Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 5 grudnia 2025 00:06
Reklama KD Market

Złodziej z Nicei

Był poniedziałkowy poranek 19 lipca 1976 roku. Właśnie zakończył się świąteczny długi weekend. Pracownicy oddziału banku Société Générale w Nicei próbowali otworzyć masywne drzwi skarbca, za którymi kryły się setki prywatnych skrytek depozytowych. Zniecierpliwionym klientom tłumaczono, że mechanizm zamka od dawna się zacinał i lada chwila zostanie odblokowany. Ale drzwi uparcie pozostawały zamknięte.
Złodziej z Nicei
Société Générale bank w Nicei

Autor: Andrei Antipov - stock.adobe.com

Położony przy głównej ulicy Nieci bank ze swoimi betonowymi, zbrojonymi ścianami uchodził za twierdzę, nikt więc nawet nie pomyślał, że mógłby paść ofiarą napadu. Około 10.00 rano wezwano specjalistów z firmy Fichet-Bauche, producenta pancernych drzwi. Przez dwie godziny inżynierowie bezskutecznie walczyli z zamkiem. W końcu dyrekcja placówki zdecydowała, żeby przebić się przez ścianę i odblokować zamek od drugiej strony. Około godziny 15.00 udało się w zbrojonej ścianie wykonać otwór wystarczający do tego, by zajrzeć do wnętrza skarbca.

 

Piknik w skarbcu

Widok, jaki ukazał się oczom bankowców, wywołał paraliżujący dreszcz. Wszystkie skrytki były otwarte, a podłogę zaścielała gruba warstwa czeków, akcji, obligacji i dokumentacji notarialnej. Pomiędzy papierami połyskiwały pojedyncze sztuki cennej biżuterii – wisiorki, broszki, pierścień z rubinem. Rabusie wyraźnie unikali przedmiotów łatwych do zidentyfikowania, wybierając jedynie te, które zapewniały anonimowe bogactwo. 

Pod ścianami leżały porzucone narzędzia – łomy, dłuta, wiertarki, podnośniki hydrauliczne, sześć palników, siekiery, młoty pneumatyczne i aż 27 butli acetylenowych. Całość, jak oszacowano, ważyła blisko 2 tony. Ku zdumieniu wszystkich znajdowały się tam też dmuchane materace, kuchenka turystyczna, garnki, talerze oraz mnóstwo opakowań po jedzeniu i butelki po winie. Szajka najwyraźniej spędziła w środku cały długi świąteczny weekend, śpiąc tam i gotując posiłki, aby nie tracić czasu na powrót do domu na odpoczynek. 

Po złodziejach oczywiście nie było już śladu. Zniknęli, wynosząc łup wart według dzisiejszych przeliczeń około 56 milionów dolarów. Gotówka, sztabki złota i nieoszlifowane kamienie szlachetne zostały wyjęte z co najmniej 317 skrytek depozytowych. Policjanci uznali ten skok nie tylko za największy w historii Francji, lecz także za najbardziej misternie zaplanowany.

 

Niepozorny geniusz zbrodni

Ten precyzyjnie zaplanowany i zrealizowany napad nie był dziełem przypadku ani improwizacji. Jednak nie stał za nim żaden ze znanych policji gangsterów, a niepozorny człowiek, którego nikt by nigdy nie podejrzewał o przestępcze zamiary. Był nim znany w Nicei fotograf, Albert Spaggiari. 

Urodził się w 1932 roku niedaleko Tulonu. Młodość spędzoną w cieniu wojny wypełniały mu drobne wybryki i pierwsze próby odnalezienia własnego miejsca w świecie. Jako nastolatek uciekł z domu z zamiarem wstąpienia do gangu, jednak – schwytany przez policję – został odstawiony do domu. W wieku niespełna 20 lat wstąpił do armii i trafił do Legii Cudzoziemskiej. Walczył w Indochinach, gdzie zdobył doświadczenie frontowe i sławę żołnierza odważnego, choć nie zawsze zdyscyplinowanego.

Po powrocie do Francji ożenił się i osiadł w Nicei. Tam otworzył niewielki zakład fotograficzny. Miał niewątpliwy talent, więc szybko stał się ulubionym fotografem lokalnej socjety. Pomysł napadu na Société Générale pojawił się w jego głowie zupełnie przypadkiem, kiedy odkrył, że ten duży i bogaty bank nie posiadał żadnych nowoczesnych zabezpieczeń ani kamer. To odkrycie sprawiło, iż jego fantazja o dokonaniu skoku stulecia, którą od dawna pielęgnował, nabrała realnych kształtów. 

 

Misterny plan

Przygotowania rozpoczął od dokładnej obserwacji. Całymi dniami śledził ruchy pracowników i klientów, notował, jak wygląda dostęp do skarbca i kiedy zmieniają się straże. Wynajął skrytkę, by mieć dostęp do skarbca i móc w spokoju wszystko obejrzeć, a nawet robił zdjęcia wnętrza banku. Szybko uznał, że napad z bronią w biały dzień nie wchodzi w grę, postanowił więc dostać się do środka podziemnymi kanałami. 

Ponieważ jednak system kanalizacyjny był zbyt zawiły, udał się do ratusza i najzwyczajniej w świecie poprosił o plany. Urzędników nie zainteresowało, po co lokalnemu fotografowi plany miejskiej kanalizacji i bez problemu wydali mu żądane dokumenty. Gdy je przestudiował, wiedział już, co trzeba zrobić. Jeden z kanałów prowadził w pobliże banku; Albert wyliczył, że trzeba będzie wykopać tunel liczący kilkadziesiąt metrów, by przebić się do skarbca. Do przeprowadzenia takiego skoku potrzebował pomocy, więc zebrał niemal dwudziestoosobową grupę przestępców, która niezwłocznie zabrała się do pracy.

Zakup materiałów potrzebnych do tak wielkiego zadania musiał być rozłożony w czasie a one same starannie ukrywane przed ciekawskimi spojrzeniami. Drewno do podpór, metalowe ramy, cement, łopaty, wiertarki, młoty pneumatyczne, lampy – wszystko znalazło się w przygotowanych wcześniej kryjówkach. Praca w tunelu wymagała nie tylko siły i wytrwałości, ale i cierpliwości. Wentylacja była prowizoryczna, a roboty prowadzone głównie nocą, by nie wzbudzać podejrzeń. W tunelu było oświetlenie dzięki kablowi ponad półkilometrowej długości, który podpięto do jednej z ulicznych latarń na głównym placu miasta.

Gdy droga pod ziemią była już wytyczona, pozostało tylko jedno: dostać się do wnętrza skarbca. Ze względu na zbrojenie ścian nie było to proste, ale rabusie byli na to przygotowani. Przebili się do środka, zalutowali pancerne drzwi do skarbca, aby nie dało się ich od zewnątrz otworzyć i zabrali się do pracy. Przez cały weekend pracowali jak w fabryce. Otwierali setki skrytek, zabierając złoto, gotówkę, biżuterię i papiery wartościowe. Wszystko było starannie pakowane w torby i skrzynie, które transportowano tunelem do przygotowanych kryjówek. Przebywali w banku wiele godzin, gotując tam, jedząc posiłki i śpiąc na materacach. Wychodząc, na jednej ze ścian pozostawili napis, który stał się ich manifestem: „Bez broni, przemocy i nienawiści”.

 

W poszukiwaniu herszta

Kiedy opadł kurz po najbardziej spektakularnym napadzie w historii Francji, na scenę wkroczyła policja. Funkcjonariusze od razu zorientowali się, że nie mają do czynienia z przypadkowymi rabusiami. Sposób działania wskazywał na mistrzowskie planowanie, wymagające zarówno precyzji, jak i wiedzy technicznej. Detektywi dokładnie przeszukali kanały, starając się odtworzyć trasę i sposób organizacji całej akcji. Znalezione pozostawione sprzęty i narzędzia pozwoliły na częściowe zrekonstruowanie metod użytych przy włamaniu, jednak brak świadków i niezwykła ostrożność przestępców znacznie utrudniały dochodzenie. Śledczy prowadzili przesłuchania pracowników banku, próbując ustalić, czy ktoś z nich nie był zamieszany w napad. Jednocześnie przepytywano członków nicejskiego półświatka, szukając jakichkolwiek wskazówek.

Kilka tygodni po napadzie rozpoczęły się pierwsze aresztowania, jednak żaden ze schwytanych członków gangu nie okazał się mózgiem tej skomplikowanej operacji, a to właśnie na nim policji zależało najbardziej. Dopiero wielogodzinne przesłuchania kolejnych rabusiów przyniosły efekt – w końcu poznano nazwisko herszta szajki. Spaggiari, który w tym czasie towarzyszył burmistrzowi Nicei Jacques’owi Médecinowi w podróży do Azji jako fotograf, został zatrzymany na lotnisku tuż po powrocie. Podczas przesłuchań początkowo zaprzeczał swojemu udziałowi w napadzie, lecz później przyznał się do wszystkiego. 

 

„Kanały złota”

Nie zamierzał jednak spędzić reszty życia w więzieniu. W marcu 1977 roku, podczas przesłuchania w biurze sędziego, z okrzykiem „Au revoir!” wyskoczył przez okno, lądując na zaparkowanym pod nim samochodzie, po czym wskoczył na czekający na niego motocykl i zniknął.

Po tej spektakularnej ucieczce przez kolejne dwanaście lat skutecznie wymykał się policji. Przemieszczał się po Europie, posługując się fałszywymi dokumentami i zmieniając wygląd dzięki operacjom plastycznym. Zuchwale prowokował władze i media, wysyłając pocztówki, w których drwił z ich nieudolności, ironizował z prowadzonego śledztwa i sugerował, że zawsze jest o krok przed nimi. Każda wiadomość była podszyta jego charakterystycznym dowcipem i ekscentryzmem, co tylko umacniało jego legendę. Jakby tego było mało, opisał napad w książce zatytułowanej „Kanały złota”. O dziwo, znalazł na nią we Francji chętnego wydawcę. 

Jego historia dobiegła końca w 1989 roku, kiedy zachorował na raka płuc. Zmarł 8 czerwca w wieku 56 lat w Belluno we Włoszech, gdzie ukrywał się przez ostatnie lata życia. Jego ciało podobno miała do Francji po cichu przywieźć jego żona i pochować na cmentarzu w rodzinnej miejscowości. 

Maggie Sawicka


 


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama