała z punktu kontrolnego policja Port Authority, w wyniku czego spóźnił się na lot. Na lot spóźnił się też nieodwracalnie żółw, który został skonfiskowany i nie jest jasne, gdzie przebywa i dlaczego przez pewien czas mieszkał w spodniach.
„Widzieliśmy podróżnych próbujących ukryć noże i inną broń, np. w butach i bagażu, jednak sądzę, że to pierwszy raz, kiedy natknęliśmy się na kogoś, kto ukrywał żywe zwierzę z przodu spodni” – powiedział Thomas Carter, dyrektor ds. bezpieczeństwa federalnego TSA w stanie New Jersey. „Na ile udało nam się ustalić, żółw nie ucierpiał w wyniku działań mężczyzny”. Dodał, że incydent jest nadal przedmiotem śledztwa i nie jest jasne, czy mężczyźnie zostaną postawione jakiekolwiek zarzuty lub czy zostaną nałożone na niego jakieś kary.
Jednak pan Carter nie miał racji. Kilka lat wcześniej na lotnisku w Spokane pasażer też ukrył żywego żółwia w spodniach, tyle że w ich części zadniej, co sugeruje, iż człowiek ten nie mógł siadać bez narażenia się na przypadkowe ugotowanie żółwiej zupy. TSA zaznacza, że zazwyczaj małe zwierzęta domowe są wpuszczane na pokłady samolotów, ale pod warunkiem, że mają odpowiednią torbę do przenoszenia i są zgłaszane obsłudze.
Można by pomyśleć, że żółw w spodniach to wyjątkowy przypadek. Jednak w annałach TSA jest wiele dość szokujących faktów. Na przykład, funkcjonariusze na międzynarodowym lotnisku w Tampie znaleźli 120-centymetrowego boa dusiciela ukrytego w torbie na kółkach. Ukryty wśród butów i przyborów toaletowych gadzi pasażer na gapę został wykryty przez agentów, gdy bagaż został prześwietlony. Na międzynarodowym lotnisku w Honolulu w bagażu podręcznym jednego z pasażerów znaleziono paczuszki zawiniętych w plastik owoców rośliny chlebowca. Problemem nie był sam owoc, ale to, co pasażer umieścił w środku: butelki oliwki dla dzieci o wadze ponad 3,4 uncji, czyli przekraczającej dopuszczalny limit. Do dziś nie wiadomo, dlaczego to zrobił, bo przecież oliwkę dla dzieci mógł kupić po dotarciu do celu podróży.
Inny pasażer, w Miami, przekonał się na własnej skórze, że przewożenie węgorzy jest nielegalne, jeśli ma się przy sobie torbę z żywymi rybami. W bagażu przemytnika znajdowały się również 163 inne ryby i 22 bezkręgowce. Na ratunek przybyły odpowiednie służby, które zabrały morskie stworzenia w siną dal.
Podróżny przechodzący przez kontrolę bezpieczeństwa na międzynarodowym lotnisku Hartsfield-Jackson w Atlancie próbował przemycić swoją rękawiczkę na modłę Freddy’ego Kruegera ze znanych serii filmów typu horror. Pasażer ów nauczył się w tym dniu czegoś ważnego: rękawiczki z doczepionymi do nich nożami nie są dozwolone w bagażu podręcznym. Podobnie zresztą jak duże, ceremonialne nożyce, niezbędny element obrzędu przecinania wstęgi podczas wmurowywania kamienia węgielnego i innych uroczystości. Choć najprawdopodobniej były potrzebne, czujni pracownicy TSA na międzynarodowym lotnisku w Nashville musieli je skonfiskować, a potem zapewne na zapleczu sami sobie przecięli jakąś wstęgę.
Bywają jednak również odkrycia bagażowe należące do klasy nieco obrzydliwych. Walizkę na lotnisku LaGuardia zatrzymano z powodu wydobywającego się z niej odrażającego fetoru. Z bagażu wylazły liczne robaki i wszyscy w okolicy musieli opuścić lokal, a na miejsce wysłano całą ekipę sprzątającą, by zdezynfekować teren. Agenci TSA na międzynarodowym lotnisku Syracuse Hancock uniemożliwili wejście na pokład samolotu osobie, która miała małego rekina w słoiku. To jednak nie rekin był problemem, ale płyn w pojemniku. Był to środek chemiczny, który uznano za niebezpieczny i w związku z tym nie był dozwolony. Ja zaś zastanawiam się, dlaczego ktoś uznał za stosowne zabranie w podróż zakonserwowanego w słoiku rekina?
No i jeszcze sprawa broni. Niezależnie od tego, czy ktoś jest pasjonatem historii czy nie, pasażerom nadal odradza się zabierania ze sobą na pokład broni, nawet takiej historycznej. Jeden z pasażerów postanowił przejść przez kontrolę bezpieczeństwa na lotnisku mając przy sobie starą kulę armatnią i zabytkowy pistolet sygnałowy. Choć bez wątpienia przedmioty te miały ciekawą historię, ich przewożenie jest z oczywistych powodów zakazane.
W obliczu wszystkich tych incydentów jakiś tam mały żółwik w porach to pestka. Chyba że jest to gad, który potrafi gryźć, a wtedy posiadaczowi spodni życzę powodzenia.
Andrzej Heyduk