Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
poniedziałek, 8 grudnia 2025 12:56
Reklama KD Market

Polska ratyfikuje - (Korespondencja własna „Dziennika Związkowego”)

Warszawa – Skończyła się ciągnąca całymi tygodniami batalia w sprawie ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego, reformującego Unię Europejską, a właściwie tworzącego podwaliny pod przyszłe europejskie superpaństwo.

Podczas nadzwyczajnego posiedzenia Sejmu, zwołanego w Prima Aprilis, posłowie przegłosowali projekt ustawy upoważniającej prezydenta do ratyfikacji Traktatu. „Za” głosowało 384 posłów, „przeciw” było 56, a dwunastu wstrzymało się od głosu. Do ostatniej chwili jednak nie było pewności, czy ustawa ta przejdzie. Obawiano się, że może zabraknąć dwóch trzecich głosów wymaganych przy ratyfikacji traktatów, jeśli najbardziej eurosceptyczni posłowie zagłosują przeciw lub wstrzymają się od głosu

Wydaje się, że wątpiących przekonał prezydent Lech Kaczyński, który w ub. sobotę podczas pięciogodzinnych rozmów z premierem Donaldem Tuskiem w Juracie wypracował kompromis. Powołując się na słowa Jana Pawła II, przed głosowaniem prezydent powiedział Sejmowi: „Obecność Polski w UE jest wypełnieniem naszej narodowej misji i przesłania, misji – by być częścią politycznego Zachodu, a przesłania – tolerancji i wierności korzeniom chrześcijańskim Zachodu”.

Dodał też: „Nigdy nie będziemy zmuszeni do przyjęcia sprzecznych z naszą tradycją rozwiązań. Cieszę się, że nasze stanowisko wobec protokołu brytyjskiego pan premier potwierdził. Spór, jaki zaistniał, nie dotyczył kwestii samego traktatu, ale sposobu ratyfikacji, który jak najlepiej gwarantowałby wszystkie rozwiązania. Teraz z przyjemnością Traktat mogę ratyfikować”. Czas pokaże, czy prezydent miał rację.

Podczas wielotygodniowego bicia piany wokół traktatu obóz rządzący i postkomunistyczna opozycja podały sobie ręce, usiłując przekonać opinię publiczną, że jest się albo za Unią Europejską, albo przeciw. Obóz rządzący z premierem Donaldem Tuskiem na czele przedstawiano jako ten dobry, słuszny i postępowy, który walczy o godne miejsce dla Polski w Europie, zaś opozycyjne Prawo i Sprawiedliwość Jarosława Kaczyńskiego jako siłę ten postęp blokującą.

Przy usłużnym poparciu większości mediów, atakowano PiS za to, że choć w ub. roku to jego rząd wynegocjował dla Polski Traktat Lizboński, to teraz jemu rzekomo się sprzeciwia. Cały czas jednak chodziło nie o sam Traktat Lizboński jako taki, lecz o jego formę, jaką właśnie wynegocjował rząd PiS i prezydent Lech Kaczyński. To oznaczało wyłączenia z Karty Podstawowych Praw, która mogłaby Polsce narzucić „małżeństwa” homoseksualne, oraz odłożenie w czasie mechanizmów, które zmniejszają prawa wyborcze Polski.
Tak jak w 2004 r. wyborcy we Francji i Holandii uratowały Europę przed nieszczęsną konstytucją UE, tak i tym razem Wielka Brytania nie zgodziła się na przyjęcie w całości Karty Podstawowych Praw, będącej częścią Traktatu Lizbońskiego. Brytyjczycy wywalczyli sobie tzw. „opt-out” (wyłączenie) z części dotyczącej prawa pracy i przepisów imigracyjnych, Polska zaś podłączyła się pod ów Protokół Brytyjski w sprawach dotyczących rodziny i moralności publicznej.

Polska także wywalczyła tzw. porozumienie z Joaniny, co oznacza, że korzystne dla Polski i innych średniej wielkości krajów przepisy z Nicei przedłużone zostaną do 2014 r., a na żądanie kilku państw aż do 2017 r. Potem wejdzie w życie faworyzowany przez Niemcy system podwójnej wielkości, korzystny dla największych państw. Istnieje nadzieja, że odłożenie owej „niemieckiej” ordynacji wyborczej umożliwi przegłosowanie do tego czasu większość najważniejszych spraw dotyczących kształtu i uprawnień Unii Europejskiej.

Jednakże po podpisaniu przez prezydenta Kaczyńskiego Traktatu Lizbońskiego w grudniu ub.r. świeżo upieczony premier Tusk i jego towarzysze partyjni wyraźnie lekceważyli wywalczone z niemałym trudem korzystne dla Polski zabezpieczenia. Zapytany o polski „opt-out” na jednej z konferencji prasowych Tusk z uśmieszkiem dał to zrozumienia, że w końcu cała Karta Podstawowych Praw zostanie przyjęta przez Polskę bez żadnych wyjątków.
Jak wiadomo, sprawy kształtu UE zostały odstawione na boczny tor, potem jak przed trzema laty wyborcy francuscy i holenderscy odrzucili proponowaną przez brukselskich biurokratów Konstytucję Europejską. Eurokraci jednak nie zasypiali gruszek w popiele i za kulisami nadal dążyli do stworzenia superpaństwa europejskiego. Aby Lizbona była bardziej do przyjęcia niż nieszczęsna konstytucja, dla niepoznaki postanowili zrezygnować m.in. z oficjalnego hymnu i flagi państwa wszecheuropejskiego, a w niektórych przypadkach po prostu złagodzili terminologię. Zamiast wspólnego europejskiego ministra spraw zagranicznych ma się teraz nazywać „wysokim przedstawicielem” do spraw międzynarodowych. Zamiast prezydent Unii, będzie się nazywał przewodniczącym UE

Ale zwał jak zwał, powstaje wielka, scentralizowana biurokracja, niespotykana w dziejach Europy i porównywalna jedynie ze Związkiem Sowieckim, który też w pewnym stopniu uwzględniał odrębność narodową poszczególnych republik. W Wielkiej Brytanii głosi się obawy, że traktat stanowi największe zagrożenie wobec suwerenności narodów od czasów II wojny światowej. Anglicy szczególnie obawiają się, że traktat zagrozi ich specjalnym stosunkom z USA i osłabi NATO.

Warto pamiętać, że architektami owej nowej Europy są urzędnicy unijni, a nie demokratycznie wybrani politycy. Aby nie powtórzyło się fiasko z konstytucją, faktycznie odbiera się narodom Europy prawo do głosowania nad Lizboną. Eurokraci i ich agenci robią naciski i różne zakulisowe zabiegi, aby traktat ratyfikowały bardziej podatne na ich wpływy parlamenty. Jak dotąd jednak jedynie mała Irlandia wykazała dość odwagi, by sprawę oddać pod głosowanie w referendum narodowym. W Polsce środowiska prawicowe też parły do referendum, ale zostały przegłosowane przez liberałów Tuska, przy poparciu post-PRL-owców.

Przedstawiciele 27 państw UE podpisali Traktat 13 grudnia 2007 roku w Lizbonie. Przed Polską jedynie pięć krajów go ratyfikowało. Obóz rządzący naciskał na szybką ratyfikację twierdząc, że wzmocni to pozycję Polski na szczycie NATO w Bukareszcie, chociaż NATO i Unia Europejska to dwie oddzielne struktury. Ponadto inne kraje natowskie jakoś nie odczuwały potrzeby takiego pośpiechu.

Początkowo Unia Europejska, zwana niegdyś Europejską Wspólnotą Gospodarczą, miała być wspólnym rynkiem europejskim, zdolnym do konkurowania z Ameryką Północną i Dalekim Wschodem. Z czasem jednak zwolennicy europejskiego superpaństwa rozszerzały formułę tego projektu. W 1999 r. powstał Centralny Bank Europejski, który z czasem zastąpi banki centralne poszczególnych krajów, a wszystkie krajowe waluty wspólnym euro. Eurokraci zamierzają systematycznie uszczuplać suwerenność państw członkowskich także w innych dziedzinach, narzucając wspólną politykę zagraniczną i bezpieczeństwa. Istnieją też pomysły stworzenia wspólnej europejskiej armii.

Coraz częściej z Brukseli nadchodzą też deklaracje o „wspólnych wartościach europejskich”, które dziwnym trafem chętnie przekreślają dwutysięczne dziedzictwo chrześcijańskie, promując różne kilkunastoletnie nowinki obyczajowe. Nie dopuszczają jakichkolwiek wzmianek o chrześcijańskich korzeniach Europy tak, że nawet chrześcijańsko-demokratyczna kanclerz Niemiec Angela Merkel musiała przed brukselską chrystofobią skapitulować. Nie widząc możliwości takiej deklaracji w dokumentach unijnych, po prostu dała za wygraną.

Unia za to usilnie i otwarcie propaguje homofilię, m.in. „małżeństwa” homoseksualne, przed którymi nie wiadomo, czy Polsce uda się obronić w przyszłości. Karta Praw P
odstawowych głosi m.in. że „prawo do zawarcia małżeństwa i prawo do założenia rodziny są gwarantowane zgodnie z ustawami krajowymi regulującymi korzystanie z tych praw”. Problem w tym, że inaczej definiuje się małżeństwo w Polsce i np. w Hiszpanii, która sankcjonuje związki homoseksualne.

Jeśli homoseksualna para Polaków zawrze małżeństwo w Hiszpanii, zyska szereg praw, których nie będzie miała, kiedy zapragnie zamieszkać w Polsce. Jako obywatele Unii Europejskiej mogą poczuć się dyskryminowani i zaskarżyć własny kraj, odwołać się do europejskich trybunałów, bo Karta Praw Podstawowych także i te możliwości rozszerza. Powstaje pytanie, czy wywalczone przez Polskę zabezpieczenia „opt-out” rzeczywiście uchronią kraj przed zalewem tych modnych dziś na Zachodzie eksperymentów
obyczajowych?

Robert Strybel
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama