Żarty się skończyły. 10 września rosyjskie drony wtargnęły w polską przestrzeń powietrzną. Incydent w Polsce był pierwszym takim wydarzeniem w historii NATO: po raz pierwszy samoloty sojuszu bezpośrednio odpowiedziały na broń rosyjską w przestrzeni powietrznej sojuszu.
Choć to jeszcze nie otwarta wojna przekroczono pewien Rubikon. Po pierwsze pojawienie się dronów nad Polską nie było przypadkowe i nie można tych incydentów traktować jako skutku ubocznego toczącej się wojny Rosji z Ukrainą. Po drugie po raz pierwszy Polska i jej sojusznicy zareagowali na zagrożenie z użyciem środków kinetycznych.
Atakowi towarzyszyła rosyjska kampania dezinformacyjna o ukraińskiej prowokacji, mająca na celu zdezorientowanie opinii publicznej. Szybko jednak okazało że część dronów nadleciała nad terytorium Polski bezpośrednio z Białorusi, a przechwycone drony są bądź produkcji rosyjskiej, bądź irańskiej.
Polska nazwała ten incydent „aktem agresji” i „poważną prowokacją” oraz powołała się na Artykuł 4 NATO, co implikuje obowiązkowe spotkanie sojuszu i konsultacje. To już drugi raz od lutego 2022 roku.
Tym razem przywołano poważniejszy artykuł 5 o udzieleniu bezpośredniej sojuszniczej pomocy. Natomiast w Nowym Jorku na wniosek rządu w Warszawie zbiera się Rada Bezpieczeństwa ONZ.
Neutralizacja obiektów latających była wspólną operacją NATO, ponieważ niektóre drony zostały zestrzelone przez myśliwce innych państw członkowskich NATO. Wygląda na to, że Polska i jej sojusznicy zdali pierwszy egzamin, do którego zresztą przygotowywali się od miesięcy. Obserwując konflikt w Ukrainie można było przewidzieć właśnie taki scenariusz. Inną sprawą jest zbudowanie trwałego systemu obrony przeciwdronowej, zdolnego do odpierania dużych rojów aparatów latających wzdłuż wschodniej i północnej granicy.
Prowokację można uznać za próbę oddziaływania na morale polityków krajów członkowskich NATO. Z punktu widzenia Kremla moment został wybrany dobrze. Z jednej strony kraje europejskie przymierzają się do wypracowania formuły gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy po ewentualnym zakończeniu, czy zawieszeniu konfliktu. Z drugiej strony w Europie żywe są obawy przed dalszą eskalacją, co powstrzymuje wiele krajów Europy przed deklaracjami o wysłaniu wojsk na Ukrainę.
A do tego, tuż przy granicy z Polską odbywają się od 12 września ofensywne manewry wojskowe Zapad 2025 z udziałem 30 tysięcy żołnierzy z Rosji i Białorusi, podczas których ma być m.in. ćwiczony scenariusz zajęcia tzw. przesmyku suwalskiego – geostrategicznej pięty achillesowej NATO. W reakcji na to wydarzenie Polska zamknęła granicę z Białorusią. A w reakcji na pojawienie się dronów, ograniczyła ruch powietrzny przy swojej wschodniej granicy.
Eksperci od lat ostrzegali, że niezależnie od inwazji na Ukrainę, Kreml będzie próbować wystawiać na próbę determinację NATO. I to reakcja sojuszu będzie teraz miała decydujące znaczenie. Doświadczenie historyczne uczy, że Rosja reaguje jedynie na politykę siły i odstraszania, Natomiast bierność jest zawsze uznawana za przejaw słabości – w tym przypadku NATO, Unii Europejskiej oraz Stanów Zjednoczonych. Zwłaszcza decyzje podejmowane w Waszyngtonie wydają się tu być kluczowe. Po szczycie na Alasce, zaledwie kilka dni po przyjęciu w Białym Domu prezydenta Polski Karola Nawrockiego, Władimir Putin zagrał po raz kolejny na nosie prezydentowi USA. Reakcja naprawdę powinna być stanowcza, bo tylko tak można powstrzymać kolejne prowokacje. Chodzi tu zarówno o wsparcie nowego pakietu sankcji na Rosję, jak i podtrzymanie pomocy dla Ukrainy. Polska natomiast musi jak najszybciej dostosować swoją obronę powietrzną do wymogów współczesnego pola walki. Tu trwa prawdziwy wyścig z czasem.
Tomasz Deptuła

Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”.









