Walka o przetrwanie
Nikt na razie nie wie, jaki program ma mieć nowa partia i jaką strategię działania obierze. Sam Elon Musk zasugerował, że początkowo może chodzić o „skupienie się wyłącznie na 2 lub 3 miejscach w Senacie i 8-10 okręgach wyborczych do Izby Reprezentantów”. To z kolei mogłoby doprowadzić do uzyskania przez nową formację decydującego głosu w najważniejszych kwestiach, ponieważ przewaga republikanów nad demokratami w Kongresie USA jest niewielka.
„Biorąc pod uwagę minimalną przewagę głosów w legislaturze, wystarczyłoby to, by uzyskać decydujący głos w sprawie kontrowersyjnych ustaw, zapewniając, że służą one prawdziwej woli wyborców” – stwierdził Elon Musk. Zasugerował również, że partia wystartuje w wyborach uzupełniających w 2026 roku.
Nowe partie polityczne nie muszą formalnie rejestrować się w Federalnej Komisji Wyborczej, dopóki nie zdobędą lub nie wydadzą pieniędzy powyżej określonych progów w związku z wyborami federalnymi. Jednak z dotychczasowej historii Stanów Zjednoczonych wynika, iż szanse na powodzenie w przełamaniu dwupartyjnego monopolu w amerykańskiej polityce są zwykle nikłe. Elon Musk dysponuje oczywiście niemal nieograniczonymi środkami finansowymi, a pieniądz w politycznym życiu USA odgrywa ogromną rolę, ale na jego drodze stoi wiele innych przeszkód.
Przez większość historii Stanów Zjednoczonych dwie siły polityczne, Partia Republikańska i Partia Demokratyczna, na przemian sprawowały władzę i zdobywały poparcie większości wyborców. Jednak na marginesie tego duopolu istniały i nadal istnieją tzw. trzecie partie – mniejsze ugrupowania polityczne, które próbują wstrząsnąć ustalonym porządkiem lub reprezentować interesy ignorowane przez głównych graczy. Losy trzecich partii w USA to historia idealizmu, wyzwań systemowych, raczej sporadycznych sukcesów i nieustannej walki o przetrwanie.
Partie trzecie
Chociaż Konstytucja Stanów Zjednoczonych nie przewiduje systemu partyjnego, już od końca XVIII wieku zaczęły się wyłaniać pierwsze ugrupowania. Federalistów i republikanów uznaje się za protoplastów dzisiejszego systemu dwupartyjnego. Z biegiem lat, zwłaszcza po wojnie secesyjnej, utrwaliła się dominacja tych dwóch wielkich partii, jednak trzecie partie nieustannie pojawiały się w amerykańskim systemie politycznym.
Jednym z najważniejszych i najbardziej wpływowych przykładów trzeciej partii była Partia Postępowa (Progressive Party), zwana też „Bull Moose Party”, założona przez byłego prezydenta Theodore’a Roosevelta w 1912 roku. Roosevelt, niezadowolony z polityki republikanów i odsunięcia go na boczny tor, wystartował z ramienia nowej partii i uzyskał 27 proc. głosów poparcia oraz drugie miejsce, pokonując kandydata republikanów Williama Tafta. Był to jeden z niewielu przypadków, gdy trzecia partia faktycznie wyprzedziła jedną z głównych sił politycznych.
Innym ważnym przykładem jest Partia Ludowa (Populist Party) z końca XIX wieku, która powstała jako ruch agrarny reprezentujący interesy rolników. Jej postulaty, takie jak bezpośrednie wybory senatorów czy regulacje rynku kolejowego, z czasem zostały przejęte przez partie główne, co pokazuje, że trzecie partie mogą wpływać na debatę publiczną nawet bez zdobycia władzy.
W XX wieku pojawiały się inne istotne ugrupowania: Partia Socjalistyczna z Eugenem Debsem, który wielokrotnie kandydował na prezydenta i zdobywał milionowe poparcie, i Partia Reform, założona przez miliardera Rossa Perota, który w 1992 roku zdobył aż 19 proc. głosów w wyborach prezydenckich – najwięcej spośród wszystkich kandydatów trzecich partii w erze nowoczesnej.
Zwycięzca bierze wszystko
Jedną z głównych przyczyn, dla których trzecie partie w Stanach Zjednoczonych mają trudności z przebiciem się, jest system „zwycięzca bierze wszystko” (winner-takes-all) obowiązujący w wyborach większościowych. W praktyce oznacza to, że kandydat z największą liczbą głosów w danym okręgu zdobywa cały mandat, a pozostałe głosy niejako przepadają. System ten faworyzuje duże partie, które mają szersze poparcie i lepszą organizację, a zniechęca wyborców do głosowania na kandydatów, którzy mają mniejsze szanse na zwycięstwo z obawy przed zmarnowaniem głosu.
Kolejnym problemem są bariery administracyjne. Przepisy dotyczące rejestracji partii, uzyskania dostępu do kart wyborczych (ballot access), debat prezydenckich kontrolowanych przez komisje zdominowane przez republikanów i demokratów – wszystko to stanowi ogromne wyzwanie dla trzecich partii. Kandydaci niezależni i z mniejszych ugrupowań muszą zebrać ogromne liczby podpisów i pokonać przeszkody biurokratyczne, by móc w ogóle znaleźć się na liście wyborczej w każdym ze stanów.
Współcześnie najbardziej znanymi trzecimi partiami są Partia Libertariańska i Partia Zielonych. Libertarianie, głoszący ideę minimalnego rządu i maksymalnej wolności jednostki, regularnie wystawiają kandydatów w wyborach prezydenckich i osiągają wyniki rzędu 3 proc. ogólnokrajowego poparcia. Partia Zielonych, skupiona na ochronie środowiska i sprawiedliwości społecznej, zyskała rozgłos m.in. dzięki kampanii Ralpha Nadera w 2000 roku, którego obecność w wyborach prezydenckich była uznawana przez niektórych demokratów za przyczynę porażki Ala Gore’a.
Pomimo niewielkich szans na zwycięstwo, trzecie partie wciąż odgrywają rolę „spoilerów”, które odbierają głosy jednemu z głównych kandydatów. To budzi kontrowersje i rodzi pytania o reformę systemu wyborczego, m.in. przez wprowadzenie głosowania preferencyjnego (ranked-choice voting), które mogłoby złagodzić wspomniany efekt marnowania głosów. Jednak przeprowadzenie reform systemowych jest niezwykle trudne. Tym samym nowa partia Ameryki stoi przed niezwykle trudnym zadaniem, mimo wsparcia ze strony najbogatszego człowieka świata.
Andrzej Heyduk









