Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
poniedziałek, 8 grudnia 2025 16:13
Reklama KD Market

Życie na wulkanie

Często wyszukujemy informacji katastroficznych. Gdy tylko coś groźnego i niespodzianego wydarzy się na świecie, wiadomości powielane są przez wszystkie agencje, gazety, stacje radiowe i telewizyjne.

W Internecie od razu pojawia się zdwojona porcja komentarzy o „nieuchronnej zagładzie świata” już za kilka lat. Oczywiście można tej zagłady uniknąć wpłacając pieniądze tu i tam. Widać, że poddałem się tej modzie, gdyż po wybuchu przed kilkoma dniami uśpionego wulkanu w Gwatemali, piszę felieton właśnie o wulkanach.

Od dawna wulkany budziły grozę, respekt i ciekawość. Nie jest ich dużo. Tych, które mogą się jeszcze odezwać lub ciągle dymią, można doliczyć się nie więcej niż tysiąc. Większość bulgocze gdzieś w głębi oceanów, jeszcze nie zdążyła „urosnąć” ponad powierzchnię. Kilkaset jest jednak na lądach, często wśród siedzib ludzi.

Chyba tylko ciekawość, a może naiwność skłania ludzi do osiedlania się w pobliżu tych potężnych zjawisk natury, których nie można w żaden sposób zatrzymać ani im zapobiec. Dopiero nagły wybuch, wyrzucanie dymów i popiołu oraz zwykle towarzyszący temu wypływ roztopionych skał (lawy) wzbudza popłoch i panikę. Na ucieczkę często jest już za późno.

Powszechnie znany jest wybuch Wezuwiusza, niecałe 2 tysiące lat temu w czasach Cesarstwa Rzymskiego. Trzy miasta – Pompeje, Herkulanum i Stabie zostały zasypane kilku – a nawet kilkunastometrową warstwą popiołu, w którym zakonserwowane zostały zwłoki tysięcy ludzi. Wezuwiusz odzywa się nadal co kilkadziesiąt lat większymi i mniejszymi erupcjami. Ostatni duży wybuch zanotowano w 1944 roku.

Aktywność tego wulkanu obserwuje się ze specjalnie zbudowanego na jego zboczach obserwatorium. Nie jest to miejsce bezpieczne i kilku badaczy-obserwatorów postradało tam życie podczas mniejszych wybuchów. Mimo ciągłego zagrożenia losem dawnych Rzymian, tuż u podnóży Wezuwiusza tętni życiem Neapol.

Zjawiska wulkaniczne są już dobrze poznane i coraz częściej udaje się przewidzieć wybuchy, trudniej jednak określić ich moc i skutki. Gdy analizuje się źródła tych ogromnych mocy, można dojść myślowo do stwierdzenia, że pierwotną ich przyczyną jest energia nuklearna (tak!).

Głęboko, kilkadziesiąt kilometrów pod naszymi stopami zaczyna się ogromny rezerwuar roztopionych skał. W zasadzie, to cała Ziemia jest rozgrzaną do białości kulą roztopionych minerałów a pokryta jest tylko cienką warstwą wystudzonych skał. Proporcja jest w przybliżeniu taka jak w jajku. Żółtko to rdzeń z żelaza i innych ciężkich metali, białko to roztopione płynne minerały a skorupka to skalne płyty, na których wyrósł cały żywy świat.

Wiemy, nie bezpośrednio, lecz z analiz i obliczeń, że temperatura we wnętrzu Ziemi sięga 6 tysięcy stopni Celsjusza. Geolodzy zrozumieli, skąd bierze się to ciepło. Jest to produkt rozpadów radioaktywnych niektórych pierwiastków (głównie uranu), które przed miliardami lat wmieszane były w gwiezdny popiół, z którego zlepiała się Ziemia.

Nie jest tych pierwiastków zbyt wiele a tempo ich rozpadu jest powolne. W skalnej górze wielkości Giewontu w każdej tonie granitu są dwa gramy uranu które wytwarzają tyle ciepła, co żarówka w lampce nocnej. Na powierzchni Ziemi nie sposób tego ciepła zmierzyć ani nawet zaobserwować. Ale w głębi Ziemi proces ten trwa od miliardów lat. Ciepło wydziela się ze wszystkich stron i bardzo wolno przebija się przez setki i tysiące kilometrów – do powierzchni. Masa Ziemi jest nieprawdopodobnie duża. Góra wielkości Giewontu w porównaniu do całej Ziemi jest jakby ziarenkiem piasku na nadmorskiej plaży. Geologowie szacują, że rozpad radioaktywny w całej masie Ziemi daje tyle ciepła, co 30 tysięcy elektrowni. Wystarczy, aby utrzymać temperaturę Ziemi taką, jaka jest.

To powstające cały czas ciepło wprawia roztopione skały w ruch. Nie jest to gotowanie, raczej wygląda to jak powolne przemieszczanie się smoły w kotle, ale dużo, dużo wolniejsze. Magma w tym ziemskim kotle przesuwa się zaledwie kilka, kilkanaście cali na rok. Jest to jednak ruch nie do zatrzymania tej przeogromnej masy.

Ruch płynnej magmy powoduje pękanie i przesuwanie się całych kontynentów. Znowu niewiele, jeden – dwa cale na rok, ale po dziesiątkach milionów lat układ kontynentów zmienia się nie do poznania.

Skorupa Ziemi cały czas trzeszczy w szwach. Duże pęknięcie ciągnie się przez cały Atlantyk, od Islandii aż po Antarktydę. Rozsuwające się płyty skalne tworzą szczelinę, przez którą wypływa magma. Wydawałoby się, że zetknięcie rozżarzonej magmy z wodą wywoła potężne efekty. Okazuje się, że nie. Ciśnienie wody kilkuset atmosfer nie dopuszcza do wrzenia i skały szybko zastygają. Pęknięcie samo się goi.

Czasem gazy i gorące zbiorniki magmy nagromadzone pod skorupą ziemską rozrywają większy otwór. Dno każdego oceanu pokryte jest tysiącami stożków zastygłej lawy i popiołu. Chyba najwięcej podmorskich wulkanów – dziesiątki tysięcy, powstało na Oceanie Spokojnym (Pacyfiku). Niektóre z tych podwodnych wulkanów wyrosły ponad powierzchnie wody tworząc „bezludne wyspy”.

Bezludne były niedługo. Już po kilkunastu latach prądy morskie i fale wyrzucały na brzeg szczątki i nasiona roślin (kokosy). Tysiące lat temu, pierwotni mieszkańcy Południowej Azji, łowiący ryby, czasami miotani po oceanie na swoich prymitywnych tratwach (Kon-Tiki) uratowali swoje istnienie na takiej wyspie i zakładali nową kolonię ludzi. Według mnie, posągi nad brzegiem Wyspy Wielkanocnej to naiwne sygnały dla rozbitków oparte na legendach o odysei przodków, „lądujcie, tutaj my mieszkamy”
Jednym z ciągle aktywnych fenomenów są Hawaje. Tam, pod dnem oceanu ulokowało się olbrzymie złoże gorącej, przesyconej gazami magmy.

Co kilkanaście tysięcy lat wyrasta z dna nowy stożek wulkaniczny, który później wyrasta nad lustro oceanu, stopniowo usypując kilkukilometrową górę z lawy i popiołu. Ponieważ skorupa dna przesuwa się nad tym złożem magmy, kolejne wulkany tworzą łańcuch mniejszych i większych wysp – jest ich tam już ponad sto. Najstarsze wulkany już zapadły się na tyle, że nad wodą wystają tylko wyrosłe na ich zboczach rafy koralowe – atole (np. Midway).

Nie wszędzie wulkany są tak spokojne jak na Hawajach. Przed wiekami Grecy zasiedlili wychylający się z wody krater (kaldera) olbrzymiego wulkanu ulokowanego obok Krety. Wulkan ten, uformowany przed dziesiątkami tysięcy lat nie dawał oznak aktywności i krater posłużył jako naturalny falochron osłaniający wody wielkiego portu. Przez setki lat ta wyspa była centrum wymiany handlowej pomiędzy Egiptem, Małą Azją i Grecją. Wyrosła na potęgę ekonomiczną dając początek legendy o Atlantydzie.

Lecz nagle wulkan odrodził się. W mgnieniu oka wszystko zostało rozerwane, później zatopione falą tsunami, a wystające ponad wodę szczątki pokryła gruba warstwa lawy i popiołu. W czasie tego wybuchu olbrzymie masy popiołu zniszczyły również królestwo Midasa na Krecie. Według geologów miało to miejsce około 3700 lat temu. Obecnie na szczątkach tego znowu spokojnego wulkanu nazwanego Santorin, udaje się wygrzebać okruchy dawnej świetności.
Podobna katastrofa była obserwowana w czasach nam współczesnych. Wulkan Krakatau wyrastający z morza pomiędzy wyspami Jawą i Sumatrą zaczął w 1883 roku gwałtownie dymić wyrzucając słupy pary wodnej i popiołu. Po kilku miesiącach, 27 sierpnia 1883 roku, wulkanem wstrząsnęły cztery potężne eksplozje, porównywane z jednoczesnym wybuchem kilkunastu tysięcy bomb atomowych.

Stożek wulkaniczny rozpadł się, a do atmosfery przedostały się gazy i popiół, który na kilka lat obniżył temperaturę na całym g
lobie. Zginęło wtedy około 40 tysięcy ludzi, mieszkańców okolicznych wysp. Obecnie wulkan się odradza usypując nowe stożki a na brzegach odradza się życie roślinne i zwierzęce. Ludzie jednak trzymają się z daleka, bo jak geolodzy zbadali, Krakatau potężnie wybuchał już kilkakrotnie w przeszłości.

Wulkany wyrastają również w środku kontynentów. Przykładem jest Kilimandżaro pokryte na czubku śniegiem, mimo podzwrotnikowych temperatur u jego podnóża. Małe wulkany znajdujemy też na terenie Polski – na szczęście już nieczynne i na stałe zakorkowane. Geolodzy wskazują na Wdżar w Pieninach i Górę Świętej Anny w województwie opolskim.
Najczęstszą przyczyną erupcji wulkanów są „gorące bąble” magmy przesyconej gazami. Powstają one, gdy ruchy tektoniczne skorupy ziemskiej wciskają głęboko pod ziemię materiał osadów oceanicznych przesycony odpadami organizmów morskich, a więc wapnem, siarką, metanem. Tam, w temperaturze ponad 1000 stopni i pod ciśnieniem tysięcy atmosfer, wszystko „dojrzewa” jednocześnie szukając ujścia na powierzchnię.

Jeden z takich „bąbli” wznosi się do góry pod słynnym Parkiem Yellowstone podgrzewając cały teren od dołu. W gorących wodach głębinowych rozpuszczają się skały wapienne i dwutlenek węgla, który daje „bąbelki” w wodach mineralnych. Gotująca się woda wytryskuje w formie gejzerów. Efekty te będą się nasilały, gdy gorąca magma będzie zbliżała się do powierzchni.
Kiedyś to wszystko wyleci w powietrze, tak jak Santorin-Atlantyda i Krakatau. Nie musimy się jednak obawiać zwiedzając teraz Yellowstone. Geolodzy zapewniają jeszcze kilkadziesiąt tysięcy lat życia dla tego rejonu.

Eksplozja Yellowstone byłaby niewyobrażalną katastrofą dla U.S.A. Zdarzała się w tych okolicach już wielokrotnie na przestrzeni lat. Około 7700 lat temu olbrzymi wybuch zasypał popiołem obecny stan Idaho. Pozostałością jest słynne Jezioro Kraterowe o średnicy ponad kilometr.

Jadąc do Yellowstone, zwiedzamy Badlands, również pozostałość po erupcji wulkanu. Tam zwały popiołów wulkanicznych osiągnęły kilkudziesięcio-metrowe grubości i te luźno związane popioły są teraz wymywane przez deszcze tworząc „księżycowy krajobraz”.

Nieco dalej w kierunku Yellowstone można podziwiać jedyny w swoim rodzaju komin wulkanu, który nie wybuchł. Magma przebijała się do góry przez pokłady osadów dennych oceanu, ale po dotknięciu wody zastygła i zakorkowała komin. Wulkan nie miał na tyle siły, aby wylot odkorkować. Po milionach lat płyta kontynentalna Ameryki została wyniesiona a osady denne rozmyte deszczami. Kilkusetmetrowy komin wulkanu zwany Diabelską Wieżą dominuje nad okolicą będąc celem codziennych wspinaczek alpinistów.

Wybuchów wulkanów wcale nie jest więcej niż w przeszłości. Częściej się o nich słyszy, gdyż informacja we współczesnym świecie biegnie dużo szybciej. Co rok, dwa, dowiadujemy się o kolejnych ofiarach wulkanów, wioskach i miastach zalanych błotem i lawą, zasypanych popiołem.

A ludzie dalej osiedlają się na zboczach i u stóp tych dziwnych gór. I nie straszą ich katastrofy Pompei, Kilimandżaro czy Pinatubo. A potem, po tragedii, cały świat spieszy z pomocą dla biednych poszkodowanych przez Naturę.
(ami)
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama