Kilka godzin przed meczem eliminacji piłkarskich mistrzostw świata Słowacja - Polska na ulicach otaczających stadion Slovana Bratysława widać i słychać było głównie polskich kibiców. "Jesteśmy u siebie" - skandowali.
Faktycznie pół godziny przed meczem na trybunach przeważały biało-czerwone barwy. Nie mogło to dziwić z racji zapowiadanego przez słowackie media bojkotu, jaki miejscowi kibice ogłosili przed tym spotkaniem. Część sympatyków gości nie zobaczyła jednak meczu, bowiem jeszcze przed pierwszym gwizdkiem sędziego wdała się w awanturę z siłami porządkowymi i została "wyproszona" z sektorów.
Słowaccy kibice, choć nie zapełnili widowni, to jednak meczu zupełnie nie zbojkotowali. "Kibicujcie naszym jak nigdy dotąd" - apelował do nich stadionowy spiker. Gospodarze nie żałowali gardeł, ale trudno było im przekrzyczeć Polaków.
W 70 min miejscowych kibiców uciszył Euzebiusz Smolarek i wydawało się, że gospodarze będą opuszczać stadion w minorowych nastrojach. Niektórzy z nich od razu zdecydowali się na wcześniejsze pójście do domu. Musieli bardzo żałować, bo w końcówce ich zespół zdobył dwie bramki, wygrał mecz, a na widowni ludzie padali sobie w ramiona.
Smutni opuszczali obiekt Slovana polscy kibice. "Kto by przypuszczał, że można przegrać ze Słowacją" - powiedział jeden z nich.
W środę nie było problemu z kupnem biletu na mecz w cenie od 250 do 800 koron. Wejściówki były dostępne nawet kilka minut przed meczem. Dużo gorzej było z kolei z wejściem na trybuny przez kilka wąskich bramek. W oknach okolicznych lokali pojawiły się kartki z informacjami o zakazie sprzedaży napojów alkoholowych. Na obroty nie mogła z kolei na pewno narzekać sąsiadująca ze stadionem galeria handlowa, a zwłaszcza tłumnie odwiedzane przez kibiców z Polski stoisko pod nazwą "piwny raj".








