Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
środa, 10 grudnia 2025 18:20
Reklama KD Market

Rocznica rządów Tuska: plusy i minusy

(Korespondencja własna „Dziennika Związkowego”)
Warszawa – Mija pierwsza rocznica rządów Donalda Tuska. Nic dziwnego więc, że dokonywany jest bilans jego zalet i wad, niedociągnięć i zasług, osiągnięć i porażek. I nic dziwnego też, że ocena znacznie się różni zależnie od tego, kto jej dokonuje. Jak było do przewidzenia, ekipa rządząca jest zadowolona z osiągnięć ostatnich 12 miesięcy, natomiast opozycja twierdzi, że ostatni rok został zmarnowany. Czy, jak to często bywa, prawda leży gdzieś pośrodku dwóch skrajnych biegunów?


Zdaniem wicemarszałka Sejmu Stefana Niesiołowskiego, przez rok od wyborów „znakomita większość obietnic składana przez Platformę Obywatelską została zrealizowana, ale byłoby ich więcej, gdyby prezydent nie przeszkadzał rządowi. Prezydent jak może, tak przeszkadza i szkodzi temu rządowi, więc łamie wynik wyborów, bo to wyborcy wybrali ten rząd, uniemożliwia rządzenie. I to jest sytuacja, powód pewnego kryzysu w Polsce. Trzeba przeczekać tę niefortunną prezydenturę”.

Niesiołowski, niegdyś twardy prawicowiec, znalazł schronienie w rządzącej obecnie Platformie Obywatelskiej, kiedy jego macierzyste stronnictwo, neo-endeckie Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe nie weszło do Sejmu. Niesłuszny, dawny „odchył” polityczny odkupił tym, że zawsze jest gotów w pierwszej linii atakować prezydenta Kaczyńskiego czy zwalczać ludzi i pomysły PiS. Ponadto usłużnie wypowiada się, kiedykolwiek PO chce pokazać swoją patriotyczną, prokatolicką twarz.

Marszałek sejmu Bronisław Komorowski, jedna z głównych podpór obecnej ekipy rządzącej, nieco oględniej i mnie zaczepnie ocenił miniony rok. „Życie nie składa się z samych sukcesów, ani samych porażek. To był rok ciężkiej pracy, która zaczyna przynosić efekty. Po roku rząd może powiedzieć śmiało, że wykonał zobowiązanie. To jest miara ciężkiej pracy wykonanej dla dobra kraju”. Do najważniejszych zadań podjętych przez koalicję liberalno-ludową (PO-PSL) należy reforma ochrony zdrowia i systemu emerytalnego oraz wycofanie polskich żołnierzy z Iraku.

Ostatnie stwierdzenie nie podlega dyskusji. Obietnica wycofania wojsk polskich i Iraku do końca października została w pełni dotrzymana. Pozostała tylko nieduża grupa szkoleniowców działających pod dowództwem amerykańskim. Natomiast polscy emeryci raczej nie szaleją z radości, a wielu z nich z ledwością wiąże koniec z końcem. Wielu schorowanych starców wykupuje tylko część przepisanych przez lekarza leków, bo na więcej ich nie stać.

Czy uchwalona reforma systemu ochrony zdrowia coś zmieni na lepsze nie wiadomo, choć większość Polaków w to wątpi. Rok temu Tusk powiedział swym rodakom: „Skoro państwo zabiera każdej Polce i każdemu Polakowi tyle pieniędzy z kieszeni na ochronę zdrowia, to ma obowiązek i my ten obowiązek wypełnimy, aby za tę składkę każdy Polak otrzymał godziwą opiekę zdrowotną”. Minął rok, a polska służba zdrowia jest nadal w głębokiej zapaści. Obecna reforma polega na oddaniu szpitali władzom lokalnym i ich komercjalizacji, co w praktyce może oznaczać ich faktyczną prywatyzację.
Póki co, niemal codziennie telewizja częstuje widzów obrazkami plajtujących szpitali, zamykanych oddziałów, braku personelu medycznego, obłożnie chorych pacjentów wynoszonych z zamykanych szpitali do karetek, które mają ich przewieźć do innych, najczęściej przeludnionych przybytków leczniczych w okolicy. Istnieją obawy, że wiele samorządów może dojść do wniosku, iż nie stać ich na prowadzenie własnych szpitali i sprzeda lub wydzierżawi je biznesmenom niekoniecznie z branży zdrowotnej.

Do największych niedociągnięć obecnego rządu należy budowa autostrad i dróg ekspresowych. Jak wiadomo, przyznanie Polsce i Ukrainie prawa do współorganizowania Europejskich Mistrzostw Piłkarskich wywołało wybuch wielkiego entuzjazmu i samozadowolenia wewnątrz obozu rządzącego, a szczególnie u jego szefa, zapalonego piłkarza i kibica Donalda Tuska. Mimo obaw parokrotnie już wyrażanych przez europejskie władze piłkarskie, czy aby Polsce uda się wybudować odpowiednią infrastrukturę, i sieć autostrad, premier zapewniał, że Polska sobie z tym poradzi i wybuduje odpowiednią liczbę stadionów oraz trzytysięczną sieć autostrad i dróg ekspresowych.

Kubłem lodowatej wody był druzgocący raport Najwyższej Izby Kontroli, która stwierdziła, że „Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad nie radzi sobie nawet ze stawianiem znaków drogowych, więc nie ma co marzyć, że wybuduje autostrady”. Nawet nie potrafi wydać pieniędzy, które dostaje na budowę autostrad, bo w zeszłym roku została jej niewykorzystana kwota 1,113 miliarda złotych.

„Najważniejsza bariera z przeszłości–brak pieniędzy–przestała istnieć. Pieniądze są, ale leżą niewykorzystane, i budowa autostrad nadal idzie w żółwim tempie. Teraz słyszymy lamenty, że złe są przepisy” – tłumaczy Krzysztof Wierzejski, dyrektor Departamentu Komunikacji i Systemów Transportowych NIK. Jako przyczyny ślimaczącej się budowy dróg raport wymienia rozmytą odpowiedzialność za zadania i ogólny bałagan, złe przygotowanie dokumentów przetargowych, opóźnienia przy wykupie gruntów, wadliwą dokumentację techniczną (robotnicy natrafiają na gazociągi i kable tam, gdzie według dokumentów ich nie powinno być) i ucieczkę fachowców.
W ubiegłorocznej kampanii wyborczej Platforma obiecywała przyśpieszenie wzrostu gospodarczego, ba–istny „cud gospodarczy” i budowę „drugiej Irlandii”. Z powodu światowej dekoniunktury zmalał wzrost gospodarczy. Emigranci mieli masowo wracać do kraju–zapowiadał Tusk. Trochę wróciło, ale to nie dzięki rządowi, a z powodu spadku wartości funta, co uczyniło pracę na Wyspach Brytyjskich mało opłacalną. Platforma obiecała jeden próg podatkowy dla wszystkich, ale tego pomysłu rząd nie mógł przeforsować z powodu sprzeciwu ze strony ludowego współkoalicjanta.

Ale taka jest cena komfortu rządzenia. Nie cieszył się nim poprzedni rząd Prawa i Sprawiedliwości, który przez dwa lata szarpał się z krnąbrnymi, by nie powiedzieć toksycznymi współkoalicjantami (Samoobroną Leppera i LPR Giertycha), by cokolwiek przegłosować. Mając u boku Polskie Stronnictwo Ludowe, Platforma może większość swoich pomysłów uchwalić z drobnymi zazwyczaj modyfikacjami. Kurczowo trzymające się władzy PSL za bardzo się nie rzuca, ponieważ jego poparcie społeczne często spada poniżej 5-procentowego progu wyborczego. Oznacza to, że w najbliższych wyborach może nie dostać..

Pożytek wiernego koalicjanta szczególnie uwidocznił się w mijającym miesiącu, kiedy udało się rządowi uchwalić kilkadziesiąt ustaw. Wobec legislacyjnej posuchy, jaka charakteryzowała większość mijającego roku, październik był miesiącem istnego maratonu sejmowego. Na to opozycja miała odpowiedź. „Co zrobić, jeżeli przespało się cały rok, a za chwilę nastąpi weryfikacja rocznych dokonań? Można nagle wywołać wielkie trzęsienie ziemi, rozgrzebać wiele spraw, sprawiając wrażenie, że się pracuje. Tak jak w starym dowcipie, gdzie robotnicy biegają z pustymi taczkami, tłumacząc, że mają tyle roboty, że nie mają czasu ich załadować” – to ocena nieprzychylnego ekipie rządzącej publicysty.

A co o tym wszystkim sądzi „ulica”, szeregowy obywatel? Dwie trzecie Polaków (67%) negatywnie wypowiada się o działaniach rządu, natomiast pracę samego premiera Tuska aprobuje 45 procent indagowanych, a źle – 43 procent. Gdyby wybory odbyły się obecnie 43 procent głosowałoby na Platformę Obywatelską, 18 procent na Prawo i Sprawiedliwość, pięć procent na postkomunę (SLD), a obecny współkoalicjant PSL wypa
dłby z gry z zaledwie 3-procentowym poparciem. Natomiast w rywalizacji o fotel prezydenta, na Tuska głosowałoby 51 procent wyborców, a na Lecha Kaczyńskiego – 20 procent.

Oprócz komfortu rządzenia, te niezłe wyniki przynamniej częściowo można tłumaczyć wielką dbałością o wizerunek, umiejętne wykorzystanie przychylnej sobie propagandy, zwanej dziś „pi-ar” (od „public relations”). Nieustannie eksponując swarliwość rządu PiS, obecna ekipa to kulturalna, dobrze ułożona, przyjazna obywatelowi ekipa z miłym, uśmiechniętym premierem na czele. Działa też to, co nazywa się „premią dla nowicjuszy”, gotowość dania nowemu rządowi szansy, by pokazał, co potrafi.

Mimo słabych notowań, obecna opozycja PiS-owska jeszcze nie bije na alarm. Do wyborów prezydenckich pozostały jeszcze dwa lata, a do parlamentarnych – trzy. Widocznie zawierzyła tzw. teorii Matyi. Na podstawie wskaźników poparcia dla wcześniejszych rządów, politolog Rafał Matyja wylansował tezę, że poparcie dla partii rządzącej zaczyna spadać gdzieś w okolicy osiemnastego miesiąca sprawowania władzy. Oznacza to, że miesiąc miodowy Tuska i spółki może potrwać jeszcze z pół roku. Gdyby tak się nie stało, obecna opozycja może pożegnać się z myślą o powrocie do władzy w dającej się przewidzieć przyszłości.
Robert Strybel
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama