Prezydent Donald Trump wezwał Departament Skarbu do zaprzestania bicia nowych monet jednocentowych, nazywając to „marnotrawstwem”.
Wycofania się z produkcji monet z profilem Abrahama Lincolna domagał się też Departament Efektywności Rządu (DOGE). Kilka miesięcy później Departament Skarbu potwierdził, że na początku 2026 roku zaprzestanie wprowadzania do obiegu nowych centów, a w maju rzecznik tego departamentu poinformował „Wall Street Journal”, że złożono ostatnie zamówienie te monety. Potem Mennica Stanów Zjednoczonych zaprzestanie produkcji jednocentówek.
Zgodnie z najnowszym raportem Mennicy Stanów Zjednoczonych średni koszt wybicia jednego pensa wzrósł do 3,69 centa w ostatnim roku fiskalnym – i był to 19. rok z rzędu, w którym produkcja monety przekraczała jej wartość nominalną. Wzrost można przypisać skokowi cen miedzi o 5,4 proc. za tonę. Dzisiejsze pennies co prawda składają się w 97,5 proc. z cynku, ale 2,5 proc. ich wagi stanowi powłoka z miedzi. A inne monety? Według najnowszego raportu Mennicy Stanów Zjednoczonych, w roku fiskalnym 2024 koszt wytworzenia pięciocentówki (nickel) wyniósł prawie 14 centów, wybicie dziesięciocentówki (dime) kosztowało mniej niż sześć centów (0,0576 USD). Wybicie ćwierćdolarówki (quarter) kosztuje około 15 centów (0,1468 USD).
W przeszłości wielokrotnie podejmowano próby obniżenia kosztów produkcji jednocentówek przede wszystkim zmniejszając udział najszlachetniejszego z używanych do produkcji pennies metali. Przed 1962 rokiem bito je z miedzi a obecnie są wykonane głównie z cynku, ale z miedzianą powłoką. Ed Moy, dyrektor Mennicy Stanów Zjednoczonych, wyjaśniał kilka lat temu, że nawet użycie tańszego metalu, takiego jak stal, byłoby nieefektywne. Tworzywa sztuczne i polimery również okazałyby się trudne w użyciu, zwłaszcza w maszynach liczących monety, które wyszukują metale.
Jednocentówki szybko jednak nie znikną, bo jest ich za dużo. A poza tym nie stracą wartości obiegowej.
Nikt nie zna co prawda dokładnej liczby pojedynczych jednocentówek znajdujących się w obiegu, ale szacuje się, że obecnie w USA znajduje się 240 miliardów monet jednocentowych. Wiele z nich nie znajduje się w powszechnym użyciu, lecz jest przechowywanych w słoikach, butelkach, czy szufladach. Część jest też po prostu gubiona. Zdarza się, że wypadają z kieszeni czy portfeli i nie każdemu chce się po nie schylać.
Konsekwencją stopniowego wycofywania najmniejszej z monet będzie zaokrąglanie transakcji gotówkowych w górę lub w dół. Już teraz tak się zresztą dzieje. Rzecznik Burger Kinga poinformował, że chociaż restauracje w USA nadal przyjmują monety jednocentowe, „wydawanie odliczonej reszty może być niemożliwe” z powodu ich niedoboru. Burger King ma zachęcać klientów do płacenia odliczoną kwotą gotówki. Sieć Kwik Trip z Wisconsin ogłosiła, że wprowadza zasadę bezgotówkowego zaokrąglania płatności gotówką i będzie zaokrąglać płatności gotówkowe do najbliższych pięciu centów. Klienci nadal mogą jednak płacić jednocentówkami – jeśli je mają. Na portalu Reddit użytkownicy podający się za pracowników Home Depot poinformowali, że ich sklepy wywiesiły tablice ostrzegające przed niedoborem monet jednocentowych. Sieć PetSmart poinformowała, że jej sklepy „tymczasowo proszą klientów o płacenie odliczoną kwotą w przypadku płatności gotówką lub o korzystanie z kart kredytowych, debetowych lub innych elektronicznych metod płatności”. „Oferujemy również klientom możliwość zaokrąglenia kwoty do pełnego dolara, a różnicę przekazujemy na rzecz organizacji charytatywnej PetSmart Charities, aby pomóc potrzebującym zwierzętom” – czytamy dalej w oświadczeniu. I tak dalej, i tym podobnie – media pełne są podobnych przykładów.
Jak to zwykle bywa przy liczeniu pieniędzy, nawet tych groszowych, sam proces zaokrąglania może budzić emocje wśród konsumentów. Podczas gdy takie sieci jak Love’s i Kwik Trip zaokrąglają na korzyść klienta – odpowiednio równając resztę w górę do najbliższej pięciocentówki, a całkowitą kwotę transakcji w dół – to można przecież stosować mechanizm zaokrąglania transakcji w obu kierunkach. Tak zrobiono np. w Kanadzie, która w poprzedniej dekadzie zrezygnowała ze swojej monety jednocentowej – płatności za gotówkę zaokrąglano w górę lub w dół do najbliższej pięciocentówki: i tak kwota 9,82 dol. stawała się 9,80 dol., a kwotę 9,83 dol. zaokrąglano do 9,85 dol.
Jednak w USA jak dotąd nie ustanowiono takiej procedury. W liście do Komisji Bankowości Senatu i Komisji Usług Finansowych Izby Reprezentantów pod koniec zeszłego miesiąca, NACS wezwała ustawodawców do ustanowienia prawa krajowego, które zezwalałoby firmom na zaokrąglanie transakcji gotówkowych w górę lub w dół, stwierdzając, że „co najmniej dziesięć stanów i miast ma lokalne przepisy dotyczące gotówki, które zabraniają tej praktyki”.
W Kanadzie Królewska Mennica Kanadyjska (Royal Canadian Mint), rozpoczęła zbiórkę tamtejszych jednocentówek, współpracując z instytucjami finansowymi i organizacjami charytatywnymi. W ten sposób odwrócono proces dystrybucji. Stare jednocentówki były oddawane i przetapiane w celu wydobycia z nich cennego metalu. W USA mogłoby dojść do podobnej operacji, ale przed zaniesieniem całych słoików do banku warto monety przejrzeć – niektóre z nich mogą okazać się cennymi przedmiotami kolekcjonerskimi, ze względu na swoją unikalność.
Penny, to kawał historii pieniądza. Lincoln jest obecny na monetach jednocentowych od 1909 roku, a moneta była pierwszą wybitą przez Mennicę Stanów Zjednoczonych. Jednocentówka pozostanie też w naszych konwersacjach. Najpopularniejsze powiedzenie „A penny saved is a penny earned„ często przypisuje się samemu Benjaminowi Franklinowi. Co ciekawe – polska wersja tego powiedzenia o pożytkach z oszczędzania: „Ziarnko do ziarnka, a zbierze się miarka” nie wiąże się z brzęczącym pieniądzem.
A w tych wszystkich medialnych dywagacjach na temat końca najdrobniejszej z amerykańskich monet zapomina się o najważniejszej z przyczyn końca jednocentówki: proces, który obserwujemy jest przede wszystkim odzwierciedleniem inflacji.
Tomasz Deptuła

Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”.









