Dwudziestodwuletnia Lisanne i o rok młodsza Kris przyjaźniły się od dziecka. Kiedy wyjechały na studia, zamieszkały razem i razem pracowały w tej samej restauracji, oszczędzając każdy grosz na wymarzoną podróż do Ameryki Południowej. Zamierzały przez kilka tygodni pracować jako wolontariuszki, szlifując swój hiszpański, a potem ruszyć na wędrówkę po kontynencie. Wyjechały w marcu 2014 roku. Przez firmę organizującą wolontariat zostały wysłane do Panamy i umieszczone u rodziny mieszkającej w Boquete – małym, malowniczym miasteczku w prowincji Chiriquí u stóp centralnego pasma Kordylierów.
Pierwsze dni po przylocie przeznaczone były na aklimatyzację, zapoznanie się z obowiązkami i dziećmi, z którymi miały pracować. Dziewczęta korzystały z każdej wolnej chwili, by przy okazji zwiedzić okolicę. Chciały między innymi wybrać się na słynny górski szlak El Pianista, wijący się dookoła wulkanu Baru. Trasa nie jest szczególnie trudna, choć chwilami dość stroma i wymaga posługiwania się mapą, bowiem kilkakrotnie rozwidla się i można łatwo zamiast w punkcie widokowym znaleźć się w samym środku dżungli. Dlatego umówiły się z lokalnym przewodnikiem, który miał im towarzyszyć w wyprawie.
Tajemnica niebieskiego plecaka
Mieli wyruszyć 2 kwietnia wczesnym rankiem, ale dziewczyny nie pojawiły się w umówionym miejscu. Okazało się, że z niewiadomego powodu postanowiły wybrać się w góry same już dzień wcześniej. Jak później ustaliła policja, 1 kwietnia zjadły późne śniadanie w towarzystwie dwóch holenderskich turystów, po czym ruszyły na szlak.
Kiedy przewodnik zorientował się, że dziewczyny nie wróciły z wyprawy tak jak planowały, natychmiast zawiadomił policję. Po kilku dniach do Panamy przylecieli rodzice Kris i Lisanne, razem z przedstawicielami holenderskiej policji i psami tropiącymi. Jednak pomimo intensywnych poszukiwań nie natrafiono na żaden ich ślad. Dopiero trzy miesiące później mieszkanka jednej z lokalnych wiosek odkryła nad rzeką, z dala od szlaku El Pianista, niebieski plecak, który tamtego feralnego dnia dziewczyny zabrały ze sobą. Pomimo trwającej pory deszczowej plecak był czysty i suchy, jakby ktoś dopiero co go porzucił. W środku znajdowały się między innymi telefony obu dziewcząt oraz aparat fotograficzny Lisanne. Śledczy mieli nadzieję, że dzięki nim wyjaśnią, co się stało, jednak przyniosły one więcej pytań niż odpowiedzi.
Na karcie pamięci aparatu detektywi odkryli ponad 130 zdjęć, z których większość wykonana była w całkowitej ciemności przed świtem 8 kwietnia, tydzień po zaginięciu. Na większości z nich widać tylko ciemną dżunglę, ale kilka zdjęć ujawnia celowe aranżacje – czerwone plastikowe elementy zatknięte na patyki, chusteczki higieniczne, małe lusterko na kamieniu. Jedno ze zdjęć ukazuje tył głowy Kris. Jednak to, co było najbardziej niepokojące, to brakujące zdjęcie nr 509. Jak wynika z akt sprawy, nie zostało po prostu skasowane w telefonie, ale najprawdopodobniej usunięte przy pomocy komputera. Nikomu jednak nie udało się wyjaśnić, kto i dlaczego to zrobił.
Po zbadaniu obu telefonów okazało się, że przyjaciółki wielokrotnie próbowały dzwonić pod numery alarmowe. Od 16.39 1 kwietnia wykonały aż 77 prób połączeń. Połączenia te nigdy nie zostały zrealizowane z powodu słabego zasięgu w tym regionie. Telefon Lisanne przestał działać 6 kwietnia, natomiast telefon jej przyjaciółki pozostawał włączony do 11 kwietnia. Jednak, co ciekawe, po 5 kwietnia nie wprowadzono prawidłowego kodu PIN, co sugeruje, że to Lisanne mogła podejmować samodzielne próby odblokowania go lub że ktoś inny był w jego posiadaniu.
Jednak najbardziej szokujące odkrycie dotyczy telefonu Kris. 11 kwietnia, między 10.51 a 11.56, na urządzeniu pojawiło się ponad dziesięć nowych plików systemowych, choć telefon nie został odblokowany. Natomiast pliki z 6 kwietnia zostały zmodyfikowane. Eksperci doszli do wniosku, że takie zmiany były możliwe tylko przy użyciu specjalnego oprogramowania. Ktoś najwyraźniej profesjonalnie zhakował urządzenie po zniknięciu dziewcząt. Kto i dlaczego to zrobił, nadal pozostaje zagadką.
Stopa w bucie
Dopiero rok po zaginięciu kolejne poszukiwania wzdłuż rzeki doprowadziły do odkrycia rozrzuconych ludzkich szczątków: stopy w bucie, fragmentu miednicy i różnych fragmentów kości. Badania DNA potwierdziły, że należały do obu studentek. Co zagadkowe, podczas gdy szczątki Lisanne nadal miały na sobie fragmenty tkanek, kości Kris wydawały się „wybielone” – zawierały wysoki poziom fosforu, który nie pasował do lokalnych warunków glebowych. Panamski antropolog sądowy zauważył brak śladów zębów zwierząt na kościach, co obalało teorię o tym, że ciała zostały zmasakrowane przez zwierzęta.
Władze panamskie początkowo zakwalifikowały sprawę jako zabójstwo, a następnie porwanie, by w końcu stwierdzić, że wydarzył się wypadek. Dziewczyny miały zboczyć ze szlaku i zagubić się w dżungli. Według policji prawdopodobnie zginęły w wyniku upadku z klifu lub utonięcia w rzece w czasie próby jej przekroczenia. Jednak nie wyjaśnia to wszystkich zagadek. Uwagę zwraca późne odkrycie ich rzeczy osobistych i szczątków wiele miesięcy po zakrojonych na szeroką skalę poszukiwaniach, a także prawdopodobna zewnętrzna manipulacja aparatem i telefonem. Wszystko to według niektórych śledczych wskazuje na porwanie i – być może – morderstwo.
Wskazywa
na to może również fakt, że – choć miały zgubić się w dżungli – dziewczęta ani razu nie próbowały otworzyć map Google, aby odnaleźć drogę powrotną. Nie nagrały żadnej wiadomości, która mogłaby wyjaśnić, co dokładnie się stało. Zagadką pozostają też dziwne zdjęcia, wykonane w ciemności, prawdopodobnie z ukrycia.
Błędy śledztwa i zaniechania władz
Choć zaginięcie Kris i Lisanne od początku budziło ogromne emocje, oficjalne śledztwo prowadzone przez panamskie służby szybko zaczęło budzić równie duże wątpliwości. Najpoważniejsze zastrzeżenia dotyczyły zarówno pierwszych dni poszukiwań, jak i późniejszego sposobu zabezpieczenia oraz analizy dowodów. Zgodnie z oficjalną chronologią akcję rozpoczęto 2 kwietnia, jednak dopiero po kilku dniach zaangażowano szerokie siły ratunkowe i helikoptery. Eksperci podkreślają, że w tym kluczowym okresie nie przeprowadzono pełnego systematycznego przeszukania terenu.
Jeszcze większe kontrowersje dotyczą sposobu potraktowania odnalezionych kości oraz plecaka dziewczyn, na którym, podobnie jak na jego zawartości, wykryto ponad 30 niezidentyfikowanych odcisków palców. Nigdy nie przeprowadzono pełnej analizy porównawczej z odciskami ewentualnych podejrzanych. Miejsce znalezienia kości nie zostało udokumentowane jak miejsce zbrodni: nie wykonano dokładnych map, nie pobrano próbek gleby, a poszukiwacze mieszali szczątki dziewczyn z innymi kośćmi odnalezionymi nad rzeką, należącymi prawdopodobnie do tubylców.
Antropolodzy podkreślali, że stopień wybielenia i fragmentacji kości jest nietypowy i nie odpowiada warunkom panującym w dżungli po zaledwie kilku tygodniach, lecz ich uwagi nie zostały rozwinięte w ramach śledztwa. Analitycy również nie zadali sobie trudu, by rzetelnie wyjaśnić złamania kości odnalezionej stopy. Bez żadnych badań stwierdzono, iż było to wynikiem upadku z dużej wysokości. Dodatkowo nie przeprowadzono pogłębionych, profesjonalnych przesłuchań osób, które mogły mieć kontakt z dziewczynami tuż przed zaginięciem. Przewodnicy, mieszkańcy rejonu szlaku El Pianista czy pracownicy restauracji, w której jadły brunch przed wyjściem w góry, nie zostali sprawdzeni przez specjalistów od przesłuchań, co stanowi kolejne poważne zaniedbanie. Podobnie potraktowano kluczowe dowody cyfrowe. Dane z telefonów i aparatu, pełne anomalii czasowych i brakujących logów, nie zostały w pełni wyjaśnione. Wszystko to tworzy obraz śledztwa obarczonego licznymi zaniechaniami, które utrudniają jednoznaczne odtworzenie losów zaginionych turystek.
Sprawa zaginięcia Lisanne i Kris pozostaje jedną z najbardziej zagadkowych współczesnych tajemnic Panamy. Pozostaje mieć nadzieję, że dalsze badania techniczne oraz nieoczekiwane zeznania nieznanych dzisiaj świadków pozwolą w końcu rozwiać niezliczone wątpliwości i wyjaśnią okoliczności śmierci obu studentek.
Maggie Sawicka









