Polski Związek Lekkiej Atletyki pogrąża się w długach i zobowiązaniach finansowych - wynika z dokumentów. Pracownicy, którzy już raz ratowali związek z opresji, tym razem nie zamierzają i ... czekają na kuratora.
W PZLA (założonego 11 października 1919 roku w Krakowie) był już kurator - w latach 1988-1989 został desygnowany przez resort twórca Wunderteamu, legendarny trener Jan Mulak. Zdaniem niektórych członków obecnego zarządu, jak również pracowników i działaczy, takie posunięcie byłoby najlepszym rozwiązaniem w kryzysowej sytuacji, w jakiej znalazł się PZLA.
Historia związku zna już przypadki zawirowań finansowych. Najpoważniejsze odnotowano w olimpijskim roku 2000 (Sydney), kiedy to zadłużenie sięgało blisko 2 mln zł. Wówczas to prawie wszyscy pracownicy oraz będący na etatach PZLA trenerzy zgodzili się dobrowolnie na przyjęcie wypowiedzeń i podpisanie umów na nowych, bardzo niekorzystnych warunkach, z obniżonym wynagrodzeniem. Dopiero po trzech latach uposażenia wróciły do poprzedniego poziomu.
W rozmowie z PAP podkreślali, że nie można mówić o podwyżkach, bo dostali to, co poświęcili dla ratowania związku. Zdaniem Iwony Kiljan, która pracuje w PZLA 23 lata, takie wyrzeczenia mogą podejmować tylko osoby prawdziwie "kochające lekką atletykę".
"Nie wiem, czy w innym przypadku ktoś zrzekłby się pieniędzy, by ratować firmę. A dodam, że wiele osób nie patrzy na zegarki, na swoje życie prywatne, pracuje po godzinach, bierze ‘papiery’ do domu, bo wie, że jak na czas nie załatwi sprawy, ucierpią na tym zawodnicy. My szanujemy ich wysiłek i chcemy, aby i nasz był szanowany. Jesteśmy niczym zakład usługowy dla lekkoatletów" - podkreśla Iwona Kiljan z działu szkolenia, do którego dzwonią wierzyciele z pytaniami, kiedy zapłacone zostaną faktury m.in. za zgrupowania, witaminy, odżywki.
Pracownicy mają żal do prezes Ireny Szewińskiej, że nie informuje ich o sytuacji związku. Wiedzą jedynie tyle, co przeczytają w gazetach bądź w internecie. Nawet na stronie PZLA nie ma nic, co uchwalił zarząd, że jest "jakaś komisja problemowa", że sekretarz generalny został zwolniony dyscyplinarnie, że odeszła główna księgowa i jest nowa (nie wiedziała o tym nawet kadrowa), że nastąpiła zmiana na stanowisku dyrektora Memoriału Janusza Kusocińskiego itd, itd.
Niektóre osoby zatrudnione w PZLA nie wytrzymują napięcia i ... trafiają do szpitala. Ostatnio zawałem sytuację okupił Wiktor Pikula, jedenaście lat pracujący w centrali "królowej".
Na koniec 2004 roku PZLA miało nadwyżkę budżetową z dochodów własnych i od sponsorów blisko 600 tys. zł. Po dwunastu miesiącach był niedobór ok. 145 tys. zł, a po następnych dwunastu - powiększył się o ponad 300 tys. zł. Gdzie był wówczas zarząd, komisja rewizyjna?
Na te pytania, stawiane przez dziennikarza PAP, nie każdy chce obecnie odpowiadać. Na widok ekipy telewizyjnej jedni w popłochu uciekają, inni chowają się w ustronne miejsca bądź odsyłają do ... wiceprezesa ds. organizacyjnych i finansowych Tomasza Lipca, którego na tę funkcję "namaściła" w styczniu 2005 roku Irena Szewińska.
Lipiec na czas pełnienia funkcji ministra sportu (od 31 października 2005) zawiesił działalność w PZLA, by wyrazić gotowość jej kontynuowania po tym, jak 9 lipca 2007 roku jego dymisję przyjął prezydent RP. Jednak 25 października został zatrzymany przez Centralne Biuro Antykorupcyjne i aresztowany.
Prokuratura okręgowa w Warszawie zarzuciła Tomaszowi Lipcowi m.in. przyjęcie "korzyści majątkowej w związku z pełnieniem funkcji publicznej" oraz w związku z działalnością Centralnego Ośrodka Sportu. Zarząd PZLA nie zdecydował się jednak zawiesić wiceprezesa w czynnościach (nadal przebywa w areszcie), co potwierdza informacja na stronie internetowej związku.
Wieści o złej kondycji finansowej i przewidywanym zadłużeniu rozniosły się wśród pracowników jesienią 2007 roku, a sekretarz generalny była poinformowana o tym oficjalnie w październiku. Mimo to 11 grudnia, na pytanie wiceprezesa Janusza Krynickiego, sekretarz zapewniał, iż stan finansów PZLA jest dobry.
Protokoły komisji rewizyjnej związku wskazują na wiele nieprawidłowości w działalności. Dlaczego były one ukrywane? "Nie wiem, głupota, nonszalancja, brak umiejętności kierowania" - odpowiedział PAP przewodniczący KR Zygmunt Worsa.








