Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 12 grudnia 2025 10:42
Reklama KD Market

Wałęsa/„Bolek” polaryzuje klasę polityczną -

Warszawa – Niezależnie, czy Lech Wałęsa był świadomym lub nieświadomym konfidentem PRL-owskiej bezpieki, i niezależnie, czy ostatnia książka na ten temat jest rzetelnie opracowanym naukowym przyczynkiem do jego biografii czy paskudnym paszkwilem politycznym, jedno nie ulega najmniejszej wątpliwości. Cały ten szum medialny – zamierzony czy nie – okazał się doskonałym chwytem marketingowym. Po ostrych, trwających miesiącami polemikach w prasie i telewizji, po dzikich, bezpardonowych atakach i kontratakach, sensacyjnych oskarżeniach i kontroskarżeniach, nawet ludzie, którzy specjalnie polityką czy historią się nie interesują postanowili, że tę książkę trzeba przeczytać.

Gdy w tym tygodniu weszła na rynek licząca 751 stron publikacja pt. „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii” Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka, ustawiły się po nią kolejki. Chętnych do jej zakupu było wielokrotnie więcej niż egzemplarzy, bo większość początkowo skromnego czterotysięcznego nakładu rozdano wcześniej notablom i innym osobistościom – politykom, naukowcom i dziennikarzom.

Pracownicy Instytutu Pamięci Narodowej stwierdzili, że takiego oblężenia nigdy wcześniej nie widzieli, bo od samego rana przed budynkiem ustawił się tłum. Choć oficjalna cena w księgarniach wynosi 65zł ($30), na aukcji internetowej książka już w pierwszym dniu sprzedaży osiągnęła cenę 315zł ($146). Do księgarń trafia po kilka lub co najwyżej kilkanaście egzemplarzy, z których sami pracownicy większość dla siebie i swoich bliskich wykupują. Wkrótce ma ich być więcej, chyba, że dodruki zostaną wstrzymane, bo z niektórych niechętnych publikacji kręgów politycznych i takie pomruki dochodzą. Krążą nawet apele o zlikwidowanie samego IPN, który kontrowersyjną książkę wydał.
Według autorów publikacji, Wałęsa w początkach lat 70. był agentem SB o kryptonimie „Bolek”. Akta świadczące o tym b. prezydent zabrał po obaleniu rządu Jana Olszewskiego w 1992 r., a zwrócił je po usunięciu inkryminujących go dokumentów. Dalej twierdzą, że w 2000 r. Sąd Lustracyjny wadliwie ocenił dowody dotyczące Wałęsy, a część dokumentów pominął. Książka stawia tezę, że odwołanie rządu Olszewskiego na wniosek Wałęsy oraz jego sprzeciw wobec lustracji miały „motywy, niestety, jak najbardziej osobiste”. Według autorów, oryginał teczki „Bolka” najprawdopodobniej znajduje się dziś w Moskwie.
Zarówno twórca „Solidarności” i b. prezydent RP Wałęsa jak i autorzy książki uważają się za ofiary głęboko spolaryzowanej sceny politycznej i masowej nagonki medialnej. Wałęsa, który publikację t nazwał największym draństwem, plugastwem i stekiem wyssanych z palca kłamstw, straszy jej autorów jak i telewizję publiczną sądami, a nawet nawoływał do zdjęcia z urzędu prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ten bowiem publicznie stwierdził, że Wałęsa był tajnym współpracownikiem o kryptonimie „Bolek”.

Choć Wałęsa ma niewątpliwe zasługi dla Polski, obowiązkiem historyków jest docieranie do prawdy, nawet jeśli jest ona trudna do zaakceptowania, twierdzi Piotr Gontarczyk. Współautor kontrowersyjnej książki, Cenckiewicz tłumaczy, że w zidentyfikowaniu Wałęsy jako „tajnego współpracownika Bolka” pomogły teczki, które nie zostały zniszczone po transformacji ustrojowej. Z dokumentów bezpieki wynika, że „TW Bolek” był agentem aż do roku 1976, kiedy SB zrezygnowała z niego jako niechętnego do współpracy. Ale historycy zarzucają Lechowi Wałęsie, że już jako prezydent dokonał w roku 1992 procesu czyszczenia kompromitujących dokumentów na jego temat.

W tej wciąż rozwijającej się sprawie, której końca nie widać, wciąż pojawiają się nowe wątki. Krzysztof Wyszkowski, b. działacz Wolnych Związków Zawodowych, które były prekursorem „Solidarności”, ni stąd ni zowąd oznajmił, że Marszałek Senatu ma nagranie z 1979 r., na którym Wałęsa przyznaje się do współpracy z władzą. Inny b. członek WZZ Andrzej Gwiazda twierdzi, że Wałęsa przyznał się, iż bezpośrednio po strajku w 1970 r. rozpoznawał ludzi z filmów i nagrań dla milicji. Wyszkowski obok Gwiazdy i Anny Walentynowicz prawie od zarania „Solidarności” należą do zaprzysięgłych przeciwników Wałęsy.

Borusewicz przyznał, że nagranie istniało, ale podczas stanu wojennego przekazał je Mirosławowi Chojeckiemu w Paryża. Dodał jednak, że na taśmie żadnego przyznania się Wałęsy nie było. Zwolennicy tezy, że Wałęsa zdradził, zaraz podnieśli wrzawę, że taśma została „wyczyszczona” z inkryminujących go fragmentów. Ale poseł Platformy Obywatelskiej Antoni Mężydło do sporu dorzucił własne wspomnienia: „Nie wiem, czy Bogdan (Borusewicz) pamięta, że przyniósł taśmę z nagraniem Wałęsy do nas, do studentów. Ja ją pamiętam, nieocenzurowaną. Rzeczywiście była tam cała relacja Wałęsy z roku 1970”.
„Oczywiście nie mówił, że był agentem SB – wspomina Mężydło. – Opowiadał zbyt entuzjastycznie o tym, jak wszedł na balkon komendy, ludzie zaczęli w niego rzucać kamieniami, a za jakiś czas wzięła go milicja i wypytywała o te zdjęcia. I on rzeczywiście rozpoznawał je. Ale nie oceniał tego negatywnie. Jeszcze w 1979 r. nie wiedział, że źle robił. On się tym chwalił. Joanna Gwiazdowa palnęła na tej taśmie: “Lechu, ale ty milicji donosiłeś na ludzi?”. Wałęsa odpowiedział: ‘Ale milicja to też ludzie!’ Dokładnie to pamiętam. Kiedy wyszliśmy z Bogdanem z sali, powiedziałem mu: ‘Trzeba go nauczyć rozróżniać’. A Bogdan mnie uspokajał, że ‘nie możemy robotników pouczać, naciskać, bo są z nimi problemy i mogą pójść na tamtą stronę.”

Ani Mężydło, ani Borusewicz nie był obecny na spotkaniu kolegów z WZZ, na którym zrobiono to nagranie, ale marszałek cytuje słowa Andrzeja Bulca, jednego z jego uczestników. „Dokładnie pamiętam to, co mówił Bulc, bo wróciłem do tej sprawy. Zapytałem się, dlaczego na taśmie nie ma tego fragmentu. On stwierdził, zresztą zapewnie zgodnie z prawdą, że się po prostu taśma skończyła – powiedział Borusewicz. Dodał, że z relacji nie wynika jakoby Wałęsa rozpoznawał ludzi z pokazywanych mu zdjęć, a jedynie, że zdjęcia były mu pokazywane.

Niemal każdy powstający w tym sporze argument jest natychmiast kontrowany. Zrazu wygląda na przekonywujący. Już ma się wrażenie, że wreszcie wyszło szydło z worka, a zaraz potem okazuje się, że w worku jest jeszcze drugie szydło a sam worek ma podwójne dno. Autorom książki zarzuca się, że jest ona jednostronnym atakiem na Wałęsę, któremu nie dano szansy wyjaśnienia czegokolwiek na jej stronach. Nieprawda, kontrują autorzy. Zwrócili się do Wałęsy o wywiad w sierpniu ub. roku. ale on im odmówił.
W ub. weekend odbyły się w rezydencji państwa Wałęsów huczne imieniny, które stały się czymś w rodzaju plebiscytu poparcia dla twórcy „Solidarności”. Wśród kilkuset gości był też premier Donald Tusk, który oznajmił, że w ciężkich chwilach należy go wesprzeć i pocieszyć. W tym tygodniu Tusk uznał, że należy uderzyć we wspólnego wroga i odpalił w toczącym się sporze własną bombę. W telewizyjnym programie dyskusyjnym „Tomasz Lis na żywo” premier powiedział, że podczas negocjacji na temat utworzenia rządu Jana Olszewskiego w 1991 r. usłyszał od Jarosława Kaczyńskiego, że on i jego partia (Kongres Liberalno-Demokratyczny) mogą dostać pełnię władzy nad polską gospodarką pod warunkiem, że pomogą mu w odsunięciu od władzy Lecha Wałęsy.

„To było dla mnie bardzo zastanawiające, bo kilkanaście miesięcy wcześniej Jarosław Kaczyński i Krzysztof Wyszkowski byli ludźmi, którzy tworzyli polityczną atmosferę i kampanię na rzecz Lecha Wałęsy” – powiedział Tusk. Kaczyński i Wyszkowski dokładnie znali „skomplikowany życiorys” Wałęsy, ale on był dla nich do zaakceptowania dopóki uważali, że jest albo będzie ich. „Kiedy Lech Wałęsa podziękował za współpracę braciom Kaczyńskim, okazało się, że jest agentem i człowiekiem niebezpiecznym” – dodał premier.
Jednak takie już są reguły rozgrywek politycznych. Na początku lat 90., kiedy Tadeusz Mazowiecki przegrał wybory prezydenckie, obóz popierającej go „Gazety Wyborczej” oblewał Wałęsę najbrzydszymi pomyjami i nie szczędził mu niewybrednych obelg i inwektyw. Dziś to samo środowisko należy do najgorętszych obrońców b. prezydenta, bo łączy je z nim wspólny wróg: bracia Kaczyńscy, Olszewski, Antoni Macierewicz, PiS, Radio Maryja i cały obóz niepodległościowy, zwany też IV Rzecząpospolitą.

Wobec całego tego szumu i rozgardiaszu może jednak warto także przyjrzeć się poglądom osób spoza politycznego pola bitwy, bezpośrednio nie zaangażowanych w te rozgrywki. Światowej sławy kompozytor Krzysztof Penderecki niedawno tak podsumował całą sprawę: „Jego słabość można mu wybaczyć w świetle tego, co zrobił dla Polski. Jego głównym błędem było zaprzeczanie jej i niszczenie części dowodów”. Wypowiedź ta jest zbieżna z opinią 60 procent Polaków. W niedawnym sondażu większość uznała, że nawet jeśli miał miejsce taki epizod w jego młodości, to zważywszy na jego późniejsze dokonania należy mu wybaczyć.
Robert Strybel
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama