Jest po godzinie 17:00, czyli 5:00 PM. Za oknami robi się szaro i wkrótce zapanuje ciemność nocy. W Australii jest zima, wszystko na odwrót niż w USA czy w Polsce. Siedzę w nieoświetlonym kościele. Przede mną podświetlony na czerwono krzyż. Raz po raz słyszę otwierające się automatycznie drzwi kościoła. Co chwila ktoś wchodzi i wychodzi. W bocznym pokoiku przylegającym do kościoła znajduje się kaplica adoracji Najświętszego Sakramentu. Każdy, o którejkolwiek godzinie by przyszedł, może otworzyć sobie ołtarz, w którym jest wystawiony Najświętszy Sakrament. Tak jest od wczesnego rana, aż do późnego wieczora. Jestem zdumiony faktem, że większość przychodzących na adorację to mężczyźni. Już wiem, że jeden z nich jest prawnikiem, inny chirurgiem operującym dzieci jeszcze w łonach i matek. Ktoś mówi do mnie: „Ojcze, jak to dobrze, że mamy tu taki kościół, gdzie zawsze można spotkać się i posiedzieć z Panem Jezusem. Jest to dobre zwłaszcza po całym dniu pracy”. To jest naprawdę piękne świadectwo wierzącego w Boga człowieka.
Siedząc w tejże kaplicy widzę, jak czasami opadają zmęczone pracą głowy adorujących osób. Modlę się wtedy za nich. Przecież mają prawo do zmęczenia, a jednak chcą tutaj być, choćby przez chwilę. To taki stały punkt zatrzymania w drodze z lub do domu, choć czasami trzeba kawałek zjechać z trasy. To jest ważne dla nich spotkanie i jakże bardzo prawdziwe! Jestem też przekonany o tym, że bardzo owocne.
Tych samych ludzi spotykam na wieczornych spotkaniach różnych grup. A to grupy biblijnej, to znów grupy różańcowej lub dla samych tylko mężczyzn. Są w różnym wieku, młodsi i starsi, choć przeważająca grupa to 50+. Jestem bardzo zbudowany ich świadectwem wiary i katolickością życia, zaangażowaniem w formację osobistą i życie parafii. Ci ludzie wspierają także materialnie różne inicjatywy charytatywne, wychowawcze, kursy i szkoły dla młodzieży, której nie stać na pokrycie kosztów, misje i inne organizacje. To także jest bardzo naturalny gest, bez rozgłosu. Żeby nie być niesprawiedliwym, tacy ludzie są wszędzie, nie tylko w Australii. Tutaj jednak mam czas na to, a może jakoś inaczej to widać, niż gdzie indziej, że są w tym bardzo autentyczni. Nie silą się na obłudę, poczucie wyższości. Może dlatego, że w ogóle żyją tu bardziej spokojnie niż gdzie indziej.
Taki przykład. Wracam z kolacji od moich współbraci autobusem podmiejskim. Jest wieczór, około godziny 9:00. Jestem jedynym pasażerem. Kierowca zagaduje mnie, skąd jestem, bo wyglądam na człowieka nie stąd i czy wiem, gdzie mam wysiąść. Wkrótce nawiązuje się między nami rozmowa. Okazuje się, że jest z pochodzenia Włochem, urodził się tutaj, ma rodzinę. Kiedy mówię mu, że jestem księdzem katolickim, odpowiada mi, że niestety przestał praktykować. Rozmawiamy dalej. Na końcu pyta mnie, w którym kościele jestem. Potwierdza mi, że wie, gdzie to jest. „Może przyjdę, Ojcze? Może czas coś zmienić?”.
W niedzielę był w naszym kościele pan Alan Ames. Uważany jest za współczesnego mistyka. Człowiek, który radykalnie się nawrócił, urodzony w Londynie, dziś mieszkający w Australii. Jego książki tłumaczone są na wiele języków, w tym także na polski i cieszą się sporą popularnością. Chociaż w tym miejscu jest już po raz trzeci, kościół jest wypełniony. Sporo młodych ludzi. A on, człowiek naprawdę bardzo zwyczajny i pokorny, mąż i ojciec dwojga dorosłych dzieci, zaczyna od przystąpienia do spowiedzi św., a później mówi ludziom o swoim doświadczeniu spotykania się z Panem Jezusem, a adoracji i sile różańca. Na końcu modli się za ludźmi. Żadnych spektakularnych cudów, uniesień, nic w tym rodzaju. Tylko kolejki przy konfesjonałach. A to świadczy o tym, co się właśnie w ludziach wydarza.
To są takie ciche codzienne chwile, w których dziękuję Panu Bogu za wiarę i za Kościół katolicki, w którym mogę w tej wierze żyć i ją wyznawać. Dzięki ludziom, wspólnocie, moim duchowym siostrom i braciom w wierze. Jestem przekonany, że dla wielu takim doświadczeniem była kolejna polonijna pielgrzymka piesza z Chicago do Merrillville, tudzież wakacyjne rekolekcje lub inne wydarzenia. Tak jest, mamy się wspierać także na drodze wiary. To jest ważne zadanie. Bez zbędnego krytykanctwa i ulegania modzie sekularyzacji, zeświecczenia życia. Bez szukania wyjątkowości i pozornej lepszości bycia nad innymi. Zwyczajność, w duchu i posłuszeństwie Ewangelii oraz nauce Kościoła, przekazywanej przez papieży. A to wystarczy, naprawdę wystarczy, żeby było dobrze!
ks. Łukasz Kleczka SDS

Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.









