Niedawno odbył się kolejny Wszechświatowy Kongres Kosmologów w Columbus w Ohio.Tym razem naukowe tuzy i wszechstronni znawcy problemów postanowili zastanowić się nad zasadniczym z nich, nie licząc spódniczek gimnazjalistek, a mianowicie nad tym jaki jest – ich zdaniem – ostateczny kształt wszechświata i jaką on ma formę. Także i strukturę, skoro nie możemy doliczyć się mniej więcej 5/6 jego masy.
Oczywiście – najprawdopodobniej – nigdy nie będziemy mogli dowieść tego w sposób ostateczny, ale mimo wszystko znamy już dzisiaj kilka jego zasadniczych cech, na które otworzyli nam oczy Einstein, Hawking, Sagan czy Drake, astronomowie i astrofizycy, fizycy i matematycy, dając nam wiele pewników w postaci swoich obserwacji i równań.
Uczeni długo uważali, naśladując wielu swoich poprzedników w czasach starożytnych, że wszechświat jest całkowicie płaski – płaski jak stolnica i że wygląda podobnie jak widok nieba z Ziemi przedstawiony na wielu obrazach z tysiącami gwiazd błyskających w czerni nocy. Tyle, że jest on dużo większy i jednorodzajowy. “Chodzenie” po nim byłoby jednostajne i nużące, zwłaszcza że nigdzie nie kończy się. Paradoks trwania w zawieszeniu.
Po odkryciach Kopernika, Newtona, Keplera, Laplace czy Hubble’a uczeni jednak zmienili zdanie. I to zmienili je diametralnie. Uznali, że wszechświat jest kulisty i ograniczony. Tak jak duża kula izotropowa, tzn. identyczna w każdym miejscu.
Potem zaczęto rozważać wszechświat jako strukturę rozwarstwioną, przy czym te warstwy nakładały się na siebie wzajemnie. Ale nadal coś im nie pasowało. Właśnie nie przystawało do, z takim trudem i mozołem, wpracowanego modelu! Wobec tego zaczęto zastanawiać się nad rozmiarami, budową, masą i wiekiem tego uniwersalnego tworu.
Wreszcie uznano, że wszy-stko tłumaczy ogólna teoria względności. Ale i teraz wiedza ludzka została wzbogacona o zgoła surrealistyczne zdjęcia kosmicznych dali za sprawą teleskopu Hubble’a zamonotowanego w przestrzeni okołoziemskiej. Teleskop uwolnił badaczy od wpływów atmosfery ziemskiej na jakość obrazu. A zajrzenie ‘‘pod podszewkę”, iż za samym oglądaniem wszechświata przyszły nowe modele matematyczne ‘‘opisujące” go.
W rezultacie – zdezaktualizowały się stare kosmologiczne idee i zniknęła dotychczasowa jedność poglądów na jego objętość, ilość energii zawartej w nim i na masę, jaką zawiera. Także na jego budowę włóknistą, gąbczastą czy ‘‘pęcherzową’’. Na początek a może – odwrotnie – na brak początku.
Nie dość tego wszystkiego, uczeni różnią się w poglądach na sam stopień zakrzywienia wszechświata. Jeśli bowiem zakrzywienie nie występuje – mamy do czynienia z płaszczyzną, no może nie taką, jak sądzili ich poprzednicy, ale zawsze “nagą”. Natomiast, gdyby zakrzywienie naprawdę występowało – to mamy do czynienia z kulą. Gdy to zakrzywienie byłoby “negatywne’’, mamy do czynienia z przedziwną formą dwóch lejów połączonych jednym punktem stycznym, jeśli jest ono “pozytywne” – z bąblami, które stykają się ze sobą ściankami, tworząc inne, mniejsze wszechświaty.
Dla nas ten ‘‘bąbel”, w którym żyjemy, jest i tak o wiele za duży, no chyba, że ludzkość w dalekiej przyszłości opanuje zasady podróżowania nie tylko po nim, ale również “przenikania’’ do innych wszechświatów. Póki co – wędrowanie od krańca po kraniec naszego wszechświata możliwe jest tylko w powieściach fantastyczno-naukowych.
Ale nie jest też bardzo wykluczone, że warianty wymienione powyżej współ-występują i uzupełniają się wzajemnie. To zaś oznacza, że wszechświat staje się mieszaniną płaszczyzn, kul, podwójnych lejów, przez które odbywa się nieustanna wymiana materii i energii między wszechświatami i pulsujących innych, nieznanych nam form, rozchylających się i stulających się wokół siebie i w sobie do tego stopnia, że niekiedy docierają do nas w jednym obrazie wiele razy i z wielu różnych kierunków, bo następuje złamanie i ugięcie się światła wysłanego z tego samego obiektu i z jakiś tam nieznanych powodów ulegającego ‘‘przetworzeniu” nim dotrze do oczu obserwatora.
Dlatego zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby przyjąć defensywną postawę księdza Pirożyńskiego, postawę konia. “Koń jaki jest – każdy widzi’’. Tak samo ze wszechświatem. Wystarczy tylko przyjąć własny subiektywny sąd jako uniwersalny pewnik.
Wszechświat jest tak samo elastyczny jak i sumienie ludzkie. Łatwo daje się ‘‘wyginać’’ w każdą pożądaną stronę. Zwłaszcza kosmologom. Poza tym jest jak płynąca rzeka – nigdy nie wchodzi się do tego samego nurtu! Jeżeli wierzyć filozofom. A nie mamy powodu im nie wierzyć.
‘‘Płyniemy w oceanie energii’’
Tak napisał wybitny współczesny fizyk, David Bohm. Cóż za skrótowe, ale i jednocześnie poetyckie porównanie. A podobno fizyka należy do nauk ścisłych. Ale – z kolei – poezja lepiej oddaje stan materii “zanurzonej” w energii jak korek – nieprzesiąkalny i niezatapialny.
Obecnie tak wiele zmienia się niemal na naszych oczach, że nie jesteśmy w stanie określić charakteru tych zmian, a cóż dopiero poznać ich głębokości i rozległości. Stąd też pewien chaos zarówno w sferze myśli, jak i odczuć – naszego wewnętrznego demiurga. Po prostu – jesteśmy zagubieni, a ta niepewność – w konsekwencji – rodzi kryzys kultury i obyczajowości. Nie wspomnę już o duchowości i niegdzisiejszych więzach religijnych, które cementowały życie rodzinne, społeczne i narodowe.
Niemal na co dzień pochłania nas pogoń za pieniędzmi, a konieczność duchowej więzi z drugim człowiekiem wypełnia rozmowa z nim “na noże”. Byle dalej, byle szybciej, byle mieć jeszcze więcej niż ma nasz sąsiad. “Zazdrości szewc księdzu, że został biskupem”. Bezinteresowna zawiść, twierdził znakomity znawca polskości, Melchior Wańkowicz, zaburza i niszczy stosunki międzyludzkie. Ale nie tylko w naszym kraju.
Zawiść, w skali ogólnoświatowej, niejedno ma imię. Biedni zazdroszczą bogatszym, pechowcy – szczęściarzom. W czasie mojego niedawnego spotkania w ośrodku badań terapii niekonwencjonalnej w Nowym Jorku miałem okazję przysłuchać się dyskusji o najbardziej stresującym doznaniu Amerykanów. Na pierwszym miejscu wymienili oni właśnie uczucia zazdrości i nienawiści. Owe “I hate you!” towarzyszy im codziennie.
Niekiedy jest to typowy ‘‘szczurzy syndrom”. Otóż te właśnie gryzonie, gdy nadmiernie wzrasta ich populacja – zagryzają się wzajemnie. I taki stan trwa aż do następnego przesilenia. Jestem prawie pewny, że ten stan dotknie prędzej czy później ludzkość, jeśli nie przyjdzie opamiętanie i nie nastąpi rozładowanie wszystkich społecznych frustracji i niepokojów. To nam gwarantują dzisiejsze czasy i wejście w Trzecie Tysiąclecie ujawnione terroryzmem i agresją międzyludzką. Tymczasem jest na to antidotum – zdrowe, psychiczne i fizyczne życie! Co to m. in. oznacza? – Zwiększenie refleksji, spojrzenie nie tylko dookoła siebie, ale również w siebie.
Ludzie ciągle czegoś szukają, lecz nie wiedzą czego. Trawi ich wewnętrzny niepokój i niepewność. A wszystko co robią jest płytkie, nijakie, miałkie. I tak nasza rzeczywistość rozpada się na kawałki niczym poszatkowany robak. Ten stan – powiedziałbym ‘‘chocholi’’ – potęgują mass media, które podsuwają odbiorcom papkę, miazgę, bez
jakiejkolwiek myśli moralno-refleksyjnej. Ludzi bardziej interesuje kto z kim i za ile, niż po co jesteśmy, do czego zmierzamy?
Minie jeszcze sporo czasu, nim tak zwana opinia publiczna zrozumie i doceni punkt zwrotny naszej cywilizacji. Otóż już dzisiaj najwybitniejsi uczeni, fizycy i biolodzy, badając właściwości materii, a także strukturę i przypuszczalne początki, dzieje i koniec naszego wszechświata twierdzą, że wkrótce znajdziemy się w chwili “zerowej”, owej nieskończonej w potencjalnych możliwościach pustki i stanie wobec tego pytanie, co nadało celowość i sens istnieniu lub – jeszcze inaczej – kto lub co było praprzyczyną wyłonionych z nicości bytów. Dlaczego zaczął biec czas, choć na początku wcale go nie było?
Chyba jednak najbardziej trafną jest teza Davida Bohma o przestrzeganiu materialnego i empirycznie poznawalnego świata jako ‘‘zmarszczki na niezmierzonym oceanie energii”.
Chyba jednak najbardziej trafną jest teza Davida Bohama o postrzeganiu materialnego i empirycznie poznawalnego świata jako “zmarszczki na niezmierzonym oceanie energii”. W tym ujęciu materia stanowi mniej subtelną, zgęszczoną formę energii, która manifestuje się w konkretnych, wciąż na nowo odtwarzanych kształtach sterowanych przez “wielki porządek wszechświata”. Podobnie podchodzi do problemu Rupert Sheldrake, który szuka wzorcowych modeli zjawisk dziejących się w materii w “polach morfogenetycznych’’, działających na zasadzie raz ustalonej matrycy dla całej materii wszechświatów.
Znamienne jest to, że obaj badacze nie poprzestają na terminologii i pojęciach związanych z filozofią i religią. U nich świat materialny jest “pomyłką” energii i następuje po pewnym czasie jej “wygładzenie”, przeniknięcie owej zmarszczki w jeden wielki, bezbrzeżny ocean wszechogarniającej energii.
Leszek A. Lechowicz
Podglądanie wszechświata
- 04/23/2008 03:16 PM
Reklama








