W trzymiesięcznym okresie letnim – w czerwcu, lipcu i sierpniu bieżącego roku – w Chicago doszło do 123 morderstw – policzyła stacja WBEZ, chicagowski oddział NPR. Choć nikt nie kwestionuje, że liczba ta jest wysoka, jednocześnie jest ona najniższa w tym okresie od 60 lat. W ciągu ostatnich sześciu dekad mniej morderstw latem w Chicago było tylko w 1965 r., kiedy chicagowska policja zarejestrowała ich 117. Przez kolejne sześć dekad rok w rok była wyższa, parokrotnie wykraczając poza 200.
Biorąc pod uwagę ogólną liczbę przestępstw z użyciem przemocy, spadła ona o ponad dwie trzecie od szczytowego poziomu w 1991 r. – wynika z analizy dorocznych policyjnych raportów dokonanej przez WBEZ i cytowanej przez gazetę „Chicago Sun-Times”.
Przestępczość z użyciem przemocy w Chicago historycznie zaostrza się w okresie letnim, zwłaszcza w południowych i zachodnich rejonach miasta, w dzielnicach zamieszkiwanych przez ludność afroamerykańską, często przez dekady pozbawionych zasobów i inwestycji. Do letniej zwyżki przestępczości przyczyniają się też cieplejsze temperatury i długie dni sprzyjające przebywaniu na zewnątrz oraz łatwy dostęp do broni palnej.
Kolejne administracje miasta odziedziczają problem przestępczości, z którą próbują się rozprawić. Wśród rozwiązań promowanych przez burmistrza Brandona Johnsona jest inwestycja w letnie programy dla młodzieży, w tym zwiększenie dla niej miejsc pracy, stawianie na edukację, przystępne mieszkalnictwo i współpracę z lokalnymi liderami. Pod przewodnictwem szefa policji Larry’ego Snellinga Johnson promuje też ideę interwencji na poziomie dzielnicowym z udziałem zakorzenionych w społecznościach liderów, którymi czasem są zreformowani przestępcy, potrafiący komunikować się z osobami wywołującymi uliczne zamieszki.
Spadek przestępczości w Chicago odzwierciedla ogólnokrajowy trend, w którym – po kryzysie związanym z pandemią COVID-19 – obserwuje się zwiększone inwestycje w programy, infrastrukturę i miejsca pracy.
Eksperci zwracają uwagę, że statystyczny spadek przestępczości w Chicago nie idzie w parze z postrzeganiem bezpieczeństwa przez mieszkańców. Badanie przeprowadzone w tym roku przez Uniwersytet Chicagowski wykazało, że połowa mieszkańców Chicago w nocy nie czuje się bezpiecznie w swoich dzielnicach. Z raportów medialnych wynika, że niektórzy mieszkańcy dzielnic uważanych za najbardziej niebezpieczne, popierają interwencję wojskową.
Wśród popierających pomysł jest również chicagowski radny Ray Lopez z 15. okręgu na południowym zachodzie Chicago. Jego zdaniem Chicago powinno przyjąć propozycję przysłania wojsk Gwardii Narodowej. Lopez stwierdził, że gwardziści mogliby pilnować bezpieczeństwa w atrakcjach turystycznych takich jak Navy Pier czy Magnificent Mile, co umożliwiłoby lokalnej policji skupienie się na patrolowaniu dzielnic.
Przysłaniu Gwardii Narodowej do Chicago stanowczo sprzeciwiają się burmistrz Chicago Brandon Johnson i gubernator Illinois J.B. Pritzker. Ich zdaniem Chicago nie chce wojska na ulicach, zaś prezydentowi Trumpowi nie zależy na bezpieczeństwu mieszkańców, lecz odwecie na demokratycznych władzach miasta i stanu.
Joanna Marszałek
[email protected]









