15 sierpnia kojarzy się Polakom z rocznicą Bitwy Warszawskiej – jednego z wydarzeń, które wpłynęło na losy świata. Katolikom – z dużym świętem Maryjnym. Być może po najbliższym weekendzie data ta będzie miała zupełnie inne konotacje, przywodzące na myśl Jałtę i Monachium.
Dla nieobytych z historią: konferencja jałtańska przeszła do historii jako symbol ustaleń dotyczących stref wpływów i podziału powojennej Europy, zwłaszcza w kontekście Polski. Z kolei Monachium kojarzone jest z ugodą monachijską, która doprowadziła do przyłączenia części Czechosłowacji do Niemiec i jest symbolem ustępstw wobec agresji.
Obawy, że w bazie wojskowej pod Anchorage na Alasce, gdzie w piątek ma dojść do szczytu Donald Trump – Władimir Putin, może dojść do podobnych ustaleń były tak duże, że Europejczycy zwołali błyskawiczny szczyt, podczas którego próbowali przekazać informację o „czerwonych liniach”, których cywilizowany świat nie powinien przekraczać. Pierwszą i najważniejszą ma być możliwość zawarcia porozumienia bez udziału Ukrainy, a także Europy, która już dziś dostarcza walczącemu krajowi większość pomocy humanitarnej, a ostatnio zaczęła płacić za amerykańską broń przekazywaną za pośrednictwem NATO. Przywódcy europejscy nadal kontrolują miliardy dolarów w zamrożonych rosyjskich aktywach, co będzie brane pod uwagę w negocjacjach, a także w zestawie sankcji, których zniesienia domaga się Rosja. Nie do przyjęcia jest też rosyjska oferta, która najwyraźniej zakłada oddanie przez Ukrainę terytorium, nad którym siły rosyjskie nawet nie sprawują kontroli, jako warunek wstępny zawieszenia broni.
Przesłanie Europy jest proste: Stany Zjednoczone nie mogą – i nie powinny – negocjować utraty terytorium Ukrainy, zwłaszcza w zamian za nieokreślony rozejm. A ponieważ Trump w przeszłości nie ukrywał fascynacji postacią Putina tak naprawdę nikt nie wie, w jakim kierunku potoczą się negocjacje. Tym bardziej, że sojusznikom z Europy i NATO często nie udawało się wpłynąć na decyzje Trumpa, a nawet zostać wysłuchanym przez prezydenta USA przed podjęciem ważnych działań, np. zbombardowania irańskich instalacji nuklearnych.
Choć sondaże pokazują, że Ukraińcy, zmęczeni ponad trzyletnią wojną, coraz częściej opowiadają się za rozwiązaniem, które zakończy walki, trudno byłoby im wyrzec się terytoriów będących domem dla setek tysięcy ludzi w zamian za zawieszenie broni, którego nie da się zagwarantować. Ale to oni powinni uczestniczyć w negocjacjach pokojowych. Warto też pamiętać, że przestawiona na tryby wojenne gospodarka Rosji zaczyna mieć coraz więcej problemów. Z drugiej strony Ukraina też zmaga się z własnymi problemami zarówno wewnętrznymi, jak i wojskowymi. Jeśli rosyjska gospodarka kuleje, to samo dzieje się z ukraińską linią frontu.
Oczywiście są rzeczy, które dziś wydają się niemożliwe do wynegocjowania. Najważniejsze marzenie Kijowa – członkostwo w NATO – pozostaje nierealne, a plan wysłania europejskich wojsk na Ukrainę też wydaje się trudny do zrealizowania. Można natomiast odrzucać wszelkie żądania Rosji mające na celu ograniczenie ukraińskich sił zbrojnych, przy jednoczesnym zapewnieniu ich dozbrojenia. Rozbrojenie Ukrainy oznaczałoby po prostu pozbawienie tego kraju suwerenności.
Najbliższe dni to także test na polityczną siłę zjednoczonej Europy, do której najwyraźniej zaczęło docierać, iż ewentualna porażka Ukrainy zagrozi bezpieczeństwu całego kontynentu. Wyjątkiem są jedynie Węgry, bo Viktor Orban grający na nacjonalistycznych strunach i legendzie wielkich Węgier sprzed traktatu w Trianon z 1920 roku, upomina się o prawa mniejszości węgierskiej w zachodnio-ukraińskim regionie Zakarpacia, gdzie mieszka 150 tys. etnicznych Węgrów.
Na szczęście administracja w ostatniej chwili obniżyła oczekiwania co do szczytu na Alasce, a komentarze Białego Domu wskazują na coraz większe zrozumienie przez Trumpa ukraińskiego i europejskiego stanowiska w sprawie wojny. Wiele wskazuje na to, że Trump nie ulegnie Putinowi i nie podzieli Ukrainy na dwie części. Nie można po prostu dokonywać wymiany terytoriów, która w jakiś sposób zapewniłaby Rosji przewagę. Zamrożenie obecnych linii frontu pozostawiłoby około jednej piątej terytorium Ukrainy w rękach rosyjskich. Tymczasem Ukraina ma niewielkie możliwości wymiany terytoriów, utrzymując niewielki przyczółek w zachodnim obwodzie kurskim Rosji.
Czy jednak – gdyby doszło do porozumienia Trump-Putin ponad głowami Ukrainy i europejskich sojuszników – Europę będzie stać na dalsze wspieranie wysiłku wojennego wschodniego sąsiada Polski? Obyśmy nie musieli się o tym dowiadywać.
Tomasz Deptuła

Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”.









