Nigdy nie miałem żadnych problemów wychowawczych z Arturem Borucem, a na jego obecną sytuację sportową wpływ mogą mieć zawirowania rodzinne - przyznał w rozmowie z PAP pierwszy trener bramkarza piłkarskiej reprezentacji Polski Józef Topczewski. W pierwszej połowie lat 90. współpracowali w Pogoni Siedlce.
PAP: Boruc był "niegrzecznym" chłopcem? Bo na taką opinię zapracował w ostatnich tygodniach.
Józef Topczewski: Nie miałem z nim żadnych problemów wychowawczych. Nie opuszczał treningów, nie migał się od pracy.
PAP: Nigdy się nie buntował?
J.T.: Zdarzało się, że narzekał na ciężkie indywidualne zajęcia. Wtedy go ostrzegałem: jak chcesz, niuniu, to zakończ karierę. Masz drogę otwartą, piłka nożna w klubie to nie szkoła, którą musisz skończyć. Po co się na siłę męczyć.
PAP: Najwyraźniej rozumiał Pana uwagi.
J.T.: Byłem i jestem ostrym trenerem. Tłumaczyłem, że to dla jego dobra. Wyłowiłem go na jednym z turniejów "dzikich drużyn", gdy miał 9-10 lat. Porozmawiałem z ojcem Artura, Władysławem Borucem, który był hokeistą, i tak zaczęła jego sportowa przygoda. Na pierwszy obóz pojechaliśmy do miejscowości Kisielany, około 10 km od Siedlec. Później trenowaliśmy na miejscu, na boisku, w sali, na siłowni. Ćwiczył z nim też Robert Dziuba.
PAP: Chciał być bramkarzem?
J.T.: Tak, ale wystawiałem go też w polu, aby był lepszy technicznie. W trampkarzach młodszych i starszych, jeśli przeciwnik był słabszy, występował w lidze nie tylko jako golkiper. Zresztą do dziś bramkarze na moich zajęciach ćwiczą razem z całą grupą (Topczewski prowadzi trampkarzy w Naprzodzie Skórzec i seniorów Victorii Kałuszyn - PAP), aby umieli operować piłką, wykonywali zwody.
PAP: W szkole Boruc wyróżniał się tylko w futbolu?
J.T.: Bardzo dobrze grał również w koszykówkę w SP 4 u trenera Kubickiego. Dwa razy w tygodniu zwalniałem go na treningi basketu, a czasem zdarzało się, że z jednych zawodów jechał na drugie. Koszykówka była potrzebna, bowiem operował rękoma, był coraz bardziej dynamiczny.
PAP: W ostatnim czasie Pana wychowanek ma sporo problemów.
J.T.: Na jego obecną sytuację sportową wpływ mogą mieć zawirowania rodzinne. To dorosły, prawie 30-letni człowiek i zapewne znajdzie rozwiązanie swych spraw. Chociaż oczywiście chętnie porozmawiałbym z nim i może też pomógł.
PAP: Kiedy ostatni raz rozmawialiście?
J.T.: W wakacje ubiegłego roku, po mistrzostwach Europy. Spotkaliśmy się na turnieju piłki plażowej w Siedlcach, a potem na obiekcie Legii.
PAP: W piłkę nożną grał też starszy brat Artura, Robert Boruc.
J.T.: Przez rok go prowadziłem w Pogoni. Nie był tak utalentowany, grał w niższych ligach i w pewnym momencie zrezygnował ze sportu.








