Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 5 grudnia 2025 00:47
Reklama KD Market

Czerwony psychopata

W historii Europy Wschodniej końca XX wieku jest wiele mrocznych kart, lecz mało która wzbudza taki dreszcz obrzydzenia jak losy najmłodszego syna rumuńskiego dyktatora. Nicu Ceaușescu – „książę czerwonego dworu” – dorastał w pałacach z marmuru, pilnowany przez agentów Securitate, a jego zabawy szybko przerodziły się w orgie przemocy, gwałtu i terroru. Był nie tylko dziedzicem ojcowskiej tyranii, ale także uosobieniem zepsucia władzy, która pozwalała mu na wszystko. W oczach Rumunów stał się kimś jeszcze bardziej znienawidzonym niż jego ojciec – i to nie bez powodu...
Czerwony psychopata
Nicu Ceaușescu

Autor: Wikipedia

Rozpieszczony psychopata

Urodzony 1 września 1951 roku w sercu dyktatorskiej rodziny, Nicu od dziecka wykazywał pogardę dla nauki i jakichkolwiek reguł. Podczas gdy jego rodzeństwo w mniejszym lub większym stopniu starało się wypełniać oczekiwania rodziców, najmłodszy syn Nicolae i Eleny Ceaușescu uciekał w świat hulanki i przemocy. Agentów Securitate traktował jak osobistą bandę zbirów – byli jego kierowcami, ochroniarzami i katami, gotowymi na każde skinienie.

Już jako czternastolatek miał na sumieniu gwałt na koleżance z klasy. To był początek serii bestialstw, które ciągnęły się przez całą jego młodość i dorosłość. Bezkarność była jego tarczą – ofiary milczały, rodziny zastraszano, a on sam chwalił się nowymi „zdobyczami” w towarzystwie, które bało się cokolwiek powiedzieć.

Bukareszt lat 70. i 80. znał mrożące krew w żyłach opowieści o nocnych rajdach syna dyktatora. Restauracje, w których bawił się Nicu, zamieniały się w prywatne areny przemocy. Jeśli jakaś kobieta wpadła mu w oko, lokal błyskawicznie opróżniano – klienci wyrzucani byli na ulicę, a „wybranka” stawała się ofiarą gwałtu. Jej chłopak lub mąż, jeśli próbował interweniować, kończył w szpitalu albo w więzieniu. Securitate pilnowało, by nikt się nie wymknął z tej machiny terroru.

 

„Młodzieńcze wybryki”

Jedną z najbardziej wstrząsających historii była tragedia Nadii Comăneci, sportowej dumy Rumunii. Według relacji jej matki, złota medalistka olimpijska została uprowadzona do posiadłości w Sibiu, gdzie miesiącami była więziona, bita i gwałcona przez „czerwonego księcia”. Głos narodowej bohaterki został brutalnie zdławiony przez syna tyrana, a władze – zamiast bronić ofiary – chroniły jej oprawcę.

Nicu łączył dwie pasje typowe dla degeneratów z książęcych rodów: sportowe samochody i alkohol. Pił na umór, a potem siadał za kierownicę luksusowych aut sprowadzanych z Zachodu. Jego nocne rajdy po Bukareszcie były horrorem dla mieszkańców stolicy. Świadkowie wspominali, jak pędził przez ulice z prędkością ponad 150 kilometrów na godzinę, często pod wpływem alkoholu, w asyście obstawy, która torowała mu drogę.

W wypadkach spowodowanych przez Nicu zginęło co najmniej kilka osób, a kilkanaście zostało ciężko rannych. Ale dla „Słońca Karpat” – jak kazał się nazywać Nicolae Ceaușescu – były to „młodzieńcze wybryki”. Ojciec jedynie napominał syna, by „przestał pić i zajął się pracą”. Nikt nie odważył się go ukarać, bo w systemie totalitarnego państwa syn dyktatora stał ponad prawem.

Podczas gdy Rumunia tonęła w biedzie, a ludzie stali godzinami w kolejkach po chleb i mleko, Nicu trwonił fortunę w kasynach Monte Carlo czy Las Vegas. Tysiące dolarów przegrywane w jedną noc były dla niego tylko kolejną zabawą. Licytując w luksusowych salach gry, uśmiechał się szyderczo do swojej obstawy.

Prawdziwy horror miał jednak dopiero nadejść. W grudniu 1989 roku, gdy reżim Ceaușescu walił się w gruzy, Nicu stanął po stronie ojca. W Sibiu – mieście, którego był namiestnikiem – wydał rozkaz otwarcia ognia do demonstrantów. Ulice spłynęły krwią: 89 osób zginęło, a ponad 200 zostało rannych. Ten sam człowiek, który latami gwałcił i pił na umór, teraz kazał strzelać do własnych rodaków.

 

Upadek czerwonego księcia

Po obaleniu dyktatury Nicu Ceaușescu trafił na ławę oskarżonych. Choć lista jego przewinień była długa i obciążała go wieloma zbrodniami, wyrok okazał się relatywnie łagodny – 20 lat więzienia. Nawet jednak w nowej Rumunii cień dawnej władzy dawał o sobie znać. Zaledwie po dwóch latach Nicu odzyskał wolność, oficjalnie ze względu na zły stan zdrowia.

Jednak wolnością cieszył się krótko. Zniszczona alkoholem wątroba odmówiła mu posłuszeństwa. Wiedeńskie szpitale nie zdołały uratować mu życia. 26 września 1996 roku Nicu zmarł, mając zaledwie 45 lat. Umarł nie jako książę ani następca tronu komunistycznego imperium, ale jako wrak człowieka, samotny w obcym kraju, zjedzony przez własne nałogi.

Nicu Ceaușescu stał się symbolem najczarniejszej strony dziedzictwa komunizmu w Europie. Wychowany w kulcie osobowości, otoczony splendorem, od najmłodszych lat uczył się, że władza daje bezkarność. W tym przypadku okazał się zresztą wyjątkowo pilnym uczniem – lekcję tę wykorzystał do granic możliwości – zamieniając życie setek ludzi w piekło.

Jego ofiary nigdy nie doczekały się sprawiedliwości. Kobiety, które zgwałcił, rodziny zabitych w jego pijackich rajdach i bliscy demonstrantów zastrzelonych w Sibiu – wszyscy zostali sami ze swoją traumą. Tymczasem czerwony książę gasł w zachodnim szpitalu, wyniszczony przez własne nałogi – z dala od kraju, który latami dręczył i upokarzał.

W pamięci Rumunów pozostał jako uosobienie zepsucia, degeneracji i okrucieństwa. Dla wielu był gorszy nawet od własnego ojca. Nicolae Ceaușescu rządził krajem przy pomocy aparatu terroru, natomiast Nicu budził grozę jak potwór z codziennych koszmarów, który w każdej chwili mógł stanąć w drzwiach i wszystko odebrać.

Śmierć nie zmyła jego win. Nie przywróciła życia zabitym ani godności zgwałconym. Pozostawiła jedynie gorzki ślad – dowód, że w cieniu brutalnych dyktatorów często rosną potwory jeszcze straszniejsze.

Monika Pawlak


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama