Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 5 grudnia 2025 00:21
Reklama KD Market

Czy Twoje dziecko jest obywatelem?

Czy Twoje dziecko jest obywatelem?

Autor: Adobe Stock

To była jedna z pierwszych decyzji w czasie drugiej kadencji prezydenta Donalda Trumpa – rozporządzenie wykonawcze ograniczające birthright citizenship, czyli nabywanie obywatelstwa na podstawie miejsca urodzenia – fundamentalnej zasady prawnej, zgodnie z którą (niemal) każdy urodzony w Stanach Zjednoczonych jest obywatelem amerykańskim.

Stany Zjednoczone przyznają obywatelstwo na podstawie miejsca urodzenia praktycznie wszystkim dzieciom urodzonym na terytorium USA od 1868 roku, czyli od wejścia w życie 14. Poprawki do Konstytucji. Pierwsze zdanie 14. Poprawki do Konstytucji stanowi: „Wszystkie osoby urodzone lub naturalizowane w Stanach Zjednoczonych i podlegające ich jurysdykcji są obywatelami Stanów Zjednoczonych i stanu, w którym zamieszkują”. Od ponad wieku Sąd Najwyższy interpretuje ten ustęp jako odnoszący się do każdego urodzonego w USA, niezależnie od statusu imigracyjnego jego rodziców. Wyjątkiem są jedynie dzieci zagranicznych dyplomatów.

Po wydaniu zarządzenia prezydenta byliśmy świadkami wielu prawnych manewrów. Decyzje Trumpa zaskarżono w kilku sądach federalnych, które próbowały zablokować jego wejście w życie na terenie całego kraju. Za każdym razem z tego samego powodu: według przedstawicieli Temidy zarządzenie było „rażąco niezgodne z konstytucją”. W sprawie wypowiedział się także Sąd Najwyższy, ale wydał tylko stosunkowo wąskie — choć niezwykle ważne — orzeczenie. Popierając administrację w sprawie ograniczenia przyznawania obywatelstwa na podstawie miejsca urodzenia, odniósł się jedynie do kwestii zasadności ogólnokrajowych nakazów sądowych wydawanych przez sądy federalne niższych instancji. Pominął jednak najistotniejsze kwestie dotyczące birthright citizenship, czyli zgodności prezydenckiego rozporządzenia wykonawczego z ustawą zasadniczą. Sąd stwierdził jedynie, że ogólnokrajowe nakazy sądowe blokujące działania władzy wykonawczej są zasadne jedynie w ograniczonych okolicznościach: gdy strona skarżąca wnosi pozew zbiorowy o zasięgu ogólnokrajowym lub gdy pozew jest wnoszony przez stany przeciwko rządowi federalnemu.

W ten sposób mieliśmy do czynienia z dwutorowością działań: administracja dostała miesiąc na przygotowanie szczegółów egzekwowania rozporządzenia Trumpa (miało zacząć obowiązywać od 27 lipca w co najmniej 28 stanach – wszystkich rządzonych przez Republikanów), a sądy w wyniku kolejnych pozwów wydawały nakazy sądowe wstrzymujące jego wejście w życie. Sprawa nieuchronnie zmierza więc znów do Sądu Najwyższego, który tym razem powinien wypowiedzieć co do meritum sprawy.

Odkąd Trump ogłosił swoje plany zniesienia automatyzmu uznawania obywatelstwa, pojawiło się też pytanie: w jaki sposób rząd federalny mógłby wdrożyć procedury pozwalające na zidentyfikowanie około 150 000 urodzonych każdego roku dzieci, którym odmawiano by obywatelstwa? W minionym tygodniu administracja przedstawiła szczegóły pierwszego etapu realizacji swojego planu. W suchym, biurokratycznym języku, memorandum przedstawia plan nieuznawania obywatelstwa zarówno dzieci imigrantów bez stałego statusu prawnego, jak i potomków wielu legalnych rezydentów, w tym posiadaczy wiz, „Dreamersów” i osób ubiegających się o azyl. Przewiduje ono kontrolę dokumentów rodziców przez władze federalne – prawdopodobnie już w szpitalach, przed lub krótko po urodzeniu – w celu oceny statusu prawnego noworodka. Toruje to również drogę do deportacji osób, które spędziły całe życie w Stanach Zjednoczonych, do krajów, w których nigdy nie postawiły stopy, lub skazania ich na stan prawnego zawieszenia.

Zastanawiając się jak poważne mogą to być konsekwencje wcielenia w życie rozporządzenia dla rodzin imigrantów warto odnieść się do własnych imigranckich doświadczeń. Zacznę od siebie. Gdyby narzucana przez Trumpa interpretacja 14. Poprawki obowiązywała w latach 90. XX w. jedno z czwórki dzieci w mojej rodzinie nie miałoby prawa do automatycznego obywatelstwa, choć wszystkie urodziły się na amerykańskiej ziemi. Najstarsze z nich przyszło bowiem na świat w momencie, gdy przebywaliśmy w USA co prawda legalnie, ale na czasowych wizach pracowniczych H1-B. Podobne konfiguracje imigracyjno-prawne nie są zapewne obce wielu Czytelnikom. I choć w USA powinna obowiązywać żelazna reguła prawa rzymskiego Lex retro non agit (prawo nie działa wstecz) wielu rodziców niepokoi się, czy obywatelstwo ich dzieci będzie nadal uznawane i czy będzie gwarantować im dostęp do edukacji, opieki zdrowotnej, czy ochronę przed deportacją.

Należy mieć nadzieję, że gdy sprawa powróci do Sądu Najwyższego, ten ostatecznie zajmie się legalnością rozporządzenia wykonawczego Trumpa. Chodzi o sedno sprawy – ustalenie, czy administracja ma prawo kwestionować dotychczasową interpretację jasno brzmiącego zapisu 14. Poprawki. Choć ogromna większość prawników uważa, że najwyższe gremium trzeciej władzy podtrzyma dotychczasową linię orzecznictwa, nic nie jest przesądzone. Ten Sąd Najwyższy znany jest już z odrzucania precedensów sprzed dziesięcioleci. Ale opowiedzenie się w tym sporze po stronie Trumpa przez konserwatywną większość 9-osobowego gremium właśnie w kwestii interpretacji 14. Poprawki może postawić pod znakiem zapytania kwestię zaufania w niezależność trzeciej władzy. Nikt już nie mógłby oczekiwać, że sąd sprzeciwi się jakiejkolwiek administracji, niezależnie od tego, jak niekonstytucyjne są jej działania.

Z kolei, jeśli Sąd Najwyższy uzna samo rozporządzenie za niekonstytucyjne, trzeba będzie zadać pytanie – dlaczego amerykańscy podatnicy muszą płacić za pracę rzeszy funkcjonariuszy i urzędników, przygotowujących procedury działań sprzecznych z ustawą zasadniczą? Osobiście byłbym jednak skłonny odżałować pieniądze za kawał niepotrzebnej roboty gdyby alternatywą miało być pogrążanie się w chaosie procedur podważających prawa do obywatelstwa tysięcy dzieci.

Tomasz Deptuła

Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama