Tajemnicza dziewczyna
Anna Delvey bywała wszędzie tam, gdzie trzeba było być – w modnych klubach, na premierach teatralnych i wystawach najpopularniejszych artystów. Była przyjaciółką wszystkich ludzi wartych poznania w Wielkim Jabłku – celebrytów, artystów i prezesów koncernów. Obracała się wśród nich z wielką swobodą i nonszalancją.
Twierdziła, że pochodzi z Kolonii, lecz jej niemiecki pozostawiał wiele do życzenia. Jedni byli przekonani, że jej ojciec był niemieckim dyplomatą, inni, że potentatem naftowym. Jeszcze inni słyszeli plotki, że była dziedziczką fortuny kolekcjonerów antyków. Nikt nie wiedział o niej nic konkretnego, ale w kręgach, w których się obracała, nie było to niczym niezwykłym. Na przyjęciach, na których bywała, pełno było złotej młodzieży, której jedynym źródłem utrzymania były fundusze powiernicze.
Jednak w odróżnieniu od tych bogatych próżniaków, których ambicje nie sięgały dalej niż kolejny wypad na narty prywatnym odrzutowcem, Anna chciała coś osiągnąć. Snuła plany otwarcia własnej galerii sztuki z filiami w Londynie, Dubaju i Hongkongu. I choć jej wizje były bardzo śmiałe i wiązały się z gigantycznymi inwestycjami, w Nowym Jorku – mieście, w którym miliony zmieniały właścicieli tak często jak gdzie indziej jednodolarówki, nie było to niemożliwe.
Fortuna na papierze
Wpływowi znajomi przedstawiali ją finansistom, prosząc o wsparcie dla „ich drogiej Anny” i jej ambitnego przedsięwzięcia. Jej prawnik rozsyłał materiały do wszystkich instytucji, a Anna chodziła na spotkania. Wchodziła do sal konferencyjnych największych banków z pewnością siebie prawdziwej milionerki, roztaczając śmiałe wizje budowy imperium sztuki. Banki jednak nie działały jak nowojorska śmietanka towarzyska, którą wystarczyło oczarować metką od znanego projektanta czy torebką z limitowanej kolekcji.
Finansiści chcieli konkretów: listów gwarancyjnych, wyciągów z kont, dokumentów potwierdzających aktywa, którymi Anna nie dysponowała. Zawsze jednak znajdowała wyjaśnienie – twierdziła, że cały jej majątek ulokowany jest w Szwajcarii, a wszelkimi formalnościami zajmuje się rodzinne biuro inwestycyjne. Każdy dokument musiał rzekomo przejść przez jego dyrektora, Petera Hennecke. Problem w tym, że Hennecke istniał jedynie w korespondencji mailowej, wysyłanej z adresu AOL – co w oczach bankierów wyglądało na żart. Mimo to nikt nie odważył się otwarcie zakwestionować jej historii. „Gdyby nie aura pieniędzy wokół niej, nikt by się nie nabrał” – wspominał później jeden z bankierów.
Zapominalska milionerka
Z czasem pojawiły się drobne niuanse, subtelne wskazówki, które powinny wzbudzić czujność i skłonić do zadawania pytań, kim właściwie była. Michael Xuf Huang, kolekcjoner sztuki i współzałożyciel pekińskiego muzeum M Woods, poznał ją dzięki jednemu z marszandów. Dziewczyna zaproponowała, aby wspólnie pojechali na Biennale w Wenecji. Huang uznał za trochę dziwne, że Anna poprosiła go, aby to on zarezerwował bilety lotnicze i hotel na swoją kartę kredytową a na miejscu płaciła wyłącznie gotówką.
Po powrocie do Nowego Jorku Anna całkowicie zapomniała o obietnicy zwrotu kosztów podróży. Dla Michaela strata kilku tysięcy dolarów była ledwie zauważalna, więc z czasem i on o niej zapomniał. W końcu w świecie naprawdę zamożnych ludzi takie „zapominalstwo” nie było niczym niezwykłym.
Może dlatego nikt zbytnio nie przejmował się sytuacjami, w których Anna zachowywała się dziwnie jak na osobę zamożną: dzwoniła do znajomej, by ta opłaciła taksówkę z lotniska swoją kartą kredytową, prosiła o nocleg na czyjejś kanapie albo wprowadzała się do cudzego mieszkania, obiecując płacić czynsz, którego ostatecznie nigdy nie regulowała. Wszyscy uznali, że jest jedną z nich – trochę zapominalską bogaczką, która gubiła rachunki i nie zaprzątała sobie głowy drobnymi sumami.
Tymczasem Anna, zainspirowana Khloé Kardashian, postanowiła wybrać się z przyjaciółką do Maroka. W luksusowym kurorcie La Mamounia w Marrakeszu zarezerwowała apartament za 7 tys. dolarów za noc, z prywatnym lokajem do dyspozycji. Pobyt miał być bajkowy, lecz niemal od razu przyjaciółka Anny zaczęła zmagać się z tak silnymi problemami żołądkowymi, że zdecydowała się wrócić wcześniej do domu.
Około tygodnia później zadzwoniła do niej rozhisteryzowana Anna. Twierdziła, że jej szwajcarski bank ma problemy z transferem środków i przez to nie może zapłacić hotelowego rachunku, który urósł do ponad 50 tys. dolarów. Obsługa zagroziła wezwaniem policji. Przyjaciółka uregulowała należność i dodatkowo opłaciła jej bilet powrotny. Anna zwróciła jej tylko niewielki ułamek tej kwoty.
Kradzieże i fałszerstwa
Rozmach, z jakim działała, był imponujący. Była zadłużona w londyńskiej agencji reklamowej na niemal 20 tysięcy funtów oraz w nowojorskim hotelu 11 Howard, gdzie mieszkała przez trzy miesiące, na 30 tysięcy dolarów. Była tak przekonująca, że nikomu nawet nie przyszło do głowy prosić ją o numer karty czy zaliczkę. Aby spłacić długi i zrealizować marzenie o otwarciu klubu w Soho, pokazała w banku dokumenty potwierdzające posiadanie majątku netto w wysokości 60 mln euro w szwajcarskich instytucjach finansowych. Chciała w ten sposób uzyskać kredyt na 22 mln dolarów.
W kolejnym miesiącu złożyła te same dokumenty w innym banku, próbując zdobyć pożyczkę w wysokości około 35 mln dolarów. Kiedy obydwa banki postanowiły wysłać swojego przedstawiciela do Szwajcarii w celu weryfikacji jej wiarygodności, spanikowała i wycofała się. Otrzymała z jednego z banków „zaledwie” 55 tys. dolarów, które wydała na zakupy. Następnie zdeponowała na swoim koncie czeki o wartości 160 tys. dolarów. Zanim bankierzy zorientowali się, że nie mają pokrycia, udało jej się wypłacić 70 tys. dolarów, co pozwoliło jej spłacić hotel 11 Howard.
Kolejną oszukaną firmą była agencja Blade, która wynajęła jej samolot za 35 tys. dolarów na podstawie sfałszowanego potwierdzenia przelewu. Pomogło jej to, że posiadała wizytówkę dyrektora generalnego jednego z banków. Spotkała go przypadkowo w jednym z klubów, gdzie wymienili się wizytówkami i na tym kończyła się ich znajomość.
Później zdeponowała dwa fałszywe czeki, uzyskując w ten sposób 8200 dolarów, co pozwoliło jej odbyć „zaplanowaną podróż” do Kalifornii. Tam została aresztowana i przewieziona z powrotem do Nowego Jorku, gdzie na wniosek oszukanych hoteli i instytucji finansowych została postawiona w stan oskarżenia za kradzieże i oszustwa finansowe.
Prawdziwa Anna
Dopiero po wszczęciu śledztwa prawda o jej pochodzeniu wyszła na jaw. Jej prawdziwe nazwisko brzmiało Anna Sorokina. Urodziła się w Rosji w 1991 roku a w wieku 16 lat przeprowadziła się z rodziną do Niemiec. Po ukończeniu szkoły średniej wyjechała na studia do Londynu, a następnie do Paryża, gdzie zdobyła upragniony staż w magazynie „Purple”. To właśnie wtedy zmieniła nazwisko na Anna Delvey. Dzięki pracy w gazecie trafiła do Nowego Jorku.
Tam wpływowi znajomi jej przełożonego zapoznali ją z pierwszymi członkami nowojorskiej śmietanki, którym przedstawiła się jako spadkobierczyni niemieckiej fortuny. Dzięki kombinacji charyzmy i bezczelnego wdzięku, kilku firmowym ubraniom i ostentacyjnym szastaniu relatywnie niewielkimi pieniędzmi, które regularnie dostawała – jak się okazało – od rodziców, udało jej się wykreować image znudzonej bogaczki.
Wydaje się, że miała realne szanse odnieść sukces. Jeśli rodzina Kardashianów zdołała zbudować imperium niemal z niczego, sprytna i bystra Anna Sorokina też mogła to osiągnąć. Gdyby tylko zachowała umiar, zamiast posuwać się do coraz śmielszych oszustw, mogłaby stać się legendą miasta, a nie jego sezonową sensacją kryminalną. Jej rozmach zaprowadził ją jednak zamiast na nowojorskie salony, prosto do więzienia.
Maggie Sawicka









