Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 5 grudnia 2025 00:05
Reklama KD Market

Monroe House, czyli „Dom Demona”

W Stanach Zjednoczonych nie brakuje domów uważanych za nawiedzone. Niewiele doczekało się tak złowrogiej reputacji, by zyskać miano „Domu Demona”. W spokojnej dzielnicy Hartford City w stanie Indiana od ponad 100 lat stoi budynek, który przyciąga swoją mroczną historią kolejne pokolenia badaczy i łowców duchów. Wielokrotnie obserwowano tutaj niewytłumaczalne zjawiska, które potrafiły przepłoszyć nawet najbardziej nieustraszonych badaczy zjawisk paranormalnych...
Monroe House, czyli „Dom Demona”
Monroe House

Autor: Google map/screenshot

Mroczna sława

Monroe House został wzniesiony w 1892 roku przez belgijskich imigrantów na fundamentach wcześniejszej budowli. Rodzina Bergerów przybyła do Ameryki marząc o lepszym życiu, jednak ich plany pokrzyżowała niespodziewana śmierć głowy rodziny. Zaledwie kilka miesięcy po wprowadzeniu się do nowego domu John Berger nagle zachorował na gruźlicę i zmarł. Wkrótce potem pożar strawił część rezydencji a kolejne lata przyniosły same nieszczęścia, spadające na kolejnych członków rodziny.

Syn Johna, George, cudem uniknął śmierci w wyniku postrzelenia, jego brat Marshall stracił nogę w wyniku odmrożenia a powóz synowej miał dziwny wypadek, kiedy wracała z cmentarza. Jakby nieszczęść było mało, córka Johna, Mary, i jej nowo narodzone dziecko zmarli tuż po porodzie. Ludzie zaczęli szeptać, że na Bergerów spadła klątwa, gdyż zbudowali dom w miejscu, gdzie wcześniej popełniono straszliwą zbrodnię, ale nie zachowały się żadne dokumenty na potwierdzenie tej teorii. 

Nieszczęścia spadały nie tylko na właścicieli domu, ale również na jego najemców. Po śmierci Johna wdowa wynajęła jedno z pięter rodzinie Ulyssesa Miarsa, szanowanego mieszkańca Hartford City. Ulysses był spokojnym człowiekiem, który nade wszystko kochał swoją żonę i dzieci. Jednak po przeprowadzce zmienił się w brutalnego tyrana, znęcającego się nad bliskimi. Stracił pracę, zaczął pić a kilka miesięcy po przeprowadzce do Monroe House zabrał wszystkie rodzinne oszczędności i uciekł z kochanką.

W ciągu lat przeklęta wiktoriańska rezydencja często zmieniała właścicieli i lokatorów. Nikt z nich nie zagrzał tam długo miejsca, bowiem działy się w nim rzeczy dziwne i niewytłumaczalne – słychać było kroki w pustych pokojach, trzaskające drzwi, jęki i nawoływania dzieci. Wiele osób widziało zjawę starszej kobiety w czerni, błąkającą się po korytarzach najwyższego piętra.

Jedna z wynajmujących dom kobiet powiedziała: „Początkowo myślałam, że to zwykłe odgłosy, ale z czasem zrobiło się coraz gorzej, coraz bardziej przerażająco. Złowroga aura narastała. Bałam się. W końcu się wyprowadziłam”. Wszyscy wspominali o stopniowo narastającym poczuciu zagrożenia. Ludzie omijali szerokim łukiem dom na Monroe Street. Plotki o rytuałach okultystycznych w piwnicy, tajemniczych samoistnych pożarach, głosach czy zjawach tylko umacniały jego złowrogą aurę. 

 

Módlcie się za nich…

Od lat 80. Monroe House stał się celem łowców duchów i ekip telewizyjnych. Każdy na własnej skórze chciał przekonać się, czy dom naprawdę jest nawiedzony, czy to tylko jedna z wielu miejskich legend. Jednym z najbardziej znanych badaczy był David Weatherly – autor i ekspert od zjawisk paranormalnych z ponad trzydziestoletnim doświadczeniem. Podróżował po całych Stanach Zjednoczonych i za granicą, prowadząc także studia nad tradycjami szamańskimi i magicznymi w wielu kulturach Europy, Tybetu, Ameryki Północnej i Afryki.

Weatherly spędził noc w „Domu Demona” i opisywał swoje doświadczenia jako wyjątkowo niepokojące. Podczas pobytu w rezydencji słyszał dziecięce głosy, choć w budynku nie było żadnych dzieci, a w pewnym momencie drzwi zatrzasnęły się za nim i jego zespołem, jakby coś próbowało ich uwięzić. Dla tego doświadczonego badacza, który widział już wiele miejsc uznawanych za nawiedzone, Monroe House okazał się jednym z najbardziej złowrogich i nieprzewidywalnych.

W 2013 roku zespół EVP Paranormal Team of Indiana spędził noc w Monroe House, a jedna z członkiń zespołu przyznała później, że nigdy wcześniej nie była świadkiem tak wielu zjawisk paranormalnych w jednym miejscu. Udało im się zarejestrować tzw. electronic voice phenomenon – nagranie dźwięków i głosów, których nie słyszano w czasie rzeczywistym, a które były słyszalne dopiero podczas odtwarzania sprzętu rejestrującego. Wyraźnie słychać było słowa: „wyjdźcie”, „umarli” i „módlcie się za nich”. 

Jednak najstraszniejsze wydarzenia miały miejsce w piwnicy. To tam, według relacji, ukazywał się duch dziecka, które miało zginąć podczas jednego z licznych, niewyjaśnionych pożarów regularnie wybuchających w domu. Schodząc na dół, badacze zauważyli zwęgloną belkę nośną. Kiedy robili jej zdjęcia, światła w budynku nagle zaczęły migotać, aż w końcu całkowicie zgasły, pogrążając wszystkich w mroku.

W tym samym momencie jeden z członków ekipy krzyknął przerażony, a pozostali w panice rzucili się do wyjścia. Gdy wreszcie wydostali się z ciemnej piwnicy, na plecach jednej z kobiet odkryli trzy długie zadrapania. Kobieta powiedziała, że kiedy zapadła ciemność, miała wrażenie, iż pochwyciła ją ręka, która próbowała ją zatrzymać, żeby nie uciekła. 

 

Siedlisko duchów?

W sierpniu 2016 roku pod domem zjawiły się radiowozy i ekipy telewizyjne a wśród mieszkańców miasta zaczęły rozprzestrzeniać się plotki o odkryciu ciał w niesławnym Monroe House. Okazało się, że łowcy duchów Nick Groff i Katrina Weidman przybyli do Hartford City, aby nakręcić premierowy odcinek drugiego sezonu programu „Paranormal Lockdown”. W ciągu trzech dni pobytu w Monroe House udało im się zebrać imponujące dowody zjawisk paranormalnych. W piwnicy dokonali przerażającego odkrycia – natrafili na zamurowane ludzkie szczątki. 

W czasach, gdy większość z nas stąpa twardo po ziemi, ufając nauce i racjonalnym wyjaśnieniom, historie takie jak ta przypominają, że wciąż istnieją miejsca, które wymykają się logice. Monroe House pozostaje jednym z nich – domem, w którym rzeczywistość zdaje się pękać, a granica między światem żywych i umarłych bywa zaskakująco cienka. Niezależnie od tego, czy uznamy go za zwykły stary budynek, a opisywane zjawiska za miejskie legendy czy za prawdziwe siedlisko duchów, jednego możemy być pewni – nikt, kto przekroczył jego próg, nie wyszedł stamtąd obojętny. 

Maggie Sawicka


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama