Tak jak pisałem ostatnio, powrót do Polski to nie to samo, co wakacje w Polsce. To jakiś nowy początek. Nie jestem już „księdzem z Ameryki” czy „wujkiem z USA”. Jestem jednym z mieszkających w Polsce Polaków. A to jest jednak, jak się okazuje, spora różnica. Traci się swoistą „atrakcyjność” i „egzotyczność”. Chciał, nie chciał, trzeba zaakceptować swoje miejsce w szarym społeczeństwie. Mój powrót wiąże się z okresem adaptacji, który przechodzę. A w nim sporo czasu poświęcam na przyglądanie się naszej polskiej rzeczywistości i przede wszystkim ludziom, z którymi i wśród których mam teraz żyć. To jednak nie ci sami ludzie, których znałem z wakacyjnych przyjazdów. To nie ludzie w wersji gościnnej. Raczej ludzie w swojej codzienności, która jest czasami bardzo skomplikowana.
Zmieniło się to nasze społeczeństwo. Stało się bardziej formalne. Na przykład już wiem, że żeby odwiedzić kogoś „na kawę”, trzeba wcześniej się zapowiedzieć i umówić, nie dlatego, że się człowieka nie zastanie w domu, ale żeby wpisać się w jego harmonogram. I można usłyszeć „nie” i „może w innym czasie”. Brakuje takiej zwyczajności i otwartości, która mówiłaby: „Dobrze, że jesteś”. Mam też wrażenie, że jakby więcej w ludziach egoizmu, skoncentrowania i myśleniami sobie i swoich sprawach. To mnie bardzo smuci, a równocześnie wiem, że jest to cecha bardzo zaraźliwa i muszę uważać, żeby samemu jej nie ulec. Oczywiście ludzie jak byli tak są ciekawscy. Lubią podglądać życie drugich, nawet na fejsbuku. Lubią komentować i wyciągać informacje na różne tematy. Niemal każdego dnia wychodząc z parafialnego kościoła słyszę pytania o motywy mojego powrotu i przyszłość. No, jak się okazuje, jest to jakaś lokalna sensacja. W gruncie rzeczy nawet mnie to bawi, ta świadomość bycia na celowniku uwagi moich rodaków.
Jest jeszcze coś takiego, że sam zaczynam bardziej uczestniczyć, a może towarzyszyć życiu innych. Bardziej docierają do mnie ich trudności, zmartwienia, cierpienia. Czuję, jak mnie angażują i stają się mi bliskie. Jestem księdzem. Moje życie to także, a może nawet przede wszystkim, jest towarzyszeniem innym. Na ile, na to pozwolą. Nie jestem, żeby być tylko nauczycielem, a bardziej towarzyszem i przyjacielem, który bezinteresownie poświęci czas i zaangażowanie ludziom. Coraz bardziej dociera też do mnie potrzeba dzielenia się z innymi tym, co posiadam, także dobrami materialnymi. Wokół dzieje się wbrew pozorom bardzo dużo dobra, które trzeba wspierać nie tylko duchowo, ale i materialnie. Dostrzegam wiele pięknej wrażliwości w ludziach, zwłaszcza młodych. Są wymagający wobec pokolenia swoich rodziców. Często maja radykalne poglądy i nie boją się być krytyczni wobec innych. Bardzo mi się to podoba, choć przyznam, bywa trudne w odbiorze. Generalnie, jak zawsze, ludzie potrzebują siebie nawzajem, choć często, niestety, boją się o tym mówić. W tej sytuacji cieszę się, że doświadczenie życia poza Polską nauczyło mnie odwagi w komunikowaniu. Odwagi także w działaniu, w wychodzeniu w kierunku drugiego człowieka.
Czytam właśnie list, który do diecezjan z Łodzi napisał ich biskup, kardynał Ryś, na nadchodzącą niedzielę. Pisze o Abrahamie z pierwszego niedzielnego czytania: „Więc, Abraham czeka, w gotowości, w PRAGNIENIU gościnności. I PAN wynagradza mu to pragnienie w dwójnasób: najpierw SAM mu się ukazuje – a kiedy patriarcha cieszy się Jego obecnością, stawia mu przed oczyma trzech ludzi (dosł. „śmiertelników”). I wtedy… Abraham zostawia Boga, aby ugościć obcych. Owszem, ma nadzieję – i o to się modli – że Bóg go nie opuści. Wie, że Bóg poczeka. I tak się dzieje: kiedy trzej mężowie odchodzą, Bóg rozpoczyna z Abrahamem – swoim PRZYJACIELEM – rozmowę o Sodomie. „Gościnność – możemy wyczytać w starych komentarzach do tego tekstu – znaczy więcej niż przyjęcie Bożej obecności!”. Nie zostawia Boga ten, kto śpieszy – jak Abraham – do podróżnych. Przeciwnie, spotyka Go w jeszcze innej postaci. Tradycja chrześcijańska – zsumowana w sławnej Ikonie Rublowa – mówi nam, że Abrahama nawiedziła Trójca Święta. Przyznajmy jednak, że Boską Trójcę łatwiej jest nieraz przyjąć nawet w Jej niepojętej Tajemnicy, niż wtedy, gdy przychodzi w osobach trzech obcych wędrowców…”
Ładne i ważne to słowa. Przypomnienie o gościnności i o tym, że Bóg przychodzi także w drugim człowieku. Doświadczałem i doświadczam tego na codzień. I życzę wszystkim, żebyśmy tak siebie nawzajem traktowali, jako gości, z których obecności trzeba się cieszyć i być za nią wdzięcznymi. Jako ludzi, a nie intruzów.
ks. Łukasz Kleczka SDS

Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.