Warszawa – W przyszłym roku minie 20. rocznica Wolnej Polski, lecz przez cały ten czas niezmiennie toczyła się, nadal toczy i chyba jeszcze przez jakiś czas toczyć się będzie ta sama w zasadzie wojna. Toczą ją demaskatorzy i zatajacze. Tylko scenografia się różni, a poszczególne starcia nieco inaczej rozkładają akcenty, ale zawsze chodzi o to samo: ujawnić czy zataić, grać w otwarte karty czy z asem w rękawie, działać przy otwartej kurtynie czy za kulisami. Ostatecznie sprawa sprowadza się do tego, czy należy traktować naród poważnie i podmiotowo, czy też uznać, że „my (nasza elitarna grupa, klika, koteria, paczka) zawsze wie lepiej”, co narodowi potrzeba.
Podstawowy podział to poparcie czy negacja dla dekomunizacji, ustawowego ogłoszenia PZPR zbrodniczą organizacją i rozliczenia ich przywódców i kolaborantów ze zbrodni przeciwko narodowi polskiemu. Jedni chcieli pełnej weryfikacji kadr i lustracji ludzi zajmujących stanowiska publiczne w społeczeństwie, ich przeciwnicy zaś takie podejście odrzucali, zwalczali, podważali i ośmieszali.
Grzech zaniechania został popełniony prawie na samym początku niepodległości, kiedy w sferze gospodarczej nie przeprowadzono reprywatyzacji, czyli nie oddano prawowitym właścicielom to, co im zabrała komuna. W dziedzinie politycznej zaś miało to miejsce, kiedy zamiast ujawnić kolaborantów, obalono rząd, który usiłował to uczynić. To prawda, że próba upublicznienia tzw. “listy Macierewicza” (ministra spraw wewnętrznych w rządzie Jana Olszewskiego) została przygotowana w pośpiechu i pozostawiała dużo do życzenia. Oprócz prawdziwych informacji w teczkach były różne braki, kserokopie zamiast oryginałów, może nawet fałszywki. Ale tych uchybień nie dało się wyjaśnić, zamykając te materiały w strzeżonych archiwach.
Kwestia list i teczek miała przez lata odbijać się czkawką, wracając raz po raz, to w postaci Listy Wildsteina (styczeń 2005 r.), to znów ostatniego sporu wokół Lecha Wałęsy, czy ostatniej kontrowersji wokół pogrobowców PRL-owskiego wywiadu wojskowego. I zawsze te same twarze ustawiają się po przeciwstawnych stronach barykady.
Za oczyszczeniem sceny publicznej z pozostałości dawnego reżimu komunistycznego i rozliczenia jego zbrodniarzy i kolaborantów stali działacze opozycji niepodległościowej, AK-owcy, “Solidarność”, ludzie Kościoła i różne siły antykomunistyczne. W tych szeregach znajdują się Jan Olszewski, Antoni Macierewicz, bracia Kaczyńscy, Bronisław Wildstein, ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, politycy Prawa i Sprawiedliwości i wspierająca ich duchowo, choć nie angażująca się bezpośrednio ,większość biskupów.
Po przeciwległej stronie znajdują się postkomuniści i post-KOR-owcy (działacze i sympatycy kolejnych formacji tego środowiska jak Ruch Obywatelski-Akcja Demokratyczna, Unia Demokratyczna, Unia Wolności czy ostatnio Partia Demokratyczna, do niedawna oficjalnie kolaborująca z postkomuną w koalicji LiD). Jest to obóz “Gazety Wyborczej” z Adamem Michnikiem na czele. Popierają go tacy ludzie, zatroskani o to, by włosek jakiemuś komuchowi z głowy nie spadł, jak minister spraw wewnętrznych w rządzie Mazowieckiego, Krzysztof Kozłowski, ojciec chrzestny tej formacji Bronisław Geremek i wszyscy ci, którzy przyłożyli rękę do obalenia Olszewskiego: Kwaśniewski, Tusk, Pawlak, Mazowiecki, Wałęsa i szara eminencja jego prezydentury, Mieczysław Wachowski.
To obóz michnikowy swego czasu przekonał większość Polaków, że prawdziwym patriotą i człowiekiem honoru był Jaruzelski, Kukliński zaś – zdrajcą. To michnikowcy wpadają w furię, kiedy ktokolwiek proponuje ujawnienie, kto naprawdę był kim. Takich wyśmiewają jako “oszołomów”, “ludzi chorych z nienawiści” czy “lubujących się grzebać w cudzych życiorysach”. Ponieważ do niedawna “Gazeta Wyborcza” niepodzielnie przodowała na rynku prasowym (obecnie pierwsze miejsce zajmuje bulwarówka “Fakt”), łatwo jej było manipulować opinią publiczną.
Wykorzystywała kompleksy Polaków, instruując czytelników, jakie poglądy powinna głosić inteligencja. Jako prawdziwa “Warszawka”, inaczej myślących zaliczała do prowincjuszy, ludzi prymitywnych, zacofanych, niewykształconych, słowem do Polski B.
To m.in. postawie zatajaczy i przeciwników rozliczania PRL-u zawdzięcza się to, że dopiero po 27 latach udało się skazać morderców dziesięciu zastrzelonych górników z kopalni „Wujek”. To głównie za sprawą obozu „oświecenia” i „postępu” do dziś nie pociągnięto do sprawiedliwości prawdziwych sprawców stanu wojennego i morderstwa ks. Popiełuszki. I mimo upłynięcia 31 lat, do dziś nie udało się w pełni wyjaśnić okoliczności śmierci związanego z antykomunistyczną opozycją krakowskiego studenta Stanisława Pyjasa.
Ostatnio sprawa znów stała się głośna dzięki wstrząsającemu filmowi pt. „Trzech kumpli”. Tymi trzema kumplami byli Pyjas, wyżej wymieniony Wildstein i Lesław Maleszka – wszyscy studenci polonistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Studiowali, pili, bawili się i wszędzie chodzili razem, aż zwłoki Pyjasa znaleziono 7 maja 1977 r. w bramie kamienicy przy ul. Szewskiej w Krakowie. Prokuratura, która po śmierci studenta prowadziła śledztwo, umorzyła sprawę, twierdząc, że Pyjas „spadł ze schodów”. Dla przyjaciół i znajomych Pyjasa ta wersja okoliczności jego śmierci była od początku niewiarygodna, bo wiedzieli, że interesowała się nim bezpieka.
Myliłby się ten, kto sądził, że takie mordy polityczne można wyjaśnić jedynie w wolnej Polsce. Śledztwo wprawdzie wznowiono w 1991 r., ale ostatecznie umorzono z powodu niemożności wykrycia sprawców. „Miękkie lądowanie” dla ludzi reżymu, w sprawie którego dogadali się postkomuniści z post-KOR-owcami, sprawiły, że i w wolnej Polsce nie sposób było się dobrać do wiernych synów PRL-owskiej bezpieki. W latach 90. ówczesny minister spraw wewnętrznych Andrzej Milczanowski, choć ponoć prawicowiec, odmówił „dla dobra państwa polskiego” ujawnienia faktów mogących wyjaśnić okoliczności śmierci Pyjasa.
Parokrotnie już wyświetlany w prywatnym kanale TVN24 „Trzech kumpli” Ewy Stankiewicz i Anny Ferens to porażający film dokumentalny ze sfabularyzowanymi wstawkami. Główną jego część stanowi spowiedź esbeckiego szpicla Maleszki, który za pieniądze donosił na Pyjasa, Wildsteina i innych kolegów. Maleszka spowiada się tym chętniej, gdyż nie zawsze wiedział, że jest nagrywany. Mimo to nerwowo się jąka, jakby chciał się pozbyć ciężaru winy, ale na pytanie „dlaczego donosiłeś?” i podobne odpowiada jedynie „to doskonałe pytanie”. Ale żadnej odpowiedzi nie daje.
Film sugeruje, że Pyjas zaczął się domyślać, że Maleszka jest szpiclem, a bezpieka obawiała się stracić doskonałego konfidenta i musiała zadziałać. Pewnego dnia Maleszka miał odciągnąć Wildsteina od Pyjasa i właśnie wówczas znaleziono go martwego na kamiennej posadzce jednej z krakowskich kamienic. Maleszka jednak zaprzeczył, jakoby bezpieka mu powierzyła takie zadanie. Tłumaczy się, że szantażem został zmuszony do współpracy z SB, bo prowadzący go tajniak przy nim zadzwonił do rektora UJ i nakazał go skreślić z listy studentów.
Wbrew pozorom, „Trzech kumpli” nie jest filmem o PRL-u, lecz o III RP, o dniu dzisiejszym. Występują w nim także byli nierozliczeni esbowcy, którzy wykorzystali swoje układy, by zrobić karierę lub dożywają spokojnej starości na tłustych emeryturach, podczas gdy ich dawne ofiary ledwo wiążą koniec z końcem. Niechętnie udzielają wywiadów, a przeważnie mówią wymijająco. Przeszłość jest dla nich niewygodna, a nadmiar szczerości może być groźny. Przyznając się do własnych grzechów, można zdradzić kolegów, więc na ogół tłumaczą się tym, że (tak jak zresztą hitlerowcy) jedynie wykonywali rozkazy. Jak powiedział jeden z tajniaków: „Nie mam ochoty zawisnąć na własnym parkanie”.
Zdaniem autorek filmu i ludzi z obozu demaskatorskiego w III RP zrobiono wszystko, aby nie tylko nie potępić zła, jaką była działalność agenturalna, ale zrobiono wszystko, aby nic nie zakłóciło komfortu dawnych łotrów i zdrajców. Najlepszym tego przykładem jest sam Maleszka, który od lat był jednym z filarów redakcyjnych „Gazety Wyborczej”, a zwolniony został dopiero po wyświetleniu filmu „Trzech kumpli”. Pewne sceny filmy pokazują, jak dawny konfident SB naradza się telefonicznie z redakcją, jak należy dany temat ująć. Przyciśnięty do muru wicenaczelny „Wyborczej” Jarosław Kurski twierdził, że zatrudniono Maleszkę jedynie z przyczyn humanitarnych.
Kręcić to obóz michnikowski potrafi. Obóz ten na ogół ma Polsce za złe, że nie nadąża za postępem, nowoczesnym światem, czy Europą, że Polska to ciemnogród, a za granicą to dopiero jasny, światły raj. Tego argumentu nie używa tylko w jednym wypadku. Nigdy nie zadaje sobie pytania, jak to jest, że inne b. kraje komunistyczne już dawno temu jakoś potrafiły rozliczyć swoje reżymy i reżymowców, tylko nie Polska?!
Robert Strybel
Zemsta grzechu zaniechania…
- 07/11/2008 07:04 PM
Reklama








