Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 5 grudnia 2025 00:49
Reklama KD Market

Sowiecki koń trojański

W czasach zimnej wojny technologia szpiegowska odgrywała rolę równie istotną jak polityczne deklaracje czy ruchy wojsk. Jednym z najbardziej niezwykłych epizodów tego starcia wywiadów był przypadek urządzenia podsłuchowego znanego jako „The Thing” („Rzecz”). Jego historia ukazuje spryt, kreatywność i wyrafinowanie sowieckiego wywiadu, a także kompromitującą dla Amerykanów lekcję ostrożności w kontaktach dyplomatycznych.
Sowiecki koń trojański
Lew Siergiejewicz Termen

Autor: Wikipedia

Osiemdziesiąt lat temu, w ostatnich tygodniach II wojny światowej, grupa radzieckich pionierów podarowała ambasadorowi USA w Moskwie ręcznie rzeźbioną Wielką Pieczęć Stanów Zjednoczonych – orła z gałązką oliwną i strzałami w szponach. Upominek wykonali młodzi działacze organizacji młodzieżowej wzorowanej na skautach. Miał on symbolizować przyjaźń i sojusz, jakie zrodziły się w walce z hitlerowskimi Niemcami, a także współpracę między ZSRR i Stanami Zjednoczonymi. Ambasador USA W. Averell Harriman z dumą powiesił prezent w swoim gabinecie w rezydencji Spaso House. Tam, na ścianie za jego biurkiem, pieczęć wisiała przez kolejne lata, stanowiąc efektowną dekorację i symbol dyplomatycznej obecności USA w Moskwie.

Nikt wówczas nie przypuszczał, że ozdobny herb krył w sobie ukryte urządzenie podsłuchowe. Aparat ten, nazwany później przez amerykańskie służby bezpieczeństwa „The Thing”, przez siedem lat szpiegował rozmowy amerykańskich dyplomatów, pozostając całkowicie niezauważony. Wykorzystując pozornie nieszkodliwe dzieło sztuki do infiltracji wroga i uzyskania strategicznej przewagi, Sowieci dokonali najbardziej pomysłowego wyczynu od czasów konia trojańskiego Odyseusza. 

 

Arcydzieło Termena

Autorem technologicznego „cudu” był Lew Siergiejewicz Termen – znany na Zachodzie jako Leon Theremin, słynny sowiecki wynalazca i muzyk, twórca jednego z pierwszych elektronicznych instrumentów muzycznych – thereminu, nazwanego tak od jego nazwiska. W latach 30. i 40. pracował on nad projektami dla radzieckich służb specjalnych. To właśnie on skonstruował „The Thing” – jedno z najbardziej oryginalnych urządzeń podsłuchowych w dziejach.

Urządzenie to nie posiadało własnego źródła zasilania. Wewnątrz drewnianej tarczy ukryta była pasywna komora rezonansowa z cienką membraną i anteną. „Rzecz” ożywała dopiero wtedy, gdy agenci z zewnątrz „oświetlali” ją falami radiowymi o odpowiedniej częstotliwości. Drgania membrany – wzbudzane głosami osób mówiących w pobliżu – modulowały odbite fale, które następnie były przechwytywane za pomocą anten NKWD lub KGB w pobliżu ambasady. W praktyce działało to jak bezprzewodowy mikrofon aktywowany na żądanie, praktycznie niemożliwy do wykrycia konwencjonalnymi metodami.

„Rzecz” wisiała w gabinecie ambasadora przez siedem lat. W tym czasie sowieckie służby mogły podsłuchiwać wszystkie rozmowy w gabinecie ambasadora USA w Moskwie – najpierw Harrimana, a później George’a Kennana. Był to okres, w którym relacje USA-ZSRR uległy gwałtownemu pogorszeniu, a zimna wojna nabierała rozpędu: powstawały bloki militarne, wybuchła wojna w Korei, narastał wyścig zbrojeń nuklearnych. Każda poufna informacja o amerykańskich planach była dla Moskwy na wagę złota.

 

Niewidzialne „ucho”

„The Thing” zostało odkryte dopiero w 1952 roku – i to przez przypadek. Podczas rutynowych testów brytyjskiego wywiadu radiowego w Moskwie zauważono nietypowy sygnał, który pojawiał się, gdy ambasador Stanów Zjednoczonych rozmawiał w swoim gabinecie. Brytyjski radiooperator wojskowy zupełnie przypadkowo dostroił się do dokładnej długości fali używanej przez sowieckie urządzenie podsłuchowe i usłyszał rozmowy z odległego pomieszczenia. Rok później amerykańscy technicy przeszukali rezydencję ambasadora i po niecałych trzech dniach intensywnych testów odkryli, że ręcznie rzeźbiona Wielka Pieczęć była w rzeczywistości niewidzialnym „uchem”, podsłuchującym zakulisowe dyskusje ambasadorów. 

Wieść ta była dla Amerykanów szokiem. Przez lata najważniejszy dyplomata USA w Moskwie był podsłuchiwany w najbardziej bezczelny i zarazem sprytny sposób. W Waszyngtonie rozpętała się burza, a CIA i FBI zaczęły gorączkowo kontrolować bezpieczeństwo amerykańskich ambasad i konsulatów na całym świecie.

 

Szpilka do kapelusza

John Little, 79-letni specjalista od przeciwdziałania inwigilacji, do dziś pozostaje zafascynowany tym urządzeniem i zbudował nawet jego wierną replikę. W tym roku powstał film dokumentalny poświęcony niezwykłemu dziełu Little’a, którego pierwszy pokaz – wyprzedany do ostatniego miejsca w maju – spotkał się z ogromnym zainteresowaniem. Kolejna projekcja odbędzie się 27 września w Narodowym Muzeum Informatyki w Bletchley Park w Buckinghamshire.

Little opisuje technologię „The Thing” w kategoriach muzycznych – jako urządzenie złożone z rurek przypominających piszczałki organowe oraz membrany „niczym skóra bębna, która drży w rytm ludzkiego głosu”. Całość zamknięto jednak w maleńkim obiekcie przypominającym szpilkę do kapelusza. Dzięki temu urządzenie pozostawało całkowicie niewidoczne dla systemów antyszpiegowskich, ponieważ „nie zawierało elektroniki, baterii i nie wytwarzało ciepła”.

Konstrukcja urządzenia była niezwykle precyzyjna – przypominała raczej połączenie szwajcarskiego zegarka z mikrometrem niż klasyczny sprzęt podsłuchowy. Historyk H. Keith Melton podkreśla, że „The Thing” wyniósł sztukę monitoringu audio na poziom, który wcześniej wydawał się nieosiągalny. W rezydencji Spaso urządzenie uruchamiało się dopiero po włączeniu zdalnego nadajnika-odbiornika znajdującego się w pobliskim budynku. Wysyłał on sygnał wysokiej częstotliwości, który odbijał wszystkie drgania rejestrowane przez antenę podsłuchu. Dzięki takiej konstrukcji „Rzecz” była w zasadzie niewykrywalna, ponieważ nie pozostawiała po sobie żadnych śladów elektronicznych.

Warto uświadomić sobie, że w tym czasie nie istniały jeszcze żadne systemy komunikacji satelitarnej, nie było Internetu, telefonii komórkowej czy też komputerów osobistych. Biorąc to wszystko pod uwagę, skonstruowane przez KGB urządzenie podsłuchowe, ukryte w drewnianym emblemacie, do dziś uchodzi za niezwykle imponujące osiągnięcie techniczne. Choć siedem lat skutecznego podsłuchiwania Amerykanów zapewne nie zaważyło w żaden dramatyczny sposób na przebiegu zimnej wojny, to stanowi niezwykłe świadectwo tego, jak bardzo daleko wraże sobie supermocarstwa były gotowe się posunąć, by zdobyć przewagę wszelkimi możliwymi metodami.

 

Ufność jako broń

Wspominając sukces „The Thing”, jeden z rosyjskich techników obsługujących to urządzenie, Wadim Gonczarow, przyznał: „Przez długi czas nasz kraj był w stanie zdobywać konkretne i bardzo ważne informacje, które dawały nam pewną przewagę w zimnej wojnie”. Do dziś nikt poza sowieckim wywiadem nie wie, ile innych tego rodzaju urządzeń mogło być używanych przez ZSRR do szpiegowania Zachodu w tamtym czasie. Całkiem możliwe jest, iż niektóre z nich do dziś kryją się w murach różnych rezydencji i placówek dyplomatycznych. Choć współcześnie ich znaczenie jest zapewne o wiele mniejsze niż przed laty.

Sukces sowieckiego urządzenia podsłuchowego tylko częściowo wynikał z jego technicznej oryginalności. W równym stopniu opierał się na wykorzystaniu kulturowej skłonności do ufania pięknym przedmiotom. Dzieła sztuki i przedmioty dekoracyjne traktuje się zazwyczaj jako neutralne symbole statusu, gustu czy wrażliwości estetycznej. Sowiecki wywiad wykorzystał tę ufność jako broń, ukrywając aparat podsłuchowy w rzeźbionej w drewnie klonowym Wielkiej Pieczęci i oferując ją Amerykanom jako symbol przyjaźni i pojednania.

Nie był to zresztą jedyny przypadek, gdy szeroko pojęta sztuka służyła szpiegostwu, podstępowi i strategii militarnej. Leonardo da Vinci, prócz tworzenia malarskich arcydzieł jak na przykład „Mona Lisa”, projektował również czołgi i machiny oblężnicze. Peter Paul Rubens działał jako szpieg podczas wojny trzydziestoletniej. Artyści wielu narodów podczas obu wojen światowych opracowywali systemy kamuflażu i operacje sabotażowe, a Anthony Blunt – wybitny brytyjski historyk sztuki i inspektor królewskiej kolekcji – działał jako sowiecki szpieg podczas II wojny światowej i na początku zimnej wojny. W tym sensie sztuka od wieków bywała potencjalnym medium szpiegów, a Rosjanie w pewnym sensie doprowadzili tę tradycję do perfekcji.

W historii „Rzeczy” nie bez znaczenia pozostaje również muzyka. Jej twórca, Lew Siergiejewicz Termen, był nie tylko rosyjskim wynalazcą, ale też utalentowanym muzykiem. To on skonstruował pierwszy na świecie instrument elektroniczny – theremin. Na tym niezwykłym urządzeniu można grać bez dotykania czegokolwiek: dźwięk powstaje dzięki ruchom dłoni w powietrzu wokół anten, które sterują wysokością i głośnością nut. Przejmujące, niemal pozaziemskie brzmienie instrumentu Theremina szybko stało się znakiem rozpoznawczym amerykańskiej muzyki science fiction w latach 50. XX wieku – być może najsłynniejszym tu przykładem jest film z 1951 roku pt. „The Day the Earth Stood Still”, który jest często odczytywany jako metafora paranoi zimnej wojny.

 

Sowiecka przebiegłość technologiczna

Po odkryciu „The Thing” amerykański wywiad przez lata utrzymywał istnienie tego urządzenia w ścisłej tajemnicy. Jednak w maju 1960 roku, w szczytowym momencie wyścigu zbrojeń nuklearnych, sytuacja zmieniła się dramatycznie: nad Rosją zestrzelono amerykański samolot szpiegowski U-2. W obliczu międzynarodowego skandalu i dyplomatycznego zamieszania wokół tego wydarzenia urzędnicy Departamentu Stanu USA postanowili publicznie ujawnić sprawę szpiegowskiej Wielkiej Pieczęci. Celem było udowodnienie, że szpiegostwo w czasie zimnej wojny nie było jednostronne. Podczas posiedzenia Rady Bezpieczeństwa ONZ ambasador Henry Cabot Lodge zaprezentował światu drewnianą tarczę z ukrytym w niej podsłuchem, jako dowód sowieckiej perfidii i bezprawnych metod działania. Była to próba zrównoważenia kompromitacji, jaką dla USA stanowiło ujawnienie lotów U-2 nad ZSRR, lecz manewr ten na forum ONZ nie wywołał w zasadzie większego echa.

Pokaz w ONZ wzbudził jednak niemałą sensację. „Rzecz” szybko stała się symbolem sowieckiej przebiegłości technologicznej, a jednocześnie ostrzeżeniem dla całego korpusu dyplomatycznego. Zimna wojna toczyła się bowiem nie tylko w sferze arsenału rakietowego i armii, lecz także w niewidzialnym świecie szpiegów i inżynierów. Prawdziwe techniczne mistrzostwo „The Thing” nigdy jednak nie zostało w pełni ujawnione.

Za zamkniętymi drzwiami urządzenie zostało poddane szczegółowym badaniom przez brytyjski kontrwywiad, który nadał mu kryptonim SATYR. Przez długie lata wszystkie ustalenia pozostawały tajemnicą państwową, aż do 1987 roku, kiedy były oficer bezpieczeństwa Peter Wright ujawnił je w swoich wspomnieniach „Spycatcher”. „Rzecz” oczarowała historyków – uchodziła bowiem za niezwykle technicznie zaawansowaną jak na tamtą epokę i znacząco wpłynęła na rozwój sztuki szpiegostwa w czasach zimnej wojny.

 

„Rzecz” na autostradzie 

„The Thing” można uznać za prekursora współczesnych technologii RFID (Radio-Frequency Identification), które są dziś powszechnie używane choćby na autostradach w stanie Illinois. Działają na podobnej zasadzie: pasywny chip czerpie energię z fal radiowych emitowanych przez czytnik i odpowiada na nie sygnałem zwrotnym. Choć w latach 40. nie istniała jeszcze ta terminologia, a w ZSRR nie było autostrad, wynalazek Theremina wyprzedzał swoją epokę o całe dekady.

Dziś urządzenie „The Thing” przechowywane jest w archiwach wywiadowczych jako jedno z najbardziej fascynujących świadectw kreatywności czasów zimnej wojny. Jego historia pokazuje, że w polityce międzynarodowej nawet najbardziej niewinny prezent może kryć podstęp, a zarazem dowodzi, jak ogromne znaczenie miała technologia w szpiegowskiej rywalizacji dwóch supermocarstw.

„Rzecz” z amerykańskiej ambasady w Moskwie pozostaje jednym z najbardziej niezwykłych epizodów w historii szpiegostwa. Niewielkie, pasywne urządzenie, ukryte w ozdobnym herbie, przez siedem lat dostarczało Sowietom cennych informacji. Łączyło w sobie prostotę i genialność, wyprzedzając swoje czasy. Jego odkrycie okazało się kompromitacją dla Stanów Zjednoczonych, a zarazem przeszło do legendy zimnej wojny jako przestroga dla wszystkich dyplomatów, że nawet najbardziej efektowny podarunek może kryć w sobie śmiertelną pułapkę.

Dziś sytuacja wygląda już zupełnie inaczej. Postęp w dziedzinie elektronicznej inwigilacji sprawił, że umieszczenie jakiegokolwiek urządzenia podsłuchowego w dowolnej ambasadzie stało się zadaniem nieporównanie trudniejszym niż pół wieku temu.

Andrzej Malak


 


Replika "The Thing" fot. Wikipedia

Replika "The Thing" fot. Wikipedia


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama