Rekin w jaskini grzechu
Książę Rainier III był samotnikiem. Rezydował w rozległym, chłodnym pałacu, spoglądając z okien na opustoszały port i wyblakłe cienie dawnej świetności – czasów belle époque Monako. Skarbiec był niemal pusty, największy bank właśnie splajtował. Dla Rainiera nie było ratunku w polityce. Ani w gospodarce. Ani na polu bitwy. Remedium musiało przyjść z innej strony. Plan, który się zrodził, był niekonwencjonalny i śmiały. Aby uratować swoje księstwo, książę nie potrzebował armii, lecz… żony. I to nie byle jakiej! Postawiono na gwiazdę filmową, która olśni świat i jednocześnie przywróci blask Monako.
U szczytu swojej świetności państewko to było placem zabaw dla europejskiej elity. Występowała tam Sarah Bernhardt, a książę Walii – przyszły król Edward VII – popijał szampana i obstawiał ruletkę u boku swojej słynnej kochanki, Lillie Langtry. Casino de Monte-Carlo lśniło złotem i dekadencją tak wyraźnie, że królowa Wiktoria odmówiła odwiedzin, nazywając księstwo bez ogródek „jaskinią grzechu”.
Ale w połowie XX wieku blask Monako zaczął przygasać. Na scenę wkroczyło Cannes – świeże, modne i kusząco francuskie. Nowo zorganizowany tam doroczny festiwal filmowy przyciągał uwagę całego świata, ściągając tłumy: milionerów, artystów, gwiazdy ekranu i dziennikarzy. To tam biło serce nowej Europy. Monako w jego tle wyglądało na staromodne.
I właśnie wtedy pojawił się Arystoteles Onassis, grecki miliarder, który wtargnął do Monako niczym rekin szukający nowej ofiary. Najpierw wykupił pakiet kontrolny w SBM – spółki, do której należało monakijskie kasyno, hotele i ziemia. Potem po cichu zaczął skupować nieruchomości. W krótkim czasie posiadał więcej Monako niż sama rodzina Grimaldich. Na salonach szeptano złośliwie, że wkrótce księstwo zostanie przemianowane na „Monte Greco”. Rainier był wściekły, ale też bezradny. Został przechytrzony.
Wtedy Onassis zaproponował zdumiewający pomysł: „Nie potrzebujesz pieniędzy, mon prince. Potrzebujesz magii. Potrzebujesz blasku. Potrzebujesz kobiety, która sprzeda marzenie”.

Porażka Marilyn
Plan był prosty i zarazem genialny – chodziło o ślub nie z miłości, lecz dla rozgłosu, z czystej kalkulacji. Małżeństwo, które miało katapultować Monako na pierwsze strony gazet, przywrócić mu blask i sprawić, że znów będzie na ustach całego świata. Zamiast debat i reform – bajka na żywo, transmitowana wprost do ludzkich serc.
To Onassis, jak głosiły plotki, stworzył listę idealnych kandydatek – hollywoodzkich bogiń o blond włosach i filmowym uroku: Deborah Kerr, Jean Simmons, Eva Marie Saint. A na samym szczycie tej olśniewającej piramidy – nie kto inny jak Marilyn Monroe.
Wizja tej ostatniej, przeciągającej się leniwie na balkonie pałacu w Monako, była dla dworzan niczym zapowiedź końca monarchii i niemal doprowadziła do buntu w pałacowych komnatach. Ale sama Marilyn podobno była zaintrygowana. „Mogłabym zostać księżniczką” – miała powiedzieć do przyjaciółki. „Wyobraź sobie te nagłówki!”.
Jednak popełniła błąd. Publicznie nazwała księcia „Rainierzinho” – zdrobnieniem z nutą lekceważenia – i rzuciła w rozmowie z dziennikarzem, że „poradziłaby sobie z nim w pięć minut”. Słowa te szybko dotarły do Monako. Rainier, człowiek wychowany w etykiecie starego świata, uznał je za wulgarne i niedopuszczalne. Marilyn odpadła z kretesem.
A potem na scenę wkroczyła kobieta, której nazwisko nie widniało na żadnej liście. Nie pasowała do kalkulacji i planów snutych w zaciszach salonów. A jednak to właśnie ona, zjawiskowa i nieprzewidywalna, miała odmienić losy księstwa.
Kobieta z bajki
Grace Kelly, zdobywczyni Oscara, gwiazda Hollywood, ulubienica Hitchcocka, miała w sobie chłodną elegancję, eteryczną tajemniczość, klasę tak wyrafinowaną, że zamiast krzyczeć – szeptała. Była jak lodowy płomień: zdystansowana, ale przyciągająca, opanowana, a zarazem pełna wewnętrznego żaru. Blond piękność o spojrzeniu, które potrafiło rozbroić ekran – i najtwardsze serca.
Pochodziła z zamożnej rodziny z Filadelfii. Jej ojciec był milionerem, który sam dorobił się fortuny, a przy tym trzykrotnym złotym medalistą olimpijskim w wioślarstwie. Matka zaś – elegancka i surowa – uczyła wychowania fizycznego. Grace wyrosła w świecie zasad, ambicji i doskonałości. Ale zamiast podążać ścieżką, jaką wyznaczały jej konwenanse, postanowiła pójść własną drogą. Wybrała aktorstwo.
W 1955 roku Grace Kelly była już ikoną. Właśnie zdobyła Oscara za rolę w „Dziewczynie z prowincji” i promowała film „Złodziej w hotelu” na Festiwalu Filmowym w Cannes. Miała 26 lat, romansowała i uchodziła za jedną z najbardziej pożądanych kobiet świata.
Nie szukała korony. Ale była dokładnie tym, czego potrzebowało Monako: żywym uosobieniem bajki, która mogła stać się rzeczywistością. Rainier zwrócił na nią swój wzrok.
Głaskanie tygrysa
Magazyn „Paris Match”, zawsze głodny sensacji i wielkich nazwisk, zaproponował sesję zdjęciową: amerykańska gwiazda filmowa spotyka księcia z małego śródziemnomorskiego państewka. Rainier zgodził się bez oporu. Grace także. Żadne z nich nie spodziewało się niczego więcej niż paru ujęć do kolorowego pisma. A jednak to, co się wydarzyło, przypominało scenę z filmu – czystą ekranową chemię.
Rainier miał uderzająco przenikliwe, czarne oczy, profil niczym wykuty w marmurze i mówił z cichą pewnością siebie człowieka, którego się słucha – ujął Grace od pierwszych słów. Oprowadził ją po pałacowym zoo, a w kulminacyjnym geście… pogłaskał tygrysa, nie spuszczając z niej wzroku. Zrobił to z premedytacją. I zrobił wrażenie.
Spotkanie dobiegło końca, ale coś między nimi zostało – ledwie wyczuwalna nić. Zaczęli do siebie pisać. Nie okazjonalne kartki, lecz coraz dłuższe, intymne listy. Każdy z nich był jak rozdział powieści, która dopiero miała się narodzić.
W grudniu 1955 roku książę podjął śmiałą decyzję. Przyleciał do Filadelfii i odwiedził rodzinny dom Kellych. Tam też, w amerykańskim salonie z choinką w tle, poprosił Grace o rękę, a ona przyjęła oświadczyny. Świat oszalał. Gazety od Nowego Jorku po Paryż krzyczały przez Atlantyk: „Królowa lodu z Hollywood zostaje prawdziwą księżną!”.

Ślub stulecia
Rainier nie szczędził wydatków. MGM Studios również nie. Studio filmowe opłaciło wyłączność na relację z uroczystości i traktowało całe wydarzenie jako największą reklamę, jaką kiedykolwiek otrzymał przemysł filmowy. Grace przybyła do Monako z 80 sztukami bagażu i świtą. Obsypano ją różami. Onassis przysłał je jako prezent powitalny.
Cywilna ceremonia ślubna odbyła się 18 kwietnia 1956 roku. Dzień później miała miejsce uroczystość religijna, którą oglądało ponad 30 milionów ludzi na całym świecie. Suknia ślubna Grace była arcydziełem: jedwabna faille, antyczna koronka, perełki, welon typu „Juliet cap” przyozdobiony kwiatami pomarańczy. W bucie miała schowaną monetę na szczęście.
Rainier wystąpił w mundurze wojskowym własnego projektu – czerwonym ze złotymi, błyszczącymi epoletami. Jedni mówili, że wyglądał jak oficer z operetki. Inni – że jak żołnierzyk z kukiełkowego teatru. Nikt jednak nie odważył się powiedzieć tego zbyt głośno.
Na liście gości znaleźli się członkowie rodzin królewskich, arystokraci i hollywoodzcy celebryci. Brakowało królowej Elżbiety II, która nie pochwalała „kobiet z Hollywood poślubiających monarchów”. I dawnych filmowych partnerów Grace, uprzedzonych przez MGM, by nie kradli uwagi medialnej. Tym bardziej, iż według pogłosek z niektórymi miały łączyć Grace romanse także poza ekranem.
I bajka się rozpoczęła.
Samotność i zdrada
Świat nie zobaczył jednak tego, co wydarzyło się po miesiącu miodowym, gdy światła zgasły, a zasłona opadła. Zatrzymał się na bajce – na ślubie stulecia, na zdjęciach z podróży poślubnej i idealnym obrazie księżnej z Hollywood, która zamieszkała w pałacu na skale.
Grace, teraz Jej Książęca Mość Księżna Grace z Monako, złożyła nie tylko przysięgę małżeńską. Złożyła także ofiarę z własnego życia zawodowego. Jej kontrakt z MGM został rozwiązany – bez fanfar i pożegnania. Hitchcock, który nie przestawał w niej widzieć swojej najdoskonalszej muzy, zadzwonił z nową propozycją filmową, ale Grace odmówiła.
W latach 60., gdy na nowo rozgorzały rozmowy o jej możliwym powrocie do filmu, w Monako zawiało niepokojem. Dwór – strażnik tradycji i pozorów – zareagował nerwowo, jakby sam pomysł ponownego pojawienia się Grace na ekranie mógł zachwiać fundamentami państwa. Książę Rainier zdecydowanie się temu sprzeciwił. Aktorstwo – dawniej pasja jego żony – teraz jawiło się jako coś niestosownego, zbyt publicznego, zbyt „amerykańskiego”. Powrót księżnej do kina uznano za niedopuszczalny. Role więc pozostały w Hollywood, a Grace w pałacu. Zamiast kamer – oficjalne rauty i gale. Zamiast reżyserów – protokół.
Poświęciła się nowemu scenariuszowi: działalności charytatywnej, obowiązkom księżnej, rodzinie. Urodziła troje dzieci – Karolinę, Alberta i Stéphanie. Uśmiechała się na bankietach, patronowała balom, fundacjom, akcjom społecznym. Na zdjęciach – uosobienie elegancji: spokojna, serdeczna, nienaganna. Z zewnątrz bajka i spełnione marzenie, ale w środku tęsknota. Grace była ptakiem w pozłacanej klatce. Dostała rolę, której nie mogła odmówić – ale już nigdy nie zagrała żadnej innej. Kiedyś należała do samej siebie. Teraz należała do księstwa. I do legendy.
Pałac był piękny, ale zimny – marmurowy, milczący, pełen etykiety i pustych korytarzy. Rainier – oddany, lecz surowy i apodyktyczny. Rzadko okazywał emocje i nie lubił sprzeciwu. Krążyły plotki o jego romansach, a złośliwi twierdzili, że księżna nie pozostawała mu dłużna. Grace czuła się samotna, tęskniła za sceną. Za dreszczem aktorstwa. Za chwilą, gdy mogła być kimś więcej niż tylko żywym herbem księstwa.
Coraz częściej zamykała się w sobie. Pisała wiersze, których nigdy nie opublikowano. Piła za dużo i zbyt często, by to zignorować. Bywała smutna, zamyślona. Jej córki wspominają ją jako ciepłą, kochającą matkę, ale podatną na melancholię. Małżeństwo z Rainierem z czasem zaczęło przypomina tragedię Szekspira – pełne namiętności, ale też gry pozorów i nie zawsze szczęśliwe.

Fatalny zakręt
13 września 1982 roku Grace i jej najmłodsza córka, księżniczka Stéphanie, wracały z rodzinnej posiadłości na wsi. Droga była wąska, kręta, zawieszona wysoko nad Morzem Śródziemnym. Grace skarżyła się na ból głowy. Chwilę później samochód zjechał z trasy i spadł z wysokości 36 metrów w dół skalistego wąwozu.
Stéphanie przeżyła, choć odniosła poważne obrażenia. Grace została natychmiast przetransportowana śmigłowcem do szpitala, ale było już za późno. Za kierownicą doznała rozległego udaru, który odebrał jej kontrolę nad pojazdem. Wypadek był tragiczny w skutkach – pęknięta czaszka, połamane żebra, zmiażdżona klatka piersiowa. Jej ciało walczyło jeszcze kilka godzin, ale Grace nigdy nie odzyskała przytomności.
Rainier, blady z rozpaczy, czuwał przy łóżku żony, gdy lekarze przekazali najgorsze: nie ma już nadziei. Maszyny jeszcze podtrzymywały oddech, ale życie uchodziło nieubłaganie. Grace Kelly zmarła następnego dnia po wypadku, 14 września.
Jej pogrzeb, który odbył się 18 września, był równie wspaniały jak ślub. Obecni byli zagraniczni dygnitarze, celebryci i tysiące żałobników, którzy wypełnili katedrę. Rainier stał nieruchomo obok jej trumny – rozbity, lecz milczący. Stéphanie, wciąż poważnie ranna, nie mogła uczestniczyć w ceremonii. Miliony ludzi oglądały transmisję w telewizji – tak jak 26 lat wcześniej, gdy Grace stawała się księżną.
Rainier nigdy się już nie ożenił. Po śmierci Grace wyraźnie przygasł – posiwiał, zamknął się w sobie, coraz rzadziej pokazywał się publicznie. Stał się cieniem człowieka, którym był u jej boku.
Kiedy zmarł w 2005 roku, zgodnie z wolą został pochowany obok niej. Ich wspólny grób, pod sklepieniem katedry św. Mikołaja w Monako, to ciche zakończenie ich opowieści – baśni zapisanej w marmurze i ludzkiej pamięci. Miłość, która zaczęła się od sesji zdjęciowej, przeszła do historii jako jeden z wielkich książęcych romansów XX wieku.
Monika Pawlak









