W piekle żywiołu
Płonął ogromny fragment zewnętrznej elewacji 24-piętrowego budynku. Ogień wspinał się po zewnętrznych ścianach z niewyobrażalną prędkością, jakby ktoś polał je benzyną. Na dziedzińcu młoda kobieta krzyczała, że jej siostra została na dwudziestym pierwszym piętrze. Próbowała się do niej dostać, ale ogień odciął jej drogę. Dwóch ratowników ruszyło natychmiast, by odnaleźć dziewczynę. Reszta zaalarmowała dyspozytora, żeby wysłano wsparcie, każdą dostępną jednostkę.
Jak później przyznali strażacy, była to rozpaczliwa walka z czasem, by wydostać jak najwięcej osób, zanim wieżowiec zostanie całkiem pochłonięty przez płomienie. Wnętrze Grenfell Tower przypominało komin wypełniony gęstym, gryzącym dymem, który odbierał wzrok i orientację. Poręcze parzyły w dłonie, plastikowe elementy wyposażenia zaczynały się topić.
Wielu mieszkańców jeszcze spało, nieświadomych zagrożenia. Tych nielicznych, którzy dzwonili na numer alarmowy, dyspozytor uspokajał – pomoc jest już w drodze, proszę zostać w mieszkaniach i czekać. Zastępy strażaków wspinały się mozolnie po schodach, piętro po piętrze, budząc śpiących mieszkańców i pomagając im zejść na dziedziniec wśród dymu i narastającego chaosu. Część lokatorów próbowała na własną rękę wydostać się z płonącego wieżowca, ale wielu z nich nie ruszyło się z miejsca, trzymając się tego, czego ich przez lata uczono. Uszczelniali drzwi mokrymi ręcznikami i czekali na strażaków, wierząc, że to najbezpieczniejsze rozwiązanie.
W brytyjskich wieżowcach obowiązywała zasada „stay put” – nie ewakuować się samodzielnie, ponieważ budynki miały być zaprojektowane tak, by ognioodporne ściany i drzwi powstrzymywały ogień. Uciekający lokatorzy mogli przeszkadzać ekipom ratunkowym. Właśnie dlatego tak wielu mieszkańców Grenfell Tower zostało w swoich domach, nawet gdy sytuacja stawała się coraz bardziej rozpaczliwa.
Módl się za nas
W niewielkim mieszkanku na 21. piętrze znajdowała się Khadija Saye, 24-letnia artystka, której prace właśnie zaczęto wystawiać w prestiżowych londyńskich galeriach. Tego dnia wróciła do domu dość późno. Położyła się spać koło północy a niespełna dwie godziny później niewielkie mieszkanko, które dzieliła z matką, wypełnione już było dymem. Kobiety nie próbowały uciekać, wierząc, że pomoc zaraz nadejdzie. Uszczelniły drzwi mokrymi ręcznikami i czekały. Około 3.00 nad ranem Khadija wysłała przyjaciółce wiadomość: „Módl się za nas”. Pomoc nigdy nie dotarła. Zatruły się dymem.
Dwa piętra wyżej mieszkał Mohamed Neda, uchodźca z Kabulu, który w Wielkiej Brytanii schronił się po tym, jak talibowie zabili jego ojca. Tamtej strasznej nocy nie próbował się ewakuować, gdyż jego żona i niepełnosprawny syn mieli problemy z poruszaniem się. Gdy jednak dym zaczął wdzierać się do środka, Mohamed zrozumiał, że musi działać. Zdecydował się zejść po pomoc, choć temperatura na klatce schodowej przekraczała 600 stopni Celsjusza. Po kilkudziesięciu długich, pełnych grozy minutach wydostał się z budynku i tam padł na ziemię. Nie udało się go uratować, ale jego żona i syn ocaleli.
Josepha Danielsa, samotnego emeryta z piętnastego piętra, obudził hałas helikopterów i krzyki dobiegające z ulicy. Otworzył drzwi i zobaczył ciemność – korytarz wypełniony był kłębami dymu. Zrobił więc to, czego uczono go przez lata – zatkał szczelinę pod drzwiami mokrym ręcznikiem, otworzył okno i czekał. Zadzwonił do syna, który błagał go, żeby nie czekał na strażaków i próbował uciekać. Joseph uspokajał go, że przecież postępuje tak, jak go uczono, ale kiedy temperatura w jego niewielkim mieszkanku osiągnęła poziom nie do wytrzymania, owinął się w mokrą zasłonę i ruszył po schodach w dół. Co kilka pięter odpoczywał, zataczając się z wyczerpania.
Mijał strażaków, ludzi krzyczących o pomoc, niektórych już leżących bez ruchu. Dotarł na dół po ponad 30 minutach, z twarzą spaloną od gorąca, z głębokimi poparzeniami na ramionach – ale żywy. Długi czas wyrzucał sobie, że w tamtych pełnych grozy chwilach nie pomyślał o swoich sąsiadach, dwójce osiemdziesięciolatków mieszkających po drugiej stronie korytarza. Schorowani, nie byli w stanie samodzielnie się ewakuować. Oboje zginęli.
Najmłodszą ofiarą tragedii był noworodek. Jego rodziców, Marjorie Vital, jej partnera i syna ewakuowano w ostatniej chwili z dziewiętnastego piętra. Już po wydostaniu się z budynku, na parkingu pod wieżowcem kobieta zaczęła rodzić. Niestety, chłopiec przyszedł na świat o wiele za wcześnie i po kilku godzinach zmarł. Pożar w Grenfell Tower pochłonął 72 życia. Udało się uratować 65 osób.
Śmiertelna pułapka
Jak się okazało, pożar w londyńskim Grenfell Tower był skutkiem wieloletnich zaniedbań urzędników i firm budowlanych – przedkładania oszczędności ponad bezpieczeństwo. Tania, łatwopalna elewacja zadziałała jak rozpałka. Brak systemów zraszających i jedna wąska klatka schodowa – jedyna droga ucieczki i brak schodów ewakuacyjnych uczyniły z wieżowca śmiertelną pułapkę. Największym dramatem była jednak brytyjska polityka „stay put”, która w przypadku Grenfell okazała się tragiczna w skutkach.
Śledztwo w sprawie pożaru wciąż trwa. Zarzuty kierowane są przeciwko 19 firmom i 58 osobom, obejmując m.in. umyślne narażenie życia, fałszowanie dokumentów oraz łamanie przepisów BHP i zasad przeciwpożarowych. Choć bezpośrednio po tragedii w Grenfell rząd zapowiedział reformy i program wymiany niebezpiecznych elewacji, niewiele się od tamtej tragedii zmieniło. Tysiące ludzi nadal mieszka w budynkach przypominających Grenfell Tower – z tą samą łatwopalną izolacją i poczuciem, że nikt z bezpieczeństwem i życiem mieszkańców się nie liczy. Aż do kolejnej tragedii.
Maggie Sawicka









